
Temat śmierci stał się dla nas tabu – nie umiemy o tym rozmawiać, nie chcemy myśleć
Kiedy umiera ktoś bliski, zostajemy z lękiem, że czegoś nie dopilnowaliśmy, nie dopytaliśmy. Potem nie wiemy, jak zrobić żurek na Wielkanoc, jak nazywał się wuj babci, a najbardziej nas męczy, że nie zdążyliśmy powiedzieć osobie, której nie ma, jak bardzo ją kochamy. Czy można to nadrobić? I jak odbyć takie rozmowy „zaocznie”?
Oswoić śmierć
– Stałam nad łóżkiem mojego taty, który umierał. Powiedział: „Gdybym mógł, chciałbym cofnąć czas”. A ja bardzo chciałam powiedzieć, że go kocham, ale wtedy, w tamtym momencie, nie byłam w stanie. Jakby coś mnie blokowało. Umarł, nie usłyszawszy tego ode mnie.
– Żałuję, że wtedy nie pogodziłem się z mamą, która miała operację. Że nie byłem tak blisko niej, jak tylko mogłem.
– Miałem z ojcem bardzo złe relacje, ale chwile, które spędziłem z nim w szpitalu, uważam za najpiękniejsze momenty w moim życiu. Jednak żałuję bardzo tych wszystkim rozmów, które się między nami nie odbyły.
„Nienasycalność dobra” – tak określa ludzką naturę francuski filozof Emmanuel Levinas. Kiedy opuszcza nas ktoś bliski, okazuje się, że zawsze pozostajemy z myślami o niedokończeniu. O tym, że mogliśmy zrobić więcej, lepiej. Levinas uczy nas, że istnieje związek dobra z nieskończonością, że w przypadku osoby, z którą łączy nas bliska więź, nigdy nie można powiedzieć „dość”. Zawsze będzie nam za mało. Warto się z tym pogodzić na tyle, na ile umiemy.
– Ludzie w obliczu śmierci żałują zaniedbanych relacji, tego, że nie pogodzili się z dziećmi, z rodzicami, że nie mieli czasu na rozmowę, na poznanie drugiego człowieka – mówi Małgorzata Ciszewska-Korona, psychoonkolog, mediator i trener z Fundacji Rak’n’Roll. – Nikt nie mówi: „Żałuję, że nie pojechałem na Malediwy” czy w inne ciekawe miejsce. Okazuje się, że najważniejszy jest drugi człowiek.
Jak rozmawiać o śmierci?
„Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji” – taki tytuł nosi zdumiewająca książka Michaela Hebba, amerykańskiego czterdziestokilkulatka o wyglądzie zakłopotanego anioła. Książka ta w 2018 r. zdobyła anglosaskie rynki wydawnicze, choć dotyczy ona kwestii: „Jak chcemy umrzeć?”. Hebb pisze, że to najważniejsze pytanie, ale nigdy nie padnie w publicznej debacie w Ameryce. I zachęca, żeby o śmierci rozmawiać ze znajomymi i nieznajomymi. Przy świecach, suto zastawionym stole i kieliszkach dobrego wina. Z pikantnymi przekąskami i soczystym, słodkim deserem. Zieloną herbatą albo mocnym espresso na koniec posiłku. Namawia do podejmowania tego tematu niemal zwyczajnie, na przekór temu, że poruszanie go wprawia dziś wielu ludzi w zakłopotanie i wpędza w zły nastrój.
Czy i u nas da się przełamać to tabu?
Miałam okazję uczestniczyć w takiej kolacji i rozmawiać o śmierci najbliższych, ale także fantazjować na temat własnej. Dało się. Opowiadane przez uczestników historie były pełne nie tylko żalu, ale również miłości i radości życia! Wspólnym motywem okazały się niedokończone rozmowy i pytania, czy można je jakoś dokończyć.
– Można, a nawet trzeba, jeżeli relacja z człowiekiem, który odszedł, jest dla nas wciąż wartością. Związki moralne z bliskimi osobami są całkowicie niepowtarzalne – twierdzi dr Marcin Jaranowski, filozof i etyk z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. – Ich unikalność powoduje, że po śmierci tego kogoś nie jesteśmy w stanie zastąpić go nikim innym w identycznej relacji. Nie można jej skopiować i odtworzyć z udziałem kogoś innego ani też nie ma sensu od kogoś wymagać, by odgrywał rolę tego, kto odszedł. Zwracając się do zmarłego, podtrzymujemy wciąż tę unikalną relację, ale w pewnym sensie nigdy nie dokończymy tej rozmowy. Nie da się wszystkiego załatwić słowami nad grobem i modlitwą. Doświadczenie śmierci bliskiej osoby to właśnie nauka ponoszenia nieodwracalnych strat.
Jesteśmy więc nieuchronnie skazani na te niedokończone rozmowy, ale nie na zerwanie więzi. Zdaniem dr. Marcina Jaranowskiego w świecie moralnym całkiem zrozumiałe jest dążenie, aby pomimo nieobecności bliskiej osoby nasza relacja z nią trwała nadal. – Może ona przyjąć formę quasi-rozmowy, próby dopowiadania tego, co w niej wcześniej nie wybrzmiało – mówi filozof.
Kiedyś ludzie pisali listy do zmarłych, żeby podtrzymać kontakt. Dzisiaj coraz częściej dzwonią do nich na komórkę i rozmawiają, opowiadając o tym, co się dzieje u nich, żywych. Nie wykasowujemy numerów naszych zmarłych bliskich z pamięci smartfonów, żeby mieć iluzję kontaktu. Nawet wiele lat po śmierci najbliższej osoby, pierwszą reakcją na jakieś doniosłe wydarzenie w naszym życiu, jest wielka potrzeba podzielenia się tym.
– Pewnej zimy, odprowadzałam dzieci na basen i miałam godzinę dla siebie, wystukiwałam numer do zmarłej rok wcześniej mamy i streszczałam jej ostatni miesiąc swego życia. Czy to przynosiło ulgę? Może niewielką – mówi jedna z uczestniczek rozmowy o śmierci przy kolacji.
– Ludzie często rozmawiają ze zmarłym, stojąc na cmentarzu nad grobem albo będąc w miejscu kojarzącym się z bliską osobą. To daje pewien rodzaj wytchnienia w żałobie – mówi Małgorzata Ciszewska-Korona. – Namawiam zawsze rodziny pacjentów z diagnozami onkologicznymi, żeby rozmawiali ze swoimi najbliższymi chorymi. Żeby wsłuchiwali się w ich potrzeby, zamiast zagadywać i wynajdywać recepty na wszystko. Warto ten czas wykorzystać na okazanie wdzięczności, miłości, na powiedzenie, pokazanie tego, czego się nie zdążyło zrobić. Warto mówić do chorego, nawet jeżeli jest on nieprzytomny i nie wiemy, czy nas słyszy. Pamiętajmy, że relacja i miłość są najważniejsze.
Martin Buber, austriacki pisarz żydowskiego pochodzenia, żyjący w niespokojnym czasie obejmującym dwie wojny, w enigmatycznym poemacie filozoficznym „Ja i ty” zastanawia się, czy możliwa jest bliska relacja z osobą, która już nie żyje. – Dopuszcza taką możliwość, wychodząc z założenia, że każdy z nas poszukuje relacji bliskości i wyłączności z drugim człowiekiem, nawet personifikując przedmioty – mówi dr Marcin Jaranowski. – Wyobraźmy sobie, że spotykaliśmy się z tą osobą za jej życia na środku mostu, przychodząc w to miejsce z przeciwnych stron. Teraz pozostał nam jedynie most. Co prawda patrzymy tylko w pustą przestrzeń, ale wiemy, że jesteśmy możliwie najbliżej swoich zmarłych. Prowadzimy dialog sami ze sobą, tak jakbyśmy nie byli sami. Buber pisze, że ta relacja ze zmarłymi jest twórcza językowo. Nie trzeba się obawiać pewnej sztuczności jednostronnego dialogu, nie zniechęcać się, używać wyobraźni, odwoływać się do zdarzeń z przeszłości, ale także opisywać teraźniejszość. Kto wie, może to także świetna terapia oswajania tego, co się z nami dzieje na co dzień?
Dr Marcin Jaranowski: – Sándor Márai, wybitny węgierski pisarz, po śmierci żony i pod koniec własnego życia, które spędzał w całkowitej samotności, zapisał w pamiętniku, że był ze zmarłą w regularnym sennym kontakcie. Tę relację nazywał słowem „hotline”, jakby była bezpośrednim połączeniem ze zmarłą. Myślę, że z perspektywy etyki zastanawianie się nad tym, czy taka łączność była mu pomocna czy szkodliwa, realna czy urojona, nie jest najbardziej istotne. Był to wysiłek utrzymania moralnej relacji z najbliższą osobą. „Hotline” przedłużało miłość i zażyłość tych dwojga ludzi. Czy to ważne, jak wiarygodna była dla kogokolwiek innego ta komunikacja?
Jutro powiem ci, że kocham cię
Zazwyczaj nie jesteśmy gotowi na odejście bliskiej osoby. Mamy śmierci za złe, że zabrała. Cierpimy po stracie. Ale ten ból może mieć sens, o którym pisał Clive S. Lewis, autor m.in. „Opowieści z Narnii”. Pisarz uważał, że cierpienie rozbija szkodliwą iluzję, że wszystko jest z nami w porządku. „Ludzie chcą żyć w spokoju, ale Bóg tego spokoju nie chce. Duch jest niepokojem”, pisał w dzienniku duński filozof Søren Kierkegaard.
Żyjemy tak, jakby w większości przypadków to, co zmieniamy w świecie, było odwracalne, a nasze poczynania dało się poprawiać. Na przykład mamy zaniedbane relacje z kuzynem, kuzynką, siostrą czy bratem. Zakładamy, że w przyszłości uda się je polepszyć. Wierzymy, że kiedyś zadzwonimy i porozmawiamy. Potem planujemy: „Dzisiaj zrobię sobie dzień zaległych telefonów”, ale jakoś odkładamy to na następny dzień, tydzień. Odkładamy zaległe wizyty. – Za sprawą śmierci bliskich konfrontujemy się boleśnie z bezradnością wobec nieodwracalnej straty. Co więcej, ostateczne odejście uświadamia nam naszą niedoskonałość w relacji z pozostałymi osobami, naszą odpowiedzialność za innych, widzimy konieczność mobilizacji moralnej w kurczącym się czasie. Przypominamy sobie, że wszystkie wspólne drogi kiedyś się kończą – mówi dr Marcin Jaranowski.
W obliczu śmierci zaczynają wybrzmiewać w nas słowa, których niewypowiedzenia żałujemy. Najczęściej powtarza się w nich stwierdzenie „kocham cię”. Czy rzeczywiście powinniśmy mieć wyrzuty sumienia, jeżeli nigdy ich nie powiedzieliśmy bliskiej osobie? – Pamiętajmy, że deklaracja „Kocham cię” nie będzie miała większej wartości, jeśli zostanie wypowiedziana w pośpiechu, nieuwadze, ze strachu, na odczepnego – uważa dr Marcin Jaranowski. – Myślę, że ważniejsze od wyrzutów sumienia z powodu niewypowiedzianego „Kocham cię”, jest przebudzenie się z iluzji życia, w którym zawsze można nacisnąć przycisk „undo”. Nie wszystko da się poprawić.
Na uzmysłowieniu sobie tego polega świadome życie.
Do zrobienia przed śmiercią
Czy myślenie zawczasu o własnej śmierci pomoże wybawić naszych najbliższych od widma niedokończonych rozmów i niewypowiedzianych słów? Michael Hebb proponuje w książce „Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji”, żebyśmy zastanowili się nad tym, co chcemy, by po nas pozostało, jak ma wyglądać pogrzeb, czy istnieje dobra śmierć, co chcielibyśmy, żeby powiedziano na pogrzebie, jaką muzykę zagrano... Okazuje się, że wielu z nas ma już napisane nawet mowy pogrzebowe, bo „przecież nie mogę pozwolić, żeby powiedziano o mnie coś przypadkowego”, znają muzyczną listę, która powinna towarzyszyć pochówkowi, wiedzą, jak będą ubrani, mają konkretne oczekiwania co do tego, jak postąpić z ich ciałami po śmierci. „Chciałbym, żeby moi bliscy odczuwali po moim odejściu pustkę nie do zapełnienia. To będzie znak, że naprawdę dobrze żyłem” – powiedział podczas kolacji jeden z gości.
Niech każdy z nas sporządzi osobistą listę tego, co chce zrobić przed śmiercią: co powiedzieć najbliższym, czym się z nimi podzielić, z kim pogodzić? A czy to zmniejszy nasz strach przed śmiercią? Każdy musi się sam przekonać.
Czego się boją i o co się martwią umierający? Lękają się nicości? Obawiają konsekwencji swoich grzechów? Są zatroskani o przyszłość rodziny? Przemawia przez nich potrzeba bycia pamiętanym. Pragną, żeby ktoś zwrócił na nich uwagę po tym, kiedy przestaną istnieć.
– Z moich analiz relacji osób, które znajdowały się w skrajnej opresji i pogodziły się ze swoją śmiercią, wynikało, że często osoby te bały się anihilacji. Ludzie ci obawiali się tego, że nikt się nie dowie, co się z nimi stało, gdzie znajduje się ich grób, albo że wcale nie będzie grobu. Bali się zniknięcia w niepamięci, które byłoby zniknięciem całkowitym. Chcieli mieć szansę pozostania w sercach i myślach innych osób – mówi dr Marcin Jaranowski.
– Przywróćmy śmierć życiu – powiedział niemiecki filozof Max Scheler. W świecie, w którym ukrywamy śmierć w szpitalach, dobrze jest przestać się jej wstydzić. Uświadomić sobie, że podobnie jak poród, który wszystko zaczyna, jest wliczona w nasze istnienie. Jest kropką nad „i” naszego życia. Nie wstydźmy się epilogu. Nie bójmy się tego, jaki będzie. Bo nasza biografia i nasze rozmowy muszą się jakoś zakończyć.
Michael Hebb „Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji”, tłum. Magdalena Koziej, Prószyński i S-ka 2019