
Ministerstwo kontra młodzież. „To, co się dzieje, to powtórka z PRL-u” – mówią nauczyciele
Katarzyna to imię zmyślone – nauczycielka jednego z warszawskich liceum nie chce, bym podawała jej prawdziwe imię i dane szkoły, w której uczy. Jak tłumaczy, jest przezorna. Nie chodzi nawet o to, że się boi tego, co już jest – bo w jej szkole „jeszcze nie jest opresyjnie”. Ale może być.
– Partia rządząca funduje młodzieży coś, co wydawało się wspomnieniem PRL-u, czymś nierealnym. Kiedyś studenci byli represjonowani przez władzę. Dziś uczniowie może nie są jeszcze represjonowani, ale minister kieruje w ich stronę nieeleganckie komunikaty, często na granicy dobrego smaku. A to nie jest pedagogiczne – tłumaczy nauczycielka.
Czytaj także: Ada Fijał o Strajku Kobiet: „O tematach dotyczących kobiet z kobietami się nie rozmawia”
Pokolenie, które może coś zmienić
Zdaniem Katarzyny w obecnej sytuacji kluczowe jest traktowanie uczniów jak partnerów do rozmów.
– Nauczyciel ma wręcz obowiązek przedyskutować z nimi pewne bieżące społeczne sprawy, oczywiście nie narzucając im swojego punktu widzenia. Przecież dzisiejsza młodzież to w większości świadomi obywatele umiejący zabierać głos w dyskusjach, co widać m.in. w mediach społecznościowych czy ich aktywnym udziale w strajkach klimatycznych – wyjaśnia.
Podobnego zdania jest Justyna Drath (imię i nazwisko prawdziwe), nauczycielka w liceum niepublicznym, członkini ZNP i działaczka społeczna.
– Nie spotkałam się do tej pory z pokoleniem, a uczę już w szkole kilka dobrych lat, które tak bardzo zaangażowałoby się w sprawy społeczne i polityczne, które byłoby tak bardzo świadome tego, co się wokół niego dzieje. To jest ogromna zmiana.
– To jest pokolenie, które myśli inaczej, które może coś zmienić, bo pewne rzeczy są dla niego oczywiste. Wolność wyboru jest dla nich fundamentalna, dlatego po wyroku Trybunału dotarło do nich nie tylko to, co się może zmienić, ale też uderzyło ich, jak było wcześniej – i nie chodzi wyłącznie o prawo do aborcji. Oni budzą się w tym świecie i dziwią się, jak to możliwe, że tak jest – że nikt o to wcześniej nie zadbał – mówi, gdy pytam, czy nie ma wrażenia, że młodzieży z tak donośnym głosem nie słychać było od dawna.
– Ja już przeżyłam wiele protestów, znam ich dynamikę, wiem, że najpierw jest intensywnie, a później nieco opada energia. Dla dzisiejszych nastolatków to jest pierwsza taka sytuacja, dlatego wszystko przeżywają jeszcze bardziej. Bardzo wpływa to na ich nastroje, co z jednej strony martwi – bo to jest moment, w którym są bardzo obciążeni, np. poprzez naukę zdalną czy drugie zamknięcie w domach – ale z drugiej to budujące, że są tak wrażliwi – dodaje Drath.
Ministerstwo Edukacji Narodowej straszy
MEN w aktywności nastolatków widzi zagrożenie. Wystarczy przypomnieć oświadczenie Anny Ostrowskiej, rzeczniczki prasowej resortu, które pojawiło się w ubiegłym tygodniu. Pisze w nim, że namawianie uczniów do protestu jest uwłaczające etosowi pracy pedagogów.
„Nie ma także naszej zgody na zachęcanie dzieci oraz młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań. Nie ma zgody na to, aby uczniowie zachowywali się w taki sposób” – pisała Ostrowska.
Sam minister edukacji Przemysław Czarnek nazywa zachowanie protestujących „skandalicznym”. Wzywa do dyscyplinowania uczniów, a nauczycieli straszy.
– Rządzący nie nadążają za rzeczywistością. Młodzi ludzie są teraz zagadką dla MEN-u. To potworna sytuacja, w której człowiek stojący na czele tego resortu, zamiast wspierać nauczycieli i uczniów, straszy i jednych, i drugich. To zaprzeczenie tego, co powinien robić. Wiara w to, że kary i groźby to dobra metoda wychowawcza, jest kompletnie wbrew współczesnej edukacji. To jest absolutnie groteskowe, a młodym ludziom trudno jest te próby zastraszania i dyscyplinowania traktować na serio – mówi mi Justyna Drath.
Katarzyna jest przekonana, że ministerstwo swoimi komentarzami naraża się na śmieszność:
– Nauczycieli nie jest łatwo zastraszyć, a jednak wywołuje się na nich presję. Dlatego ich postawa jest tutaj kluczowa. Prawo do protestu jest integralną częścią życia obywatelskiego, żyjemy jeszcze w kraju demokratycznym, więc takie straszenie uczniów i nauczycieli ze strony ministerstwa wydaje mi się niestosowne. Na szczęście większość nauczycieli jest świadoma swoich praw. Są też tacy nauczyciele, którzy nie popierają protestów i mają pełne prawo do swoich poglądów. Nie mogą jednak zabraniać protestów. Bo tak naprawdę to, co się dzieje, może być dla uczniów, ale również nauczycieli, doskonałą lekcją świadomości obywatelskiej.
Zobacz także: Dyrektor murem za uczennicami i uczniami. Odważnie odpowiedział kuratorium
Złotousty minister edukacji
Przemysław Czarnek, choć stanowisko szefa MEN-u piastuje od kilku tygodni, kilkukrotnie podpadł pedagogom – nie tylko straszeniem, że wobec tych nauczycieli, którzy popierają Strajk Kobiet, będą wyciągane konsekwencje.
Po raz pierwszy, gdy zapowiedział zmiany w podstawie programowej. Zdaniem ministra w obecnej sytuacji najbardziej poszkodowanymi grupami są ósmoklasiści i maturzyści, którzy m.in. przez chaos wynikający z nauki zdalnej tracą sporą część materiału. W związku z tym mogą oni nie być w stanie w pełni przygotować się do egzaminów. Prace nad „odchudzeniem” podstawy już trwają, a pierwsze efekty mają być widoczne w grudniu. Przy okazji tej deklaracji oberwało się też nauczycielom. Minister wypomniał im strajk z kwietnia 2019, który jego zdaniem przyczynił się do braków w wiedzy uczniów.
Nie można również zapominać o wcześniejszych wypowiedziach Czarnka.
„Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją” – mówił na antenie TVP Info.
„Kariera w pierwszej kolejności, a później może dziecko. Prowadzi to do tragicznych konsekwencji. Jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile tych dzieci można urodzić? To są konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została przez pana Boga powołana” – z kolei te słowa padły z ust Czarnka podczas konferencji na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Nic dziwnego, że wśród nauczycieli, zwłaszcza tych popierających Strajk Kobiet, dominują dwie emocje: strach i gniew.
– Jestem bardzo zaniepokojona. Dostaję sygnały ze strony rodziców, że oni sami nie wierzą, że osoba, która wypowiada się w taki sposób, została ministrem edukacji. To dla nich jak koszmarny sen, przeraża ich ta sytuacja. To jest przecież niszczenie dorobku, na który pracowano latami. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę odbywać taką rozmowę o ministrze edukacji, to bym nie uwierzyła. Już po jego pierwszej wypowiedzi możemy zauważyć wyraźny kierunek zmian. Ja jestem jednak pesymistką, myślę, że jest on co najmniej niepokojący. I nie jestem jedynym nauczycielem, który to zauważa, na szczęście nie żyjemy w monarchii absolutnej – mówi mi Katarzyna.
Gdy pytam Justynę Drath, czy się boi tego, co może się wydarzyć w najbliższych miesiącach, mówi, że wielu nauczycieli już dawno przestało się bać.
– To, co się dzieje, nie napawa mnie niepokojem, bardziej zdegustowaniem. Bo to nie jest czas strachu. My, nauczyciele, raczej nie mamy w sobie strachu i lęku, ale gniew. Nauczyciele już się nie boją wygłaszać swojego zdania, wystarczy spojrzeć na protesty. Ich udział w strajku jest o wiele bardziej widoczny niż kiedyś, być może właśnie dzięki oświadczeniu ministra Czarnka proszącego o donosy – tłumaczy.
Odwaga jest zaraźliwa
Dziś, ponad dwa tygodnie od wygłoszenia wyroku Trybunału Konstytucyjnego, kobiety nie składają parasolek, a uczniowie i uczennice nie chowają transparentów. Katarzynie utkwiło w pamięci jedno hasło przeczytane na plakacie, który niosła podczas protestu młoda dziewczyna.
– Brzmiało ono: „Odwaga jest zaraźliwa”. To oni, młodzi ludzie, pokazują nam, że nie powinniśmy wpadać w schematy PRL-u, siedzieć cicho i się nie odzywać. Jeśli nie zgadzamy się z tym, co proponuje rząd, wybrany demokratycznie, ale jednak nie przez wszystkich obywateli, musimy wyrazić sprzeciw, negocjować.
I dodaje: – Młodzież może wiele nauczyć starsze pokolenia. To młode pokolenie jest tym, które potrafi powiedzieć „nie”, które potrafi inteligentnie protestować. Byłam na dwóch marszach i wbrew temu, co można zobaczyć w mediach państwowych – nazywanych przez niektórych uczniów „TVP Korea” – oni protestują z klasą, mają swój głos i mają odwagę.