
„Samo kochanie psów nie wystarczy, jeszcze trzeba coś wiedzieć” – mówi zoopsycholog Dagmara Brągiel
Adoptujmy, nie kupujmy! – mówimy, ale gdy przyjdzie moment na wybór psa, zaczynamy myśleć o tym, z jakimi problemami wiąże sie adopcja zwierzęcia ze schroniska. Niektórzy będą nas ostrzegać, mówiąc, że adoptowany pies może być agresywny i będzie miał liczne problemy z zachowaniem w domu. I faktycznie może tak być. Wszystko jednak zależy od tego, w jaki sposób właściciel będzie opiekował się czworonogiem. O pracy z psami i ich właścicielami opowiada Dagmara Brągiel, zoopsycholog, na co dzień współpracująca ze Stowarzyszeniem Dog Rescue.
Zoopsycholog – praca z psami i ludźmi
Kamila Geodecka: Jesteś zoopsychologiem, zajmujesz się psami, ale domyślam się, że czasami to rozmowa z opiekunami zwierząt może być najtrudniejsza.
Dagmara Brągiel: Każda konsultacja, każda terapia to tak naprawdę praca głównie z opiekunem. Jeśli nie dotrzesz do opiekuna – nie pomożesz psu. Jeśli nie dostosujesz planu terapii i zaleceń do możliwości czasowych czy finansowych opiekuna – nie pomożesz psu. Ale czasami są inne problemy.
Na przykład?
Pamiętam konsultację, podczas której od początku coś mi nie grało. Przed pierwszym spotkaniem wysyłam formularz do wypełnienia – robię to po to, by podczas wizyty nie marnować czasu na zadawanie podstawowych pytań. Na pierwszej wizycie już po chwili wiedziałam, że jestem okłamywana. Wystarczyło popatrzeć na relację psa z jednym z domowników, a raczej jej brak. Kolejne pytania potwierdziły, że adopcja nie była wspólnym wyborem całej rodziny, tylko jednego jej członka, który nie był w stanie sam opiekować się psem. To spowodowało przerzucenie części obowiązków na osobę, która wcale nie miała na to ochoty – mało tego, nie przepadała za psami. I w ten sposób zwierzę stało się przyczyną konfliktów w związku. Psy są papierkami lakmusowymi na nasze emocje, a te negatywne mogą prowadzić do destrukcji relacji i zaburzeń zachowania.
Udało im się porozumieć?
Niestety, także na wizycie kontrolnej gołym okiem było widać, że opiekunowie nie zastosowali się do zaleceń. To powoduje frustrację, bo wiesz, że nawet jeśli chcesz pomóc, to nie pomożesz. Moim zdaniem to była już rodzina nastawiona na zwrot psa. I ten pies faktycznie wrócił potem do schroniska ze względu na problemy z separacją – zaburzeniem zachowania objawiającym się, u tego konkretnie psa, załatwianiem potrzeb fizjologicznych w domu podczas nieobecności opiekuna. Na szczęście pies od ponad roku jest w nowym domu i wspomniane problemy nie pojawiły się ani razu. Przypadek ten jest potwierdzeniem, że adopcja zwierzęcia powinna być decyzją wszystkich domowników.
Czytaj także: Dorota Sumińska: hrabianka, która uczy nas szacunku do zwierząt
Czasem opiekun bardzo chce psa, ale jeszcze nie wie, jak sobie z nim radzić... Masz jakiegoś psiaka, którego szczególnie zapamiętałaś?
Tak, to był pies przygarnięty przez młodego chłopaka. Został adoptowany z Wojtyszek – schroniska owianego złą sławą, niejednokrotnie nazywanego „umieralnią”. Nie znaliśmy przeszłości psa, ale wiadomo było, że boi się wszystkiego, nawet własnego cienia. Najchętniej nie wychodziłby spod łózka, a zdarzyło się nawet, że na widok obcej osoby wchodzącej do mieszkania załatwił się ze strachu. Początkowo podchodziłam do tego przypadku bardzo sceptycznie: młody opiekun plus pies panicznie bojący się ludzi. Przyznaję, nie do końca wierzyłam w sukces. Teraz, gdy na nich patrzę, stwierdzam, że uwielbiam tak się mylić.
Pewnie nie było łatwo.
Pracowaliśmy długo, właściwie ten proces trwa do teraz, ale widzę efekty. Przez swój upór, cierpliwość i wrażliwość, stosowanie się do zaleceń, opiekun uratował tego psa. Życzę sobie więcej takich młodych ludzi w tym kraju. Wyłącznie dzięki niemu pies teraz zupełnie inaczej funkcjonuje. Wychodzi swobodnie na spacery, mija obcych ludzi, a tych znajomych nawet prowokuje do zabawy. Jest nadal sporo rzeczy, które go przerażają, ale już zdecydowanie szybciej wraca do równowagi. Jeszcze raz to podkreślę: to zasługa opiekuna, jego świadomości czasu trwania terapii, stosowania się do zaleceń, radości z pojedynczych sukcesów. Efekty są wspaniałe i naprawdę fajnie patrzy się na ten duet.
Właśnie dla takich efektów i dla takich widoków wybrałaś ten zawód?
Tak. Chociaż ja akurat właściwie nie planowałam tego, że zostanę zoopsychologiem. Od zawsze kochałam psy, one zawsze były w moim domu rodzinnym, a potem zamieszkałam sama i przygarnęłam psa, który miał sporo zaburzeń behawioralnych. Od rodziny i przyjaciół cały czas słyszałam: „Po co ci to, nie poradzisz sobie”. Była frustracja, były łzy, bo przecież kochasz tego psa, chcesz mu uchylić nieba, a tu same problemy. Akurat byłam na etapie czytania „Małego Księcia” i chyba nigdy żaden cytat nie wszedł mi tak w głowę, jak ten: „Na zawsze pozostajesz odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”.
Wtedy uświadomiłam sobie, że samo kochanie psów nie wystarczy, trzeba coś wiedzieć o potrzebach gatunku i przyczynach tych konkretnie zachowań. I tak się zaczęła moja przygoda – poszłam na studia na SGGW w Warszawie, gdzie mogłam czerpać wiedzę od najlepszych specjalistów w tym kraju. To okazało się moją pasją. Zaczęły się warsztaty, seminaria, współpraca z fundacjami, w których mogłam do woli przebywać z moimi najlepszymi nauczycielami – psami. Nie ukrywam, że do dzisiaj najbardziej lubię współpracę z psami po adopcji, z ich opiekunami, którym mogę przekazać kilka potrzebnych informacji i wskazówek, by nie popełniali moich błędów. To dla mnie ogromna satysfakcja.
Czytaj także: Nie wiesz jak się zmotywować do działania? Musisz spełnić kilka warunków
Czasami ludzie boją się psów adopcyjnych. Niektórzy uważają, że takie psy będą nieposłuszne, być może agresywne. Faktycznie tak jest?
Na zdjęciu, które ci wysłałam (zdjęcie na górze tekstu – przyp. red.), jest pies, który trafił do nowego domu i był tam ponad pół roku. Nagle fundacja otrzymała telefon: „Proszę wziąć psa, bo jest agresywny”. Oczywiście dziewczyny pojechały do tego domu i zobaczyły, że pies jest cały zarobaczony – to efekt karmienia najtańszą karmą, odpadami mięsnymi, kośćmi. Pies od razu trafił do weterynarza. Właściciel, zaraz po tym, jak usłyszał cenę za leczenie, zrzekł się psa. Powód zachowań agresywnych był oczywisty, nie trzeba być behawiorystą czy zoopsychologiem, żeby to stwierdzić. Pies nie dał się dotknąć, bo odczuwał ból. Ja też za siebie nie ręczę, gdy ktoś mnie będzie męczył, dotykał, zrzucał z łóżka w momencie, kiedy boli mnie ząb lub ucho. Ale pies nie może, pies nie ma prawa, bo to tylko zwierzę, które bez względu na wszystko ma być posłuszne opiekunowi... Klasyczny przykład przedmiotowego traktowania zwierzęcia. I w ten sposób pies wraca do kojca z metką „agresywny”.
Co się z nim stało?
Na szczęście znalazł się w fundacji pełnej świadomych i wyedukowanych wolontariuszy, który nie pozwolili go skreślić. Dzięki nim trafił na akcję adopcyjną, na której poznał swoją obecną rodzinę. Do dziś dostajemy zdjęcia Burgunda ze wspólnego biegania, miziania, wizyt u psiego fryzjera. Nie ugryzł ani razu, a jest już z nimi ponad rok. Ma wyrozumiałych opiekunów, którzy respektują potrzeby psa i dbają o jego dobrostan. Ta historia pokazuje, jak niedoświadczony i nieodpowiedzialny opiekun może skrzywdzić nie tylko psa, ale także ludzi, którzy biorą udział w procesie adopcyjnym, bo podczas gdy ekswłaściciel śpi spokojnie, tej samej nocy wolontariusz nie może zmrużyć oka, ponieważ myśli, że dał się oszukać i przez to skrzywdził psa. Co oczywiście nie jest prawdą. Sama byłam kiedyś wolontariuszem, dalej staram się nim być, i wiem, jak ważna i szlachetna to rola...
Pracy wolontariuszy często się nie docenia.
Niestety. Nie zauważamy lub nie chcemy zauważać, że ci ludzie poświęcają swój czas i swoje pieniądze, choćby na paliwo, żeby bezinteresownie pomóc naszym mniejszym braciom. A najczęściej to oni dostają po piętach. Dlatego uważam, że każda fundacja, każde stowarzyszenie, każda organizacja powinny dbać o swoich wolontariuszy, bo bez nich nie będą w stanie funkcjonować. Edukacja, wsparcie psychologiczne, przynależność do „wspólnoty” to podstawa wsparcia dla wolontariuszy. Zresztą według mnie, jeśli organizacja nie dba o wolontariuszy, nie dba o zwierzęta, które ma pod swoją opieką. Świadomy, wyedukowany i przygotowany wolontariusz to gwarant udanej adopcji.
To ważne, bo czasami opiekunowie chcą oddawać psa na przykład ze względu na to, że pojawiło się dziecko.
Wydaje mi się, że pomału wychodzimy z tej jaskini i coraz więcej osób stawia na edukacje. Ale wciąż są osoby, które myślą o tym, co jest tu i teraz. Czasem dla młodych par pies jest zamiennikiem dziecka. Potem pojawia się ciąża i niemowlak, a pies, który wcześniej był najważniejszy, schodzi na drugi plan i to powoduje dużo problemów behawioralnych. To nie tylko niszczy relację opiekuna z psem, ale także od początku skreśla dobrą relację psa i dziecka. Przez naszą nieodpowiedzialność skazujemy ten związek na katastrofę, niejednokrotnie zakończoną skaleczeniem fizycznym i psychicznym zarówno dziecka, jak i psa. Kto jest wtedy winny? Rodzic, czyli opiekun! Nie dopilnował, nie skontrolował, nie uszanował strefy komfortu.
Rodzice traktują psy jak zabawki dla swoich dzieci?
Wystarczy wpisać w wyszukiwarce YouTube hasło „pies i dziecko”. W kategorii „śmieszne” pojawia nam się niezliczona ilość filmików pokazująca dramat psa w starciu z małym dzieckiem. W tle słyszymy śmiech dorosłych, bo wydaje im się to takie słodkie, gdy dziecko ciągnie psa za ogon, przeszkadza mu w jedzeniu lub spaniu. Oglądając to, sama mam ochotę skarcić takiego rodzica. Statystki zresztą wyraźnie wskazują, że do pogryzień dzieci dochodzi najczęściej w kontakcie z psem rodziców, nie obcych osób. Kto na tym cierpi najbardziej? Dziecko, które może mieć dożywotnią traumę, i pies, który zostaje uśpiony lub oddany do schroniska. Rodzic – opiekun pozostaje uniewinniony. Śmieszne jest to, jak łatwo jest dostać mandat za złe parkowanie, a zostajemy bezkarni za niszczenie równowagi emocjonalnej dzieci i zwierząt.
Czytaj także: „To chyba jedyny plus tej pandemii” – mówi Anna Elgert. Coraz więcej adopcji adopciaków w Polsce!