
Psycholożka Ewa Tyralik-Kulpa: „Doceniaj to, co dostajesz od innych”
Może zamiast stale za czymś gonić i narzekać, wreszcie nauczyć się wdzięczności za to, co mamy. „Docenianie dobra, którym zostaliśmy obdarowani, podnosi poczucie szczęścia” – tłumaczy Ewa Tyralik-Kulpa, trenerka dobrych rozmów ze Szkoły Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii.
Anna Zych: Tyle jest rzeczy wokół, za które moglibyśmy czuć wdzięczność, choćby za piękną pogodę za oknem, uśmiech dziecka, dobrą pracę, a my tego nie dostrzegamy… Wolimy skupiać się na tym, co złe, albo na tym, czego nie mamy. Dlaczego?
Ewa Tyralik-Kulpa: Z dwóch powodów: żeby przetrwać w świecie pełnym niebezpieczeństw, nasz mózg nastawiony jest na wyłapywanie z otoczenia tego, co nie działa. Dostrzeganie zagrożeń to uwarunkowanie biologiczne. Prędzej zauważymy, że ktoś na nas krzywo spojrzał, niż że się uśmiechnął, bo uśmiech nie był aż tak potrzebny do przetrwania. Mamy też przyzwyczajenia kulturowe: jeżeli coś działa, raczej się o tym nie mówi. Gdy dziecko jest grzeczne i nie sprawia problemów, przyjmujemy to za normę, nie chwalimy za to. Ale gdy rozrabia, natychmiast to wychwytujemy i reagujemy. Poza tym jesteśmy wychowywani w kulturze braku – to kolejne uwarunkowanie. Cała nasza edukacja jest na braku skupiona: naucz się tego, czego nie umiesz, zdobądź to, czego jeszcze nie masz.
Czyli to jest biologia?! To teraz trochę psychologii: co nam daje umniejszanie szczęścia, które jest wokół nas? Dlaczego tak trudno nam się cieszyć?
Kiedyś było modne w Polsce powiedzenie: cisze budiesz, dalsze jedziesz. W wolnym tłumaczeniu: nie chwal się, bo to niebezpieczne. Dlaczego? Bo spotkamy się z zazdrością i np. ktoś nam będzie źle życzył. Bo ryzykujemy utratę dobrej relacji z osobą, której się pochwaliliśmy – ja mam, ty nie. Ludzie pomogą pani chętniej, gdy jest ciężko, niż wtedy, gdy jest pani dobrze. Co się dzieje, gdy jakieś nieszczęście dotknie bogatych? Usłyszą: pewnie sobie na to zasłużył, ma pieniądze, stać go, żeby sobie poradzić. Doświadczenie życiowe uczy, że nasze szczęście może komuś przeszkadzać, a my boimy się utraty przynależności. Innym powodem może być wychowanie. Nasi rodzice mówili: „Nie przechwalaj się”. Po pierwsze dlatego, by nie wyjść na osobę nieskromną. Po drugie dla własnego bezpieczeństwa: „Nie ciesz się, bo możesz to stracić”.
Kolejną przyczyną są też zaszłości historyczne. Polacy przez wieki doświadczali straty, a są już badania naukowe, które dowodzą, że możemy dziedziczyć lęki po traumatycznych przeżyciach. Ale siłę przekonań można na szczęście osłabić. I zdecydować, czy lepiej być szczęśliwym i mieć w nosie to, że ktoś mnie obgaduje, czy być nieszczęśliwym i mieć poczucie, że ktoś mnie lubi.
A jeszcze kolejną rzeczą, która nas blokuje, jest niezaspokojenie. Wciąż nam mało i myślimy, że jak będziemy mieć ciut więcej, wtedy nareszcie będziemy szczęśliwi…
Szczególnie nam, kobietom, to uczucie jest bliskie, bo jesteśmy uczone perfekcjonizmu. Wszystko musi być idealne, nasz dom, praca, dzieci, relacje. Najmniejsza rysa na tym ideale to już wielka strata, a mózg chętnie za tym podąża, bo wyczuwa niebezpieczeństwo.
Drugą rzeczą jest wychowanie. Od najmłodszych lat bardziej jesteśmy doceniani i nagradzani za to, że jesteśmy ambitni, że chcemy więcej, niż za cieszenie się życiem, bycie radosnym i szczęśliwym. Dziecko docenia się za osiągnięcia, a nie za to, że zachwyciło się małym żuczkiem na łące. Ale gdy uświadomimy sobie, że jesteśmy w stanie „wyuczonego” nienasycenia, skupienie mózgu na wdzięczności może wyzwolić nas od ciągłej gonitwy. Dla mnie wdzięczność jest momentem zatrzymania. Sprawdzam, czego potrzebuję, co by mi sprawiło radość, robię to i doceniam siebie – to mnie wybije z działania „na autopilocie”.
Ale działanie „na autopilocie” daje przyjemną rutynę, poczucie, że będzie tak jak zawsze, nic nas nie zaskoczy. Może wolimy to niż nieznane?
Gdy podczas warsztatów prosiłam uczestniczki o wypisanie w 50 punktach, za co mogą być wdzięczne, pytały zaskoczone: „Ilu?!” i łapały się za głowy. No bo może z 10 powodów znajdą, ale 50? Po czym zaczynałyśmy rozmawiać: „Dobra, jesteś na zajęciach. Masz dzieci?”. „Mam”. „Ktoś ich pilnuje?” „Tak”. „Więc zauważ, że masz kogoś, kto cię wyręczył, żebyś mogła się rozwijać i dołączyć do naszej grupy. A skoro masz dzieci, pociągnijmy ten wątek – może cieszysz się, że są? Więc okaż wdzięczność losowi, że się udało, bo nie wszystkim jest to dane”. Tak dochodziłyśmy do momentu, gdy ktoś mówił: „Mam ciepłą wodę w kranie, a nigdy o tym nie myślałam, mam na nogach buty, a wielu ludzi na świecie biega na bosaka”. Uczestniczki pojmowały, że to, co mamy, wcale nie jest oczywiste, nie wszystko nam się należy. To był pierwszy szok dla ludzi – zauważenie. Drugi – gdy zaczynali wdzięczność praktykować na co dzień i okazywało się, że jest taka… wdzięczna!
Wystarczy przejrzeć w głowie film z całego dnia?
Tak, na początek wystarczy przed snem zrobić rachunek sumienia i pomyśleć, za co mogę być sobie wdzięczna. Np. za to, że pamiętałam o swoim zdrowiu i zrobiłam kanapkę do pracy, zamiast jeść fast food. Za to, że odpuściłam, gdy uciekał mi autobus, nie goniłam go, tylko pojechałam następnym, za to, że nie nawrzeszczałam na dziecko, chociaż miałam ochotę… Jak pani zaczyna na to kierować uwagę, to potem te dobre myśli same przychodzą do głowy.
Nie miałam ochoty iść na lekcję angielskiego, ale się zmusiłam i poszłam. Czuć do siebie za to wdzięczność?
Gdy się zmuszamy, tworzy się w nas wewnętrzny konflikt. Robimy tę wielką rzecz i raz się uda, a ileś razy nie. Jeśli się nie uda, może pogłębić się w nas poczucie niepowodzenia. A jeżeli zauważamy drobiazgi: np. dzisiaj skupiam się na tym, że będę dostrzegać drobne przejawy życzliwości wokół mnie, ktoś się do mnie uśmiechnął, przytrzymał drzwi, jak wchodziłam do sklepu… Na co dzień nie zwracamy na to uwagi, ale gdy zaczniemy, nagle zyskujemy przekonanie, że wokół nas jest dużo życzliwych osób.
Jak sobie w tym zauważeniu pomóc?
Polecam takie ćwiczenie: na koniec dnia siada pani koło partnera lub dziecka, przytula się i opowiada konkretnie, za co jest mu wdzięczna. Nie ogólnikami, że jest kochanym dzieckiem, czy fajnym facetem, tylko: „Dzisiaj poprosiłam cię, żebyś mi pomógł w sprzątaniu, i zrobiłeś to”. „Dzisiaj widziałam, że siostra cię denerwowała, ale nie pokłóciłaś się z nią, tylko powiedziałaś spokojnie, że ci się to nie podoba”. Dziękuje się za konkretne rzeczy. I do tej praktyki wdzięczności włącza się też siebie. Czyli ja sobie, Ewie, dzisiaj dziękuję, bo chociaż mam szalony dzień, zadbałam o siebie i znalazłam czas, żeby zrobić manikiur, przy okazji odpoczęłam. To są niby oczywiste rzeczy, ale jak zaczynamy zauważać, że to nie jest nam dane, że to jest coś wyjątkowego, to rośnie nasz poziom szczęśliwości. Mogę polecić książkę badaczki Sonji Lyubomirsky „Wybierz szczęście”. Według niej wdzięczność to jedno z narzędzi przyczyniających się do podwyższenia realnego poziomu szczęścia.
Ale szczęśliwe jesteśmy chyba wtedy, gdy dzieją się dobre rzeczy, a nie gdy tak o nich myślimy?
Oczywiście, ale jeśli nagle zaczynam dostrzegać wsparcie, jestem spokojniejsza. Jeśli zauważam, że mam dostęp do wody, do świeżego pieczywa, hummusu w sklepie, to rośnie moje poczucie emocjonalnego bogactwa. To jest korzyść dla nas, a za tym idzie również korzyść dla innych, bo stajemy się bardziej przyjaźni dla otoczenia. Np. w relacji z mamą nie patrzę, co zrobiła nie tak – źle spojrzała, nie doceniła – tylko skupiam się na tym, co jest dobre: uśmiechnęła się rano, pamiętała o podlaniu kwiatów, gdy do mnie wpadła. Siłą rzeczy nasza relacja się zmieni. Ja zachowuję się inaczej i ta druga osoba też. Wdzięczność modeluje zachowanie. Wspomniana już Sonja Lyubomirsky zbadała, że ilość komunikatów pozytywnych do negatywnych powinna wynosić trzy do jednego, by człowiekowi rosło poczucie szczęścia. Tylko kto tak potrafi się komunikować? Wdzięczność wyrażamy krótkim „dziękuję” i na tym poprzestajemy. Jeśli w ogóle.
Czym się różni „dziękuję” od wdzięczności?
Według metody, którą ja się zajmuję, czyli porozumienia bez przemocy, wdzięczność można wyrażać w jasny, określony sposób budujący połączenia między ludźmi. Gdy mój mąż naprawi wtyczkę do żelazka, mogę powiedzieć: „dziękuję”, ale mogę powiedzieć: „Dziękuję ci za to, co zrobiłeś, mam poczucie, że zależy ci na mojej wygodzie, i ja to bardzo doceniam”. Brzmi inaczej niż zwykłe „dziękuję”, prawda? To specyficzny język, wiem, ale dzięki niemu druga osoba dowiaduje się, co wnosi w nasze życie, dowiaduje się, co sprawia nam przyjemność, więc chce to częściej robić.
A jeżeli tego nie czuję? Jeśli uważam, że mąż powinien naprawić żelazko i że to żadna grzeczność z jego strony?
Jestem absolutną przeciwniczką wyrażania wdzięczności, gdy jej nie czujemy.
Jak poznać, że jestem wdzięczna?
Dla mnie wdzięczność to stan, który odczuwam zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie: coś zauważam, odbieram jako dobre, przyjemne, spełniające moje potrzeby, czuję z tego radość, a co za tym idzie – wdzięczność. Bywa, że nasze ciało mamy w głębokim poważaniu, chyba że złamiemy rękę, nogę, wtedy zaczynamy doceniać to, co straciliśmy. A można zatrzymać się, zauważyć, skupić – to pierwszy krok do poczucia wdzięczności.
Słowo „wdzięczność” zakłada jakieś zobowiązanie, dług. Może dlatego nie jest nam z nią po drodze?
Tak, jest przez to trochę na cenzurowanym. Wolelibyśmy radzić sobie sami, a wdzięczność w jakimś stopniu zakłada potrzebę pomocy, brak samowystarczalności. Ale mogę też wyjść z założenia, że wdzięczność mnie karmi, bo dostałam to, czego mi brakowało, sprawiło przyjemność. Po co myśleć, że jestem nieudolna albo leniwa, bo sama sobie czegoś nie załatwiłam, skoro mogę cieszyć się tym, że ktoś zrobił coś fajnego dla mnie i sprawił mi radość? To diametralnie zmienia postrzeganie, uczy bliskości, współzależności, bo osoba, która coś dla nas zrobiła, też zaspokoiła jakąś swoją potrzebę, została doceniona. To jest fajne.
Jesteśmy szybcy w reagowaniu agresją, złością, choć równie dobrze moglibyśmy zareagować uśmiechem na ulicy.
Owszem. Ja ćwiczę uśmiechanie się do ludzi od lat i mam poczucie, że dużo osób zaczęło się do mnie uśmiechać. Być może jak człowiek się już z tym oswoi, przestanie się czuć źle, nie odbiera spojrzeń ludzi jako krytycznych, tylko zauważa akty życzliwości.
A jak nieprzyjemne rzeczy, które nam się zdarzają, obrócić w coś dobrego i być wdzięcznym za doświadczenia, które przynoszą?
Według mnie nie zawsze się da. Trzeba uszanować czyjś ból. Jesteśmy różni, jednemu wybaczenie czegoś tak potwornego jak gwałt czy znęcanie się może przyjść łatwiej, a drugi nigdy się z tym nie pogodzi. Ale to już praca dla terapeuty. My możemy docenić, że ktoś sobie poradził w życiu z takim obciążeniem, ale nie można kazać mu być za to wdzięcznym. Jeśli ojciec nas karał, możemy być wdzięczni za to, że teraz mamy z nim fajną relację, że jest dobry dla naszych dzieci, ale trudno mi sobie wyobrazić, że będziemy mu wdzięczni za zafundowanie nam traumy w przeszłości.
Na warsztatach, gdy ktoś chce pozbyć się bólu, proponuję czasem ćwiczenie nazywane „obrazem wroga”, które pomaga zrozumieć drugą stronę. Czyli wyobrażamy sobie, że pani została źle potraktowana przez szefa, nakrzyczał na panią. Jest pani wkurzona, czuje złość, ból. Jak najbardziej uzasadnione uczucia, prawda? Gdy poczuje pani ulgę, proponuję, by wcieliła się pani w rolę szefa i z jego perspektywy zobaczyła, co się wydarzyło. Jaka mogła być pani motywacja? Jaka potrzeba mogła stać za takim zachowaniem? I wtedy ludzie zauważają, że mieli termin, chcieli być skuteczni, że boją się prezesa. Dociera do nich, że owszem, to zachowanie szefa było słabe, ale podyktowane strachem albo potrzebą współpracy – i lepiej go rozumieją. To pierwszy krok do poszerzenia spojrzenia na drugą osobę.
Wystarczy zmienić perspektywę, by poczuć wdzięczność, czy trzeba zmienić całe swoje życie?
Jeśli chce pani lepiej się poczuć w relacjach, nawet w swojej rodzinie, to zastosowanie trzech pozytywnych komunikatów kontra jeden negatywny naprawdę coś zmieni na lepsze.
„Chcesz być szczęśliwy, to bądź”, głosi popularne hasło. Szczęście jest wyborem?
Jestem daleka od myślenia, że wszystko zależy ode mnie. Gdyby to było takie proste, wszyscy bylibyśmy szczęśliwi. Kiedyś usłyszałam, jak ktoś do osoby z nowotworem mówi: „Wyhodowałeś go sobie, bo masz negatywne nastawienie”. To nieprawda. Wierzę, że jesteśmy połączeni ciałem i duszą, ale są rzeczy, na które nie mamy wpływu albo do których zwyczajnie nie mamy dostępu, bo nasza psychika musiała pewne rzeczy tak poblokować, żebyśmy przetrwali. Trzeba mieć do tego szacunek. Afirmacja: „Będę szczęśliwa, będę szczęśliwa”, nie zawsze działa, a jak nie działa, to po co się frustrować?
Trochę mnie pani zmartwiła...
Dlaczego? Czasem wystarczy zmienić afirmację. Mówię często do kobiet na zajęciach: „Zastanów się, co pozytywnego daje ci bycie nieszczęśliwą, bo gdyby ci to nic nie dawało, to byłabyś szczęśliwa”. To zwykle szokuje. Nagle się okazuje, że ktoś boi się być szczęśliwym, bo słyszał od rodziców, że szczęście nie trwa wiecznie albo że trzeba za nie zapłacić. Bliscy najczęściej mówili nam to w dobrej wierze, by nas uchronić, nauczyć prawdy o życiu, a my jako dzieci inaczej to zinterpretowaliśmy.
Czasem słyszę: bądź wdzięczna chorobie, ona czyni cię lepszym człowiekiem. Czyni? Być za chorobę wdzięcznym losowi?
Spotkałam ludzi, którzy twierdzą, że choroba wyciąga z człowieka najgorsze cechy, ale spotkałam i takich, którzy mówią, że dzięki niej się zatrzymali, zwolnili z toksycznej pracy, postawili na siebie. Nie wiedzą, czy wyzdrowieją, ale w tej chwili czują się bardziej spełnieni. Nie mają wpływu na to, że zachorowali, ale mają wpływ na to, jak każdego dnia o siebie dbają. To już coś zmienia.
Bardzo wierzę w małe kroki. Nie uświadamiamy sobie, za jak wiele darów możemy być wdzięczne.
A wcale nie jest tak, że to, co mamy, nam się należy. Do praktyki wdzięczności dołącza się też siebie. Czyli dziękuję samej sobie za to, że choć był szalony dzień, znalazłam czas na kino.
Ewa Tyralik-Kulpa – trenerka umiejętności psychospołecznych, trenerka dobrych rozmów, autorka książek, współinicjatorka kampanii społecznej „Wdzięczność – bilet do szczęścia” Dojrzewalni Róż i Szkoły Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii.