
Marcin Dorociński: „Największym drapieżnikiem na świecie jest człowiek”
Znanemu aktorowi Marcinowi Dorocińskiemu prawa zwierząt są bliskie od lat. Angażuje się w wiele akcji, m.in. w ubiegłoroczną, głośną sprawę protestu przeciw podwyżce VAT-u na leki weterynaryjne dla zwierząt.
Anna Bimer: Zbigniew Boniek napisał w internecie: „Jest Pan wielki. To wielki wyczyn bezinteresownie walczyć o prawa zwierząt”. Wyrasta pan na Owsiaka od braci mniejszych.
Marcin Dorociński: Nie, nie. Jurek jest tylko jeden. Nawet nie śmiem się równać, nie spędzam życia w fundacji, pozostaję czynnym aktorem. Ale robię, co mogę. Staram się mieć oczy i uszy otwarte na krzywdę i reagować. Używam swoich mediów społecznościowych do edukacji ludzi w zakresie ochrony przyrody i praw zwierząt. Ale to nie ja wykonuję największą, najbardziej mozolną pracę. Biorą ją na siebie moi idole, czyli wolontariusze w schroniskach. Nie jestem też ani weterynarzem, ani leśniczym czy klimatologiem. Czerpię wiedzę od mądrzejszych ode mnie, od specjalistów. Potem ją tylko przekazuję dalej – czy to na Instagramie, czy na Facebooku – w takiej formie, żeby inni się zreflektowali.
Zreflektowało się bardzo wielu, jeśli chodzi o obronę zwierząt. Przykładem był np. wielki społeczny gniew na oprawcę psa Fijo. To przełom, nie wiem tylko, czy dotyczy również mniejszych ośrodków i wsi.
Tam też zmienia się grunt, poza tym unikałbym generalizowania. Wszędzie są ludzie i dobrzy, i źli, bez względu na to, skąd pochodzą. Przekonaliśmy się o tym ostatnio, kiedy moja żona zainterweniowała w sprawie miejscowego psa u przyjaciół na wsi, gdzie często bywamy. Pies był uwiązany przy budzie na łańcuchu. Monika podjęła temat spokojnie, bez pretensji i napiętnowania. Padły jedynie rzeczowe argumenty. A kiedy przyjechaliśmy następnym razem, pies już biegał całkiem wolno. Widzę, że coraz częściej gospodarze i właściciele hodowli odnoszą się z szacunkiem do zwierząt. Ale wciąż jest ogrom pracy do zrobienia, edukowania i uwrażliwiania ludzi.
Dorociński dał twarz zwierzętom
Nie śmieją się, że Marcin Dorociński dał twarz zwierzętom?
A czy coś jest śmiesznego lub niemęskiego w pochyleniu się nad słabszym? Nie wydaje mi się. Nie zapomnę dwójki psiaków ze schroniska w Korabiewicach: niewidomy Oczek i ledwo chodząca Gwiazdka zostały oddane do adopcji i pojechały do Anglii. Widziałem te bidy przed wyjazdem, a po kilku miesiącach nowi właściciele wrzucili filmiki z nimi do internetu. Nie do wiary! Na aksamitach i atłasach Oczek szalał tak, jakby wszystko widział, a Gwiazdka – jakby nigdy nie doznała kontuzji. I oczywiście nie atłasu to zasługa, lecz miłości, jaką psiaki dostały od opiekunów. Wtedy zapaliliśmy się z menedżerką i z moją rodziną do idei szerszego działania w tym zakresie. Postanowiliśmy wykorzystać moją popularność do pomocy potrzebującym. I właśnie tak zostałem „twarzą zwierząt”. Ale nie ograniczam się tylko do zwierząt. Staram się również mocno działać w sprawach ekologii i zmian klimatycznych, prócz tego działam jako wolontariusz w szpitalach na oddziałach dziecięcych i w stowarzyszeniach, które aktywizują seniorów. Tak zostałem wychowany, ojciec mówił, że słabszym trzeba pomagać. I to nie jest wyuczona formułka, ja tak czuję. Ja i moi bliscy. Nie chodzi nam o poklask, choć oczywiście miło dostawać wiadomości od przyjaciół, niewidzianych od lat, którzy wysyłają zdjęcie z psem czy kotem i podpis: „Dziękujemy”.
Fajnie było stanąć oko w oko z żubrem w puszczy?
Oj, tak. Dwa lata temu pojechałem do Puszczy Białowieskiej na zaproszenie Adama Wajraka. Najpierw widzieliśmy z dziećmi żubry w parku, za siatką, z bliska. Potem poszliśmy z Adamem w las. Pojawiły się żubry, wyszły na odległość 50 metrów. Ich wielkość i majestat były uderzające. „Większe się wydają, nie?” – mówię. Myślałem, że przez to, że są dzikie. „Nie są większe, tylko nie ma siatki” – uzmysłowił mi Adam.
Tym, co są za siatką, trudniej pomagać?
W każdym przypadku jest jedna reguła: przede wszystkim nie szkodzić. Powstrzymać się od ingerowania w ich naturalny świat, od zabijania przez myśliwych, od topienia niechcianych zwierzaków domowych, co kiedyś było rozwiązaniem nagminnie stosowanym, a co przypomniał Marek Koterski w sekwencji scen w „7 uczuciach”. Od wyrzucania psów z samochodów, od przywiązywania do drzew, od znęcania się w imię chorej tresury... I tak samo jeśli chodzi o środowisko – powstrzymajmy się od zaśmiecania Ziemi, zatruwania powietrza i wód, od wycinania drzew. Wystarczy odłożyć te piły. I pomyśleć nie tylko o sobie. Przecież jak Wajrak chodzi po puszczy i płacze, to nie dlatego, że to jemu ten las wycięli. Stało się coś nieodwracalnego w skali kilku pokoleń. Nie mówię tego przeciwko komuś, lecz w obronie czegoś, co powinno być ponad podziałami, ponad polityką i biznesem.
Nie tylko zwierząt.
Nie tylko. Człowiek okazał się największym drapieżnikiem wobec innych istot oraz barbarzyńcą, który zdewastował własny dom. Jestem rozemocjonowany udziałem w szczycie klimatycznym COP24 w Katowicach i wiem, co stało się ostatnio najpilniejsze. Zatrzymanie zmian klimatycznych, Ziemia, którą trzeba ratować, byśmy sami przetrwali.
Mocne.
Nie namawiam nikogo do zbawiania całego świata, ale zachęcam, żeby zaczął od siebie. I niech jeden „zaraża” drugiego, będzie nam się łatwiej i milej żyło, wzrośnie też świadomość, co jeszcze możemy poprawić. Trzeba segregować śmieci, unikać plastikowych przedmiotów jednorazowego użytku, można ograniczyć spożywanie mięsa, kierując się wyrzutami sumienia nie tylko wobec zwierząt, lecz także wobec środowiska, które potwornie zatruwa hodowla przemysłowa zwierząt, ich odchody. A tych hodowli jest stanowczo za dużo. Niepotrzebna jest ta nadprodukcja żywności. Zresztą dużo jej idzie na marne. Od naszych wyborów w sklepie zależy, czy odkręcimy te zgubne procesy. Trzeba tylko zwracać większą uwagę na to, co robimy odruchowo. Ja już mam ten nawyk, że chodzę i gaszę po wszystkich światło czy zakręcam wodę. I do znudzenia przypominam o tym dzieciom.
Miłosierdzie nie przytłacza
Jest pan pełen entuzjazmu, ale usłyszałam kiedyś od dobroczyniących, że stali się zakładnikami miłosierdzia. Czy taka działalność może przytłaczać, kolidować z życiem rodzinnym?
Rodzinnym nie. Moja żona i dzieci są wrażliwcami, mam w nich tylko wsparcie. Razem płaczemy i śmiejemy się na filmach takich, jak „Był sobie pies”. Szczególnie z córką ryczymy na raz, dwa, trzy. I ona wtedy pyta: „Już płaczesz?”. Polecam ten film. Całe kino płacze i śmieje się na przemian – bezcenne! A wracając do pytania: miewam w natłoku pracy momenty, kiedy opadam z sił. Wtedy Anka przywraca mi właściwą proporcję, mówiąc, czym jest chwila mojego znużenia wobec pomocy, jaką możemy uruchomić dla potrzebujących.
Pan kibicuje w życiu naszym czy słabszym?
Lubię być dumny z naszych, ale kibicuję tym, których los jakoś dotknął. Kibicuję Robertowi Kubicy i Karolowi Bieleckiemu, który wrócił na boisko mimo utraty oka. Tacy są często moi filmowi bohaterowie: postawiono na nich krzyżyk, a oni pokazują, że są niezłomni i wierni postanowieniom. I kibicuję zwykłym ludziom stawiającym czoło trudnościom losu. Bardzo szanuję wszelkiej maści wolontariuszy. Lubię i cenię ludzi z zasadami, skromnych, oddanych sprawie.
Spotkał pan wolontariuszy niosących pomoc, miłość. A spotkał pan oprawcę?
Nie, zapamiętałbym to. On pewnie też.
Gdyby przeżył?
Przeżyłby. Jestem spokojnym człowiekiem. Wierzę w siłę rozmowy i argumentów, a nie pięści.
Rozmowa z Marcinem Dorocińskim ukazała się w „Urodzie Życia” 2/2019