
Zastanawiasz się, czy joga dla początkujących jest dla ciebie? Dla kogo jest joga, odpowiada nauczyciel ahtanga jogi
Lenistwo to taka część naszego umysłu, która zajmuje się tworzeniem powodów oraz uzasadnianiem tego, by nie robić tego, co nasza inteligencja uważa za mądre, zdrowe i rozwijające.
Bez trudu zauważymy, że to właśnie lenistwo jest tym, co powstrzymuje nas przed zrealizowaniem swoich zamierzeń, rozwinięciem skrzydeł, wymieceniem śmieci spod dywanu, a czasem też zwykłym uporaniem się z codziennością. Lenistwo przybiera różne formy: może to być brak energii, brak motywacji, brak wytrwałości, brak wiary, lęk przed wyjściem z ciasnej strefy komfortu i otworzeniem się na nieznane... Lista się nie kończy, tak jak nie kończą się usprawiedliwienia, czemu nie możemy się rozwinąć.
Dla jogi naczelnym usprawiedliwieniem jest ciało – lubimy obwiniać nasze ciało za nasze niepowodzenia: bywamy za słabi (najczęściej u 20-latków), za starzy (doskwiera już 30-latkom), za sztywni (schorzenie popularne wśród tancerzy i akrobatów), zbyt duzi i ociężali (dotyczy większości) lub zbyt silni i dynamiczni (często dotyczy sportowców).
Niestety obraz nauczycieli jogi lansowany przez media i internet doskonale może nas utwierdzać w przekonaniu, że trzeba mieć specjalne ciało do jogi.
Pozwólcie, że coś powiem na ten temat. Gdyby do jogi było potrzebne specjalne ciało, to moje jest jego dokładnym przeciwieństwem. Zaczynając jogę, miałem zdiagnozowany kręgozmyk (degeneracja kręgów powodująca czasowy lub trwały niedowład nóg), dysplazję i pochylenie miednicy, hiperlordozę i skoliozę. Byłem bezpośrednio po operacji kolana, która nie poszła najlepiej. Joga została mi polecona jako dobra forma rehabilitacji i taka była moja pierwsza motywacja do praktyki. Niemniej zanim byłem w stanie siąść na pietach, ze zgiętymi kolanami, w najprostszej pozycji siedzącej, minęły trzy lata. Siedem lat zajęło mi, zanim założyłem z nieznośnym bólem pierwszy, pokraczny lotos. Do dziś pamiętam to uczucie triumfu nad pozornym ograniczeniem ciała i satysfakcji, które codziennie jest moim paliwem do tej praktyki. Przez ponad dziesięć lat świeca była dla mnie katorgą, podobnie jak mostek i inne wygięcia do tyłu, który do dziś wymaga ode mnie bardzo dużo staranności i uwagi. Marichyasana 2, 3 i 4 przyszły do mnie po około dwunastu latach, potem już poszło z górki: badhakonasana, kurmasana to dziś moje ulubione pozycje. W końcu po piętnastu latach złapałem po raz pierwszy sam kapotasanę i następnie dzień po dniu opanowuję ją, podobnie jak kolejne, wcześniej nieprawdopodobnie niemożliwe pozycje.
Zaznaczam, że zajęło mi dobre pięć–siedem lat praktyki, by być w stanie wykonywać w miarę poprawnie i ze względną przyjemnością najbardziej podstawowe pozycje. Zastanawiam się, czy dziś bym się na to zdecydował, mając przed oczami współczesny medialny wizerunek jogi, gdzie pięknie zbudowani i ekstremalnie sprawni tancerze, sportowcy, gimnastycy prezentują akrobatyczne ewolucje, nazywając to jogą i oferując kursy stania na rękach, latania w vinyasach, wykonywania zaawansowanych pozycji, zupełnie niedostosowane do potrzeb większości ludzi, dla których joga powinna być remedium na psychofizyczne problemy dnia codziennego, tak jak była i jest dla mnie.
Joga to praktyka na poziomie umysłu, ciało jest narzędziem tej praktyki, za pomocą którego rozwijamy pozytywne nawyki i redukujemy negatywne. To prawda, pierwsze przekonujące efekty dostrzeżemy w ciele, niemniej nadal będzie to efekt naszej wewnętrznej pracy nad sobą. Jeśli tak potraktujemy jogę, to wówczas nic nie będzie nam przeszkadzać w regularnej praktyce, bo zwyczajnie nie będziemy słuchać swojego wewnętrznego „lenia”, który będzie nas przekonywać, że „moje ciało nie nadaje się do jogi”.
***
Przemek Nadolny – nauczyciel ashtangi autoryzowany w KPJAYI, autor portalu BosoNaMacie.pl, właściciel i nauczyciel Yoga Republic w Warszawie – yogarepublic.pl.