
Rwanda – Afryka prawie nieodkryta
Od północy osłaniają go pasma wulkanicznych wzgórz, od zachodu oblewają wody jeziora Kiwu – maleńki kraj nazywany Szwajcarią Afryki leży w samym centrum kontynentu. Wielkością można go porównać do województwa warmińsko-mazurskiego. Rozciąga się na bardzo górzystym terenie i jest jednym z najgęściej zaludnionych państw w Afryce, a średnia wieku jego mieszkańców to zaledwie 19 lat. Mimo małych rozmiarów słyszał o nim prawie każdy mieszkaniec Ziemi.
O Rwandzie nakręcono wiele filmów i niemal wszystkie dotyczą tragicznej wojny domowej z początku lat 90., w rzeziach między Tutsi i Hutu zginęły wtedy setki tysięcy ludzi. Ale przez lata Rwanda się zmieniała, dzisiaj można o niej pomyśleć jako o celu wakacyjnego wyjazdu. Przekonałam się o tym na własnej skórze, gdy nie bez lęków wsiadłyśmy z przyjaciółką do samolotu i poleciałyśmy sprawdzić, jak tam naprawdę jest.
Kigali zaskakuje nowoczesnością
Z Warszawy do stolicy Rwandy Kigali najwygodniej leci się przez Brukselę. Chociaż Belgia oficjalnie nie roztacza już protektoratu nad swoją byłą kolonią, trwa z nią w silnej więzi gospodarczej i historycznej. Już pierwszy kontakt z Rwandą, jakim jest podróż z lotniska do centrum stolicy, uświadamia nam, że kraje afrykańskie z impetem wkraczają w XXI wiek, a Rwanda pozytywnie wyróżnia się na tle innych państw regionu. Po ulicach jeżdżą nowoczesne, klimatyzowane autobusy, do których wsiada się, przykładając kartę magnetyczną do elektronicznego czytnika. Na przedmieściach dla wygody mieszkańców dostępne są charakterystyczne zajezdnie taksówek rowerowych velotaxi z miękkim siedzeniem dla pasażera zainstalowanym na bagażniku. Jednocześnie, dbając o porządek i bezpieczeństwo na miejskich arteriach, władze miasta zakazały rowerom wstępu do ścisłego centrum. Domy i apartamentowce są zadbane, a całe miasto tonie w kwiatach. Jest czysto. Rwanda jako pierwszy spośród afrykańskich krajów wprowadziła mandaty za wyrzucanie plastikowych torebek. Potem z rozmów dowiedziałyśmy się, że jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest umuganda, czyli prawo, zgodnie z którym w każdą ostatnią sobotę miesiąca wszyscy Rwandyjczycy biorą udział w publicznych pracach porządkowych. Trudno powiedzieć, na ile im się takie prawo podoba, ale opowiadali o nim z dumą.
Trudna przeszłość
Nad stolicą górują coraz liczniejsze szklane wieżowce, wszędzie widać też rozpoczęte budowy, na które patrzy się, stojąc w korkach tworzących się na stromych ulicach. Uroki postępu rozprzestrzeniają się z całym dobrodziejstwem inwentarza. Będąc w stolicy, zdecydowałyśmy się odwiedzić tutejsze Muzeum Ludobójstwa, które jest świadectwem wielkiej bolesnej blizny na historii kraju. Echa niedawnej historii towarzyszyły nam przez całą podróż. Brzmiały jak jedno wielkie ostrzeżenie. Przeplatały się z niezwykłym pięknem krajobrazu i życiem rozkwitającym na nowo.
Po 1994 roku władze Rwandy, chcąc odciąć się od przeszłości, zmieniły niemal wszystko – hymn państwowy, flagę, walutę i podejście do wielu spraw, co przede wszystkim oznaczało zatarcie wszelkich podziałów. Rozpoczął się proces budowy nowego państwa, w którym mają mieszkać wykształceni, zamożni i szczęśliwi ludzie. Stopniowe osiąganie tego celu widać było na każdym kroku.
Kraj tysiąca wzgórz
Po dniu spędzonym w Kigali ruszyłyśmy w głąb kraju. W podróży najlepiej sprawdzają się autobusy. Są wygodne, bezpieczne i punktualne. Najlepiej zająć miejsce przy oknie, co nie jest trudne, bo turyści to skarb dla Rwandyjczyków, którzy bywają nieufni, ale są zawsze chętni do pomocy i poćwiczenia angielskiego. Rwanda nazywana jest krainą tysiąca wzgórz. Rzeczywiście – są dosłownie wszędzie. Ich zbocza pokrywają kolorowe prostokąciki pól. Ludność żyjąca poza stolicą utrzymuje się w zasadzie tylko z uprawy roli. Małe tarasy i piętrowe poletka zatrzymują wodę, by mogły dojrzewać na nich fasola, proso, kukurydza, przepyszne orzechy makadamia, a nawet ryż. Pracę na roli wykonują głównie kobiety, z daleka widać ich pochylone sylwetki. Tymczasem mężczyźni siedzą w barze i popijają bimber bananowy. Tak tu jest od wieków i na razie się nie zmienia.
Park Narodowy Wulkanów
W Rwandzie można robić dalekie piesze wycieczki – my wybrałyśmy m.in. 30-kilometrowy szlak z Butare do Kibeho, które jest miejscowym odpowiednikiem naszej Częstochowy. Mieści się tam sanktuarium zarządzane przez polskich zakonników. Trzeba jednak pamiętać, że górzysty teren mocno daje się we znaki. W mieście Ruhengeri, skąd najdogodniej wybrać się do słynnego Parku Narodowego Wulkanów, spotkałyśmy kolejną z wielu polskich misji. Tym razem były to bezhabitowe Siostry od Aniołów. Przywitały nas serdecznie i zaproponowały wspólne odwiedziny w domach Rwandyjczyków mieszkających na prowincji. Polskie siostry roztoczyły nad nimi opiekę nie tylko duchową – nierzadko była to pomoc czysto materialna. Z radością przystałyśmy na propozycję. Domy były skromne, zbudowane z drewna i gliny. Gospodarze – głównie kobiety – witali nas z otwartymi ramionami. Gdy przemieszczaliśmy się pomiędzy domami, towarzyszyła nam wszechobecna czereda ciekawskich dzieciaków. Dziwiło nas, że w ogóle nie widzimy ludzi chodzących boso. Okazało się, że za chodzenie bez butów grozi w Rwandzie kara aresztu. Można z niego wyjść dopiero po wpłaceniu symbolicznej kaucji stanowiącej równowartość pary plastikowych klapek.
„Goryle we mgle”
Przed wojną domową Rwanda słynęła głównie z żyjących w niej goryli. Obraz tych wspaniałych zwierząt wbił mi się w pamięć głównie dzięki filmowi „Goryle we mgle”. Dzisiaj jego główna bohaterka, zoolog Dian Fossey, otoczona jest tutaj swoistym kultem. Niestety, cena za wejście do parku jest astronomiczna: 1500 USD za dzień. Z taką taryfą nie spotkałyśmy się nigdzie na świecie. Ale raz się żyje! Kupiłyśmy bilety. Przewodnik obiecał, że zaprowadzi nas do rodziny goryli Suza, która jest najstarszą z 19 tu żyjących. To właśnie z tą grupą zwierząt pracowała Dian Fossey. Żeby dotrzeć do goryli, razem z 10-osobową grupką turystów z całego świata wystartowałyśmy o świcie, pokonując kilkaset metrów przewyższenia. Tempo wędrówki było zabójcze. Ale w końcu doszło do spotkania. Goryle siedziały w samym środku gęstego lasu. Zajmowały się swoimi sprawami i nie zwracały na nas uwagi. Co innego my. Gdy tylko zauważyliśmy pierwszego osobnika, w ruch poszły migawki licznych aparatów. Trzaskający dźwięk kończył się dopiero wtedy, gdy wyczerpywały się baterie. Goryle znosiły to ze spokojem. Najwyraźniej były do tego przyzwyczajone.
Podróż do Rwandy zamieszała nam w głowie. Spowodowała, że inaczej zaczęłyśmy myśleć o centralnej Afryce, a przede wszystkim o jej mieszkańcach. Dumnych i ambitnych, którzy próbują ułożyć sobie niełatwe życie. Wyjątkowo piękne krajobrazy, bujna przyroda, czystość i przemyślane reformy kraju sprawiają, że nowa Rwanda staje się coraz przyjemniejszym miejscem do życia. Na pewno warto tu przyjechać, żeby to wszystko zobaczyć na własne oczy.
Tekst ukazał się w „Urodzie Życia” 6/2019