
Miasto Meksyk słynie ze Święta Zmarłych i... z Jamesa Bonda!
Na dworcach, w restauracjach, a nawet w supermarketach wyrastają ołtarzyki dla zmarłych. Najbardziej imponujące można oglądać na głównym placu miasta Zócalo, kolejne – przy deptaku Francisco Madero, a te najsłynniejsze na tutejszym uniwersytecie – UNAM-ie. Szkoły organizują też konkursy na najpiękniejsze ołtarzyki, każda klasa przygotowuje jeden. W piekarniach sprzedaje się pan de muerto, „chleb zmarłego”, czyli słodkie bułeczki drożdżowe. Cukiernie serwują zaś małe, kolorowe czaszki. – Tradycyjne robione były z cukru, teraz coraz częściej odchodzi się w stronę tych czekoladowych – wyjaśnia Sirani, moja meksykańska koleżanka. Sama kupuje kilka, tych z czekolady właśnie. – Na czole wypisuje się imię członka rodziny, kolegi lub koleżanki, a potem taką czaszeczkę daje się w prezencie w dowód sympatii – opowiada.
Miasto Meksyk – parada masek
Już na tydzień przed właściwymi obchodami Święta Zmarłych w mieście Meksyk odbywa się z tej okazji parada. Jak na meksykańską historię jest to zwyczaj dość nowy, w tym roku parada odbędzie się dopiero po raz trzeci. Zaczęto ją organizować po kolejnym filmie o Jamesie Bondzie. Taka uroczystość pojawiła się bowiem w „Spectre” i pierwotnie nie miała nic wspólnego z meksykańskimi obchodami Día de los Muertos. – Musieliśmy stworzyć dodatkowe obchody z okazji Dnia Zmarłych, bo po Bondzie turyści zaczęli przyjeżdżać specjalnie na karnawał, jaki widzieli w filmie – powiedział meksykański sekretarz turystyki Enrique de la Madrid Cordero. Parada spodobała się nie tylko turystom, ale i samym Meksykanom. – Jasne, na początku brzmiało to śmiesznie. Ale myślę, że my, Meksykanie, przyjęliśmy tę tradycję jak swoją. To chyba dlatego, że uwielbiamy się bawić. No i uwielbiamy obchodzić Święto Zmarłych. A parada jest kolejną okazją do zrobienia i jednego, i drugiego – mówi Lulu, moja koleżanka z miasta Meksyk.
Przemarsz wygląda jak wielka fiesta meksykańskości. Są regionalne stroje z poszczególnych stanów Meksyku, ludowe tańce, tradycyjne maski. No i oczywiście czaszki i kościotrupy, które właściwie można uznać za meksykańskie symbole narodowe. Ich popularność zaczęła się na dobre na przełomie XIX i XX wieku. To wtedy meksykański rysownik i satyryk José Guadalupe Posada, zwany ojcem meksykańskich czaszek, tworzył w prasie żartobliwe obrazki, na których wszystkich przedstawiał jako kościotrupy. Obrywało się każdemu: politykom, rewolucjonistom, a także wydawcy samego rysownika. Oraz meksykańskim damulkom, które chciały być bardziej europejskie. – Stąd właśnie wzięła się Catrina, koścista pani w kapeluszu – wyjaśnia Lulu. – W ten sposób Posada chciał pokazać, że wobec śmierci jesteśmy równi. Śmierć przyjdzie po wszystkich, niezależnie od profesji czy pozycji społecznej.
Naolinco – miasto kości
Jest tu kościotrup kelner, kościotrup szewc, a nawet kościotrup striptizerka. Przed kawiarenką internetową siedzi kościotrup z laptopem, a przed ulicznym wózkiem inny kościotrup obżera się tacos. Jestem w Naolinco na najsłynniejszych obchodach Día de los Muertos w stanie Veracruz. Na tę okoliczność mieszkańcy miasteczka wystawiają przed domami kościotrupie wersje samych siebie. Szewc konstruuje martwego szewca, fryzjerka martwą fryzjerkę, a przed apteką wystawia się martwą aptekarkę. „Jak ty teraz wyglądasz, tak ja kiedyś wyglądałem. Jak ja wyglądam, tak ty kiedyś będziesz” – widzę napis na jednej z czaszek. – To trochę tak, jakby zobaczyć, ile zostanie z tego miasteczka za sto lat – szepce Sirani, z którą odwiedzam Veracruz. – Czy to cię nie przeraża? – pytam. – Trochę tak, w tym samym stopniu, w jakim przeraża mnie myślenie o śmierci – mówi. – Ale dla mnie myślenie o śmierci jest myśleniem o życiu, pomaga mi bardziej je doceniać. Jedno nie istnieje bez drugiego. Dlatego dla mnie Día de los Muertos jest przede wszystkim wielką fiestą życia, a nie śmierci.
Pátzcuaro – siedem schodów duszy
– Usypiemy z nich ścieżkę do ołtarza. – Doña Guillermina wskazuje na pomarańczowe aksamitki, zwane tu cempasúchil. – Dzięki temu dusze odnajdą drogę do domu. Duchy uwielbiają zapach aksamitek – wyjaśnia. Jesteśmy w Pátzcuaro w stanie Michoacán, gdzie nad malowniczym jeziorem odbywają się jedne z najsłynniejszych obchodów Święta Zmarłych w kraju. Przyjeżdżają tu corocznie dziesiątki tysięcy ludzi, by w jednej z okolicznych wiosek obserwować czuwanie nad grobami bliskich, którzy tej nocy mają wracać z zaświatów na ziemię, kuszeni zapachem cempasúchil. Bramy cmentarzy i nagrobki ozdobione są właśnie kwiatami aksamitki. Nieopodal, w Tzintzuntzan organizowany jest nawet konkurs na najpiękniej przystrojony grób. Aksamitkami ozdabia się domowe ołtarzyki.
Przeciętny Meksykanin na ołtarzyku dla zmarłych umieszcza 30 różnych produktów i wydaje na to co roku 900 pesos (ok. 200 zł). Mówi się, że schodków powinno być siedem. Tyle właśnie poziomów powinna przejść dusza, by zostać zbawiona. Bardziej ortodoksyjni Meksykanie wiedzą dokładnie, co powinno znaleźć się na którym poziomie. Na pierwszym: obrazek świętego albo Matki Boskiej z Gwadelupy. Drugi jest dla dusz w czyśćcu. Na trzecim stawia się sól. Na czwartym – pan de muerto, „chleb zmarłego”. Na piątym – jedzenie i owoce. Na szóstym – zdjęcie zmarłego. Na siódmym – krzyż.
Doña Guillermina nie jest aż tak skrupulatna. Stopnie muszą być, ale niekoniecznie siedem. Najważniejsza jest sól, zdjęcie zmarłego oraz to, co lubił, czego podczas tej jednej nocy na ziemi chciałby skosztować. Doña Guillermina stawia na ołtarzyku świeżo zrobione chilaquiles, kawałki chrupiącej tortilli oblanej sosem pomidorowym. – Mój siostrzeniec je uwielbiał. Dam mu dużo śmietany i sera, tak jak lubił – mówi. – Co robicie potem z potrawami z ołtarza? Jecie je? – pytam. – Tak, ale nie mają już wtedy smaku. To jest dowód, na to, że zmarli naprawdę przychodzą. Nie mają ust ani żołądków, nie mogą normalnie jeść i trawić. Mówimy, że jedynie całują potrawy. Przez ten pocałunek jedzą, wysysając smak i aromat. Dlatego do potraw na Święto Zmarłych dodaję jeszcze więcej przypraw, robię je bardziej aromatyczne. Dusze to lubią.
San Antonio Tecómitl – noc na ziemi
Jonathan nie wierzy, że dusze zmarłych naprawdę tego dnia wracają na ziemię. – To taka metafora. Przez to, że dla nich gotujemy, z myślą o nich robimy zakupy, czujemy jakby fizyczną obecność naszych zmarłych bliskich. Wspominamy ich życie, związane z nim anegdoty, nasze wspólne przeżycia i tym samym niejako ich na tę noc ożywiamy – mówi, gdy spacerujemy po jego rodzinnej miejscowości, San Antonio Tecómitl, tuż na południe od miasta Meksyk, pięć kilometrów od słynnego Mixquic, gdzie na Święto Zmarłych zjeżdżają się tłumy. Tutaj nie ma tłumów, jest za to piękny miejscowy zwyczaj – przed domami pali się ogniska, które mają wskazać zmarłym drogę do domu.
W Ocotepec w stanie Morelos rodziny, którym ktoś umarł w mijającym roku, otwierają drzwi domu i zapraszają wszystkich przechodniów. Podobno ludzie przyjeżdżają tam nawet z okolicznych miejscowości, by jeść za darmo. Konstruuje się również manekiny przypominające zmarłych bliskich. Ubiera się je w ubrania nieboszczyka, a zamiast głowy przymocowuje cukrową czaszkę. Manekina sadza się w jadalni albo przed telewizorem, żeby mógł uczestniczyć w życiu rodziny przez tę jedną noc. W Tecómitl bliscy powracają dzięki historiom opowiadanym przez najbliższych. Czuwa się przy ogniu całą noc. Chodzimy od jednych kuzynów Jonathana do drugich, a oni częstują nas napojem z kukurydzy atole i domowymi kukurydzianymi tamales. A także opowieściami o zmarłych bliskich. – Ludzie nie umierają od razu. Żyją tak długo, jak są w naszej pamięci. Myślimy o nich przecież dokładnie w ten sam sposób, jak wtedy, gdy żyli. Dla nas więc wciąż żyją – mówi Jonathan.