
Sorry Jess, czyli o burzy wokół koszulek Jessiki Marcedes Kirschner
Miał być tekst o lesie, który wbrew pozorom ma wiele wspólnego z modą, o której piszę na co dzień. Będzie tekst o burzy, która rozpętała się kilka dni temu w Internecie i jeszcze nie ucichła. Dlaczego?
Dlatego, że najwyraźniej wszyscy są zmęczeni tematami pandemii i zmian klimatu, a popularna blogerka i jej potknięcie okazały się wdzięcznym tematem zastępczym. Jak doszło do tej modowej nawałnicy?
W połowie maja Veclaim — marka Jessiki Mercedes Kirschner, wypuszcza nową linię. Na razie świeci słońce i wszystko skąpane jest w jego ciepłych promieniach. Wiele modowych serwisów — także my, piszemy o kolekcji w samych superlatywach i zachwycamy się jej oprawą graficzną. W kolekcji Valley znajdują się m.in. proste T-shirty z autorskimi nadrukami (które marka ma w swojej ofercie od około roku). Także tym razem przed butikiem marki na ul. Mokotowskiej stoi długa kolejka rozemocjonowanej młodzieży marzącej o koszulkach Veclaim. Ci, którym udało się kupić upragniony T-shirt, komentują na Instagramie, że jest świetny i jak zawsze doskonałej jakości. Fani deklarują, że wrócą po więcej i gratulują Jessice. Blogerka się cieszy, dziękuje fanom i przesyła im pozdrowienia „Love, Jessie”.
Pod koniec zeszłego tygodnia zaczyna jednak grzmieć. Jedna ze szczęśliwych posiadaczek koszulki Veclaim odkrywa, że pod metką z logo polskiej marki kryje się logo Fruit Of The Loom. Dzieli się swoim odkryciem ze stylistką Karoliną Domaradzką, która wrzuca tę informację na swoje IG Stories. I tak oto strzela pierwszy piorun i zaczyna się ulewa. Sprawy być może nie byłoby wcale, gdyby marka Veclaim nie komunikowała, że wszystkie produkty szyje w Polsce. Po 24 godzinach na swoim profilu IG Jessica publikuje oficjalne oświadczenie. Przeprasza w nim wszystkich, którzy poczuli się oszukani i pisze, że to dla niej prawdziwa lekcja na przyszłość. Jaka przyszłość czeka blogerkę i jej markę? Na razie trudno powiedzieć, bo nawałnica trwa!
Koszulki marki Veclaim kosztują 199 zł (kolekcja Zodiak) i 239 zł (kolekcja Valley). Czy to wysoka cena? To zależy. T-shirt z logo luksusowego domu mody kosztuje parę tysięcy złotych. Uszycie koszulki bawełnianej w Polsce to kwota nieprzekraczająca 25 zł. Bawełnianą koszulkę amerykańskiej marki FOTL można na Allegro kupić za kilkanaście złotych, więc w hurcie kosztuje pewnie kilka. Zapewne te kilka złotych najbardziej rozzłościło fanów Jessiki. Przyznam jednak, że nie do końca rozumiem tych z nich, którzy chcą „wyrzucić tę szmatę za kilka złotych”. Czy oni nie wiedzą, ile kosztuje zwykły T-shirt? Czy nie wiedzą, że płacą za brand?
Jessica nie wzięła się znikąd, pracuje na swoje nazwisko od ponad 10 lat i robi to bardzo dobrze. Marka Veclaim to jeden z jej autorskich projektów i blogerka ma prawo sprzedawać swoje koszulki, za ile chce. Zawsze w takich momentach przypomina mi się rozmowa ze sprzedawcą dywanów w Marrakeszu: Ja: Po ile ten dywan? Sprzedawca: A to zależy... Bo cena nie wynika z tego, ile dywan jest wart, tylko ile ktoś jest skłonny za niego zapłacić. Jeśli więc Veclaim wycenia swoje koszulki na dwie stówy i wyprzedaje je na pniu, to znaczy, że cena nie jest za wysoka. Czy to, że koszulki powstały z półproduktu, a w Polsce zostały poddane procesowi twórczemu, w wyniku którego został im nadany „vibe” (jak czytamy w oświadczeniu Jessiki) zmniejsza ich wartość? Nie. Założę się, że większość klientów w ogóle nie zwróciła uwagi, że marka szyje w Polsce. Podejrzewam, że niestety jest im wszystko jedno, gdzie szyje...
Czy to znaczy, że nie stało się nic i że cała burza jest w szklance wody? Oczywiście, że nie. Ja jako osoba, dla której ważne jest równoważone podejście do mody i jako dziennikarka, która chętniej pisze o rzeczach szytych lokalnie, poczułam się oszukana. Chociaż formalnie, jeśli finalny produkt powstaje w Polsce (nawet jeśli półprodukty pochodzą z Azji) marka ma prawo napisać, że rzecz została „Made in Poland”. Czy uważam, że trzeba z tego powodu robić aferę? Nie. Jessica przeprosiła (chociaż część osób chyba nie przeczytała ze zrozumieniem całego oświadczenia) i dostała nauczkę, pewnie nawet zbyt bolesną, sądząc po niektórych komentarzach na IG, które czytałam. Niektórzy dziennikarze krytykują Jessikę, że przez jej wpadkę ucierpi cała autorska polska moda, że ludzie stracą zaufanie. Absolutnie się z tym nie zgadzam! Ucierpi tylko ta konkretna blogerka i Veclaim — sorry Jessie. Ale mówię też, dzięki Jessie, bo reszta nauczy się na jej błędach. A właściwie już się uczy i wyciąga wnioski.
Od kilku dni obserwuję jak polskie marki i projektanci pokazują na swoich profilach pracownie, szwalnie, a nawet krawcowe, które szyją ubrania z ich metkami. Część z nich nie robiła tego miesiąc temu podczas Fashion Revolution Week, gdy cały modowy świat odpowiada na pytanie „Who Made My Clothes”. Dopiero przypadek Veclaim skłonił innych do poważniejszego potraktowania tematu transparentności. Czy tak samo byłoby pół roku temu? Nie wiem, na pewno sprawa Veclaim dzieje się teraz, w nowych czasach. Od prawie trzech miesięcy cała branża mody jest w procesie transformacji i wszyscy wiedzą, że nie ma powrotu, do tego, co było. Transparentność jest jednym z głównych założeń nadchodzącej zmiany. Są marki takie jak Est By S Gosi Sobiczewskiej, które nie mówią wprost o przejrzystości swoich działań, ale w sposób naturalny, pokazując od kuchni pracę nad kolekcjami, są super transparentne. Są inicjatywy takie jak Transparent Shopping Collective, współtworzona przez marki Elementy i Balagan. Rozkładając ceny swoich produktów na czynniki pierwsze, budują one świadomość u klientów i są kierunkowskazem dla innych marek. Wierzę, że za sprawą Veclaim marki będą bardziej otwarcie mówić, z czego szyją, gdzie szyją i za co płaci klient, a klient będzie o to pytał, bo ma do tego święte prawo! Mam też nadzieję, że nikt nie pokusi się o kłamstwo, bo jak wiadomo, ma ono krótkie nogi.
Wiosenne burze znane są ze swojej gwałtowności, ale jednak szybko mijają i znowu wychodzi słońce. Dzięki nim natura odżywa i wybucha zielenią. Miejmy nadzieję, że tak będzie i tym razem.