
W jodze, tak jak we wspinaczce górskiej, droga jest celem
Chodząc po górach, mamy okazję delektować się każdą chwilą w nich spędzoną. (…) Wspinanie i uważna koncentracja na każdym, nawet najdrobniejszym ruchu jest esencją bycia, intensywnym przeżywaniem chwili obecnej. (…) Bliski kontakt z naturą połączony niejednokrotnie z pełnym zaangażowaniem wynikającym z uprawiania wspinaczki umożliwia nam takie pełne doświadczenie obecności. (...) Jesteśmy całkowicie uwolnieni i pochłonięci tym, co dzieje się teraz”, pisze Zbigniew Skierski („Siekiera”). Czy ten opis nie przypomina doświadczenia osoby ćwiczącej jogę? Obie dziedziny mogą dawać podobne przeżycia – to jest ich punkt wspólny i jednocześnie esencja. I w jodze, i we wspinaczce ostatecznie chodzi o odczucie pełni, szczęścia, obecności, totalnego bycia tu i teraz.
Osoby wspinające się skupiają się na co dzień na zewnętrznych aspektach – na kondycji, treningu, sprzęcie, opisach dróg, stopniu ich trudności, noclegach, wyżywieniu, pogodzie, dobieraniu osób do zespołu… Potem podsumowuje się przejście drogi prostymi słowami, że była „świetna”, „cudowna” lub „kiepska”, i opowiada się o tym, gdzie było najtrudniej, jakie były warunki, gdzie, jakie przechwyty itd. O wewnętrznych doświadczeniach mówi się raczej rzadko, bo nie bardzo wiadomo, jak przekazać to, co się przeżyło. Zresztą ludzie gór to wiedzą, każdy pamięta swoje momenty ekstazy, zarówno płynięcia, jak i załamania, bycia na krawędzi swoich możliwości, sekundy tak intensywne, że będzie się je pamiętało do końca życia.
Zjednoczenie z przedmiotem medytacji
To, co we wspinaczce pojawia się jako pewien efekt uboczny, coś, o czym się zbytnio nie mówi, w jodze jest tematem regularnych studiów i eksperymentów. Joga jasno stawia sprawę, jej celem jest osiągnięcie stanu samadhi – „stanu, w którym człowiek jednoczy się z przedmiotem swojej medytacji (…) i doświadcza nieopisanego spokoju i radości” (B. K. S. Iyengar, „Drzewo jogi”). Joga zajmuje się technikami pracy wewnętrznej, która pozwoli taki stan osiągnąć. Choć w wielu tekstach doświadczenia wewnętrzne są doskonale opisane, są one jedynie efektami praktyki. Więc jogini na co dzień też zajmują się bardziej techniką: pracą z ciałem, z oddechem, skupianiem uwagi, obserwacją poruszeń umysłu, właściwym używaniem sprzętu itd., gdyż dzięki tej technice mogą osiągnąć lub zbliżyć się do stanu jogi – połączenia.
I joga, i wspinaczka są dla mnie naukami ścisłymi, dającymi się w sposób logiczny, systematyczny opisać. Obie cenię za czystość formy, klarowną technikę, konsekwentną metodologię rozwoju. Analogie między obiema dziedzinami pomagają mi lepiej zrozumieć jogę dzięki wspinaczce i odwrotnie. Tak jak pewne sprawy we wspinaczce są oczywiste, sprawdzone empirycznie, podobne są według mnie różne aspekty jogi – kilka takich analogii chciałem przedstawić.
Joga pomaga zrozumieć wspinaczkę i odwrotnie
Gdy spytano jednego z najwybitniejszych alpinistów ery międzywojennej George’a Mallory’ego, czemu chce zdobywać Czomolungmę, odpowiedział: „Ponieważ istnieje” (‘Because it is there’).
Patańdżali w dwóch zdaniach potrafi opisać cel i sposób osiągnięcia stanu jogi: „Joga jest powściągnięciem zjawisk świadomości. Wtedy widz utrzymuje się w swej właściwej naturze”.
Często jedno celne stwierdzenie najlepiej oddaje istotę sprawy. I jogini, i wspinacze są ludźmi przede wszystkim pragmatycznymi. W sferze motywacji są idealistami, ale w sferze działania są pragmatykami i purystami. Ważny jest cel i optymalny sposób osiągnięcia go.
Tak jak wspinacz pakując plecak, każdą rzecz sprawdza, czy będzie potrzebna i ile waży (jak wziąć tyle rzeczy, żeby jak najmniej ważyły, ale jednoczenie wziąć wszystko, co będzie potrzebne), tak w jodze dążymy do skuteczności i prostoty praktyki, do oddzielania tego, co jest ważne, od zbędnych dodatków, ozdobników, tradycyjnych naleciałości.
W jodze liczy się prostota
We wspinaczce w pewnym momencie sprawa ogranicza się do człowieka, skały, na której się on znajduje, i pytania, czy da radę ją przejść. Wszystkie pozostałe rzeczy są jedynie dodatkami. To, czy góra znajduje się w Peru, czy w Chinach, to, jakim językiem mówią lokalni górale, jak się ubierają, co jedzą i co śpiewają – nie ma większego znaczenia.
W jodze sednem jest doświadczenie wewnętrzne. Joga powstała przynajmniej 5 tys. lat temu i rozwijała się w Indiach. Jest związana z indyjską kulturą, historią, kształtującymi się później religiami. Jednakże ludzkie pragnienia, potrzeby i radości są podobne niezależnie od tego, skąd pochodzimy. Tak samo jogiczne praktyki są uniwersalne, mogą dotyczyć każdego człowieka i fakt, że joga powstała w Indiach, nie sprawia, że ubieranie się w sari, palenie kadzideł czy przestrzeganie lokalnych zwyczajów pomoże nam lepiej ją ćwiczyć.
Droga jest celem
We wspinaczce można zdobywać szczyty, lecz równie dobrze można robić drogi, które nie kończą się na szczycie góry, lub robić drogi na kilkumetrowych kamieniach czy np. podwarszawskich bunkrach. Szczyt może być zwieńczeniem wspinaczki, lecz tak naprawdę jest jedynie dodatkiem do samego wspinania, bycia w drodze. Często po kilkudniowych czy wielomiesięcznych trudach zdobywania góry na samym szczycie pozostaje się przez kilka minut. Jest on jedynie punktem na drodze wchodzenia i powrotu z góry.
W jodze podobnie, „jogę osiąga się poprzez jogę”, czyli ostateczny cel osiąga się poprzez praktykę. Bez praktyki nie ma osiągnięcia celu, a sam cel jest jedynie tym, co przychodzi w wyniku praktyki. Nawet jeżeli mamy jakiś cel przed sobą, musimy skupić się na zrobieniu kolejnego kroku w tej chwili. Nie ma innej możliwości niż robienie praktyki, niż podążanie drogą.
Tak jak we wspinaczce przejście kolejnej drogi podnosi nasze umiejętności, daje koleje doświadczenia, tak w jodze każda praktyka coś przynosi, zmienia nas, nasze doświadczenie się kumuluje, my się pod wpływem praktyki zmieniamy.
***
Artykuł pochodzi z magazynu „Joga”