
Poronienie nie jest „zbyt osobiste” – kobiety, które o tym mówią, robią ważną rzecz dla nas wszystkich
Po zmianie pieluchy poczułam ostry skurcz. Osunęłam się na podłogę z synkiem w ramionach, nucąc kołysankę, aby uspokoić nas oboje. Radosna melodia zderzyła się z moim poczuciem, że coś jest nie tak. Tuląc moje pierworodne dziecko, wiedziałam, że właśnie tracę drugie”.
Tak Meghan Markle w środę na łamach „The New York Timesa” opisała to, co przeżyła w lipcu 2020. Po „poranku, jak każdy inny” poroniła swoją drugą ciążę. Przez kolejne miesiące znosiła spekulacje mediów, czy księżna Sussex w końcu była w ciąży, czy nie – w końcu postanowiła ukrócić plotki i sama opisała swoje poronienie. To jednak nie zamknęło tematu. Przeciwnie, od środy plotkarskie serwisy zastanawiają się, na ile wyznanie Meghan Markle było „zbyt osobiste”. Zestawiają wyznanie Markle z jej decyzją o wycofaniu się z życia publicznego i tropią hipokryzję i ekshibicjonizm.
Środowe wyznanie Meghan Markle zbiegło się w czasie z poruszającym wywiadem o poronieniach, jakiego w „Wysokich Obcasów” udzieliła Aleksandra Żebrowska, żona Michała Żebrowskiego i matka trójki dzieci. Już kilka miesięcy temu napisała na Instagramie:
„Są takie sprawy, o których nie da się mówić od razu, o innych nie chce się mówić wcale. »Nieudane« ciąże to temat, o którym rozmawia się ciężko – nawet z najbliższymi. Sama mam kilka takich za sobą – poronienia i na dokładkę ciążę pozamaciczną pod koniec zeszłych wakacji. Oprócz wsparcia kochającej rodziny (i pizzy przemycanej do szpitala przez moje siostry), jedna z rzeczy, które najbardziej podnosiły mnie wtedy na duchu, to świadomość, że tak wiele kobiet ma za sobą podobne historie. Dzieląc się swoimi przeżyciami – dodają innym otuchy i siły. Dlatego ja też się dzielę – będąc w siódmej ciąży, na kilka dni przed moim trzecim porodem”.
Czy te wyznania są osobiste? Bardzo. A czy są potrzebne? Bardzo! Poronienie to jedno z powszechnych kobiecych doświadczeń. Co dziesiąta, a nawet wg niektórych statystyk co piąta kobieta poroni ciążę chociaż raz w życiu. Mimo tej powszechności nadal o poronieniu w ogóle albo prawie w ogóle nie rozmawiamy.
– Myślę, że wśród wielu różnych trudnych emocji, jakie pojawiają się w sytuacji poronieniu, często pojawiają się też, nieadekwatne zupełnie, ale jednocześnie bardzo silne: wstyd i poczucie winy – mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka z gabinetu psychoterapii Inner Garden. – Te uczucia są nieraz tak ciężkie do zniesienia, że kobiety decydują się nie mówić o tym, co przeszły w obawie przed surową oceną innych, krytyką. Często o poronieniu nie wie nawet najbliższa rodzina.
Poronienie – jak o tym mówić i jak słuchać?
Z jednej strony kobiety nie wiedzą, jak mówić o swoim doświadczeniu, ale z drugiej – my, jako społeczeństwo, nie wiemy, jak o nim słychać i jak na nie reagować. Przez to, że o poronieniu się nie mówi, nie wiemy nawet, jak pocieszyć naszą bliską osobę, przyjaciółkę, siostrę, która doświadczyła straty ciąży:
– Ludzie, nie umiejąc przyjąć informacji o poronieniu, reagują w sposób, który może być dodatkowo krzywdzący dla osoby, która już przecież przeżywa dramat – mówi psycholożka. – Zawsze, kiedy przeżywamy utratę, potrzebujemy wsparcia ludzi, to naturalny mechanizm. Po utracie np. rodzica, męża czy nawet dziecka, zazwyczaj możemy liczyć na współczucie i szacunek dla naszego bólu. Tymczasem kobiety po poronieniu często spotykają się z toksycznym pocieszeniem, polegającym na umniejszaniu tego, co je spotkało. Kobieta przeżywa dużą wewnętrzną tragedię i jednocześnie słyszy: „Nie ten raz, to kolejny”. Nadal wiele ludzi reaguje na poronienie kobiety mniej więcej tak jak na jej przegraną w totolotka: utraconą szansę, którą za jakiś czas można znowu zyskać.
To nie jest nasza złośliwość, kiedy mówimy zrozpaczonej kobiecie, że „następnym razem się uda”. Często nawet powoduje nami szczera życzliwość. Tyle że w tym przypadku sprawdza się powiedzenie o piekle, które jest wybrukowane naszymi dobrymi chęciami. To, co powinnyśmy i co zawsze możemy zrobić, to po prostu nie oceniać i nie decydować za nią, do jakich uczuć ma prawo.
– Oczywiście to nie jest tak, że każda kobieta przeżywa poronienie w taki sam sposób. Są kobiety, które nie mają poczucia rozbicia, i to też jest w porządku – mówi Katarzyna Kucewicz. – Każda z kobiet ma prawo przeżywać to doświadczenie tak, jak sama czuje. Owszem, bywa, że dla kobiety utrata ciąży to „tylko” utracona szansa, ale też bywa, że jest to dla niej o wiele głębsza emocjonalnie strata. Jest wiele kobiet, które już od początku ciąży wyobrażają sobie swoje dziecko, zaczynają czuć silną więź, bezkresną miłość. W takiej sytuacji poronienie niesie zbliżoną tragedię, jaką jest utarta już narodzonego dziecka. Dlatego część kobiet po poronieniu choruje na depresję, mówi się też o PTSD, czyli syndromie stresu pourazowego.
Psycholożka tłumaczy też, dlaczego osobiste historie są tak ważne dla oswojenia trudnych tematów:
– Nawet gdy czytamy, że ok. 15 proc. ciąż kończy się poronieniem, to ta informacja do nas nie przemawia – bo przecież wszystkie znajome koleżanki, przyjaciółki urodziły, tylko nie ja, więc pewnie jestem wybrakowana, albo popełniłam jakiś błąd. Sporo moich pacjentek jeszcze wiele miesięcy po poronieniu zadręcza się myślami, że może coś przeoczyły, że może coś zrobiły źle. Kiedyś jedna z moich pacjentek prawie na każdej sesji pokazywała mi zdjęcie swojego zmarłego syna z ostatniego USG. Zawsze mnie za to przepraszała, mówiąc: „Wiem, że przesadzam, przecież nawet nie trzymałam go w ramionach”. Czy to jest przesada, że nosimy w sobie żałobę, ból, że umiałyśmy pokochać dziecko, nie widząc go? Oczywiście nie. Ale moja pacjentka, zresztą wcale nie jedna, a gros pacjentek wstydzi się rozpaczać. Kiedy dopytuję dlaczego, czasami słyszę: a bo mąż/ teściowa/ własna mama mówią, by nie histeryzowały.
Mówienie o poronieniu to nie lans, ale odwaga
Inną z barier dla kobiet jest obawa, że ktoś zinterpretuje ich wyznanie – tak jak to było w przypadku Meghan Markle – jako chęć zwrócenia na siebie uwagi w taki dramatyczny sposób. Tymczasem opowiadanie o swoim doświadczeniu i słuchanie historii innych ludzi to podstawa terapii grupowej. Widzimy, słyszymy, że ktoś miał tak jak my – i przetrwał. Uczymy się, że nie tylko my zmagamy się z poczuciem winy, wstydem. To poczucie wspólnoty doświadczeń daje nam siłę.
– Kiedy osoby publiczne takie jak Meghan Markle, Aleksandra Żebrowska, Martyna Wojciechowska, czy już kilka lat temu Nicole Sochacki-Wójcicka, czyli słynna Mama Ginekolog, wyznają, że przeszły poronienie, to następuje normalizowanie zjawiska, czyli dostrzegamy, że to jest powszechne doświadczenie, a nie jednostkowe. Bolesny temat przestaje być tabu, tajemnicą, powodem do wstydu. Nadal jest bolesny, ale już wiemy, że wolno nam o nim mówić i przede wszystkim, że to normalne, że przeżywamy, że jest nam źle, że denerwują nas „dobre rady” – mówi psycholożka. – Uważam, że to, co się dzieje teraz, jest bardzo istotne dla setek tysięcy kobiet. Ważne, jest, aby mówić o tym powszechnym, kobiecym doświadczeniu, odtabuizować je. Kiedy się o tym nie mówi, to buduje się iluzję, że poronienie zdarza się tylko nielicznym albo że jest sprawą, o której mówić nie wypada, albo jeszcze inaczej: że to drobiazg dla psychiki, którym nie warto się przejmować. Kiedy słyszymy, że inni też tak mieli, jak my, to czujemy ulgę, dajemy sobie prawo do trudnych uczuć. Często efektem jest wewnętrzne odpuszczenie winy, bo skoro i lekarze mówią, że nic nie mogłam zrobić i nawet moim autorytetom to się przytrafiło, to znaczy, że nie jestem wybrakowana, że taki spotkał mnie los. Łatwiej się wtedy pogodzić ze stratą, bólem, pożegnać z dzieckiem utraconym. To daje dużo spokoju, dużo ulgi. Kiedy widzimy, że inni ludzie zmagają się z tym samym, co my, to czujemy coś w rodzaju przynależności, a to nasza podstawowa potrzeba.
O takie potrzebie przynależności mówiła dwa lata temu inna kobieta, dziś 56-letnia. Poroniła ciążę ponad 20 lat temu – i dopiero w 2018 r. zdecydowała się o tym opowiedzieć. Żona jednego z najbardziej wpływowych polityków świata, uwielbiana przez tysiące kobiet, Michelle Obama, mówiła w programie „Good Morning, America”:
„Czułam się zagubiona, samotna. Czułam, że zawiodłam, ponieważ nie wiedziałam, jak częste są poronienia, bo o nich nie mówimy. Zamykamy się w swoim własnym bólu, nie dzielimy się prawdą o naszych ciałach, myśląc, że w jakiś sposób są popsute. To milczenie jest najgorszą rzeczą, jaką my, kobiety, robimy sobie nawzajem”.