
Małgorzata Kidawa-Błońska: „Nie podpisałabym ustawy o zaostrzeniu prawa do aborcji”
W ostatnich wyborach Małgorzata Kidawa-Błońska była pierwszą kandydatką KO na prezydenta Polski. Mimo wielkiego poparcia wycofała swoją kandydaturę, protestując w ten sposób przeciwko organizacji wyborów w czasie pandemii. Przypominamy naszą rozmowę z nią z marca 2020.
Agnieszka Dajbor, Sylwia Niemczyk: Pani marszałek czy marszałkini?
Małgorzata Kidawa-Błońska: Jestem przywiązana do tradycyjnych form, ale wiem, że język się zmienia. Jeszcze kilka lat temu, gdy w sali sejmowej słyszeliśmy „marszałkini”, to coś aż zgrzytało, ale dzisiaj jesteśmy z tym nowym słowem oswojeni. Po tych czterech, nie: już ośmiu latach – bo przecież to Wanda Nowicka zaczęła używać słowa „marszałkini” – niewielu osobom w Sejmie przeszkadzają żeńskie końcówki, choć wciąż żywo się na ten temat dyskutuje. Język będzie się stopniowo nadal zmieniał, tak jak zmieniają się czasy i społeczeństwo. Gdy kilkanaście lat temu wchodziłam do polityki, to stale mnie pytano: „Jak pani sobie radzi w tym męskim świecie? Jak oni panią traktują…”.
Biedactwo takie…
Niemal każda rozmowa tak się zaczynała, tak protekcjonalnie. Ale minęły lata i dziś już nie zadaje się takich pytań. I to nie tylko w Sejmie przyszła zmiana, ja widzę to wszędzie, w małych miasteczkach, na wsiach. Bardzo dużo jeżdżę po Polsce, rozmawiam z ludźmi i to już się stało regułą, że na spotkania z politykami przychodzi więcej kobiet niż mężczyzn. I są dociekliwe, ciekawe świata, zmian, innych ludzi. Są z pewnością odważniejsze w zadawaniu pytań i co bardzo ważne – nie boją się wyrażać swoich poglądów. Na spotkaniach przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi wcale nie były „grzeczne”, wprost mówiły, co myślą o polskiej polityce, ugrupowaniach, nieraz krytykowały, ale też zależało im na bliższym poznaniu nas. Widzę, szczególnie w mniejszych miejscowościach, że kobiety poznały swoją siłę. To one są siłą, która dzisiaj zmienia świat.
Małgorzata Kidawa-Błońska o Polkach: „Musicie być niezależne”
Wołami roboczymi też są.
Nieraz są zaharowane, wiele kobiet w Polsce wciąż żyje w trudnych warunkach domowych, łączą wychowanie dzieci i pracę, to na nich spoczywa odpowiedzialność za rodzinę. Ale nie są już pozostawione same sobie, tak jak kiedyś. Zresztą one same się organizują, zrzeszają, pomagają sobie nawzajem. Fantastyczną robotę zrobił Kongres Kobiet, ale jest też wiele innych stowarzyszeń, fundacji, które edukują, wspierają kobiety. I to nie tylko w miastach, ale i mniejszych miejscowościach. Ja też zawsze mówię: „Musicie być niezależne, samodzielne”.
I nie słyszy pani: łatwo tak mówić z perspektywy Warszawy?
Wcale tak nie odpowiadają. Przeciwnie, często mówią, że właśnie takie są i starają się być. Ostatnio dużo jeździłam po Kielecczyźnie, a tam mieszkają kobiety, które są świetnie zorganizowane, robią masę wspaniałych rzeczy.
Tradycje sabatów zrobiły swoje.
Możemy żartować, ale tam widać naprawdę świetne wspólnoty kobiece. Widzę odradzające się koła gospodyń wiejskich, kobiety wydają książki, podtrzymują tradycje kulinarne, są marką swojego regionu. Ile już jest wójcin, sołtysek – i to w całej Polsce.
Tyle że bycie sołtysem nie wiąże się z pieniędzmi, to jest praca bezpłatna, pro publico bono.
Jeszcze ciągle tak jest, niestety, ale dzięki wprowadzonemu przez nas funduszowi sołeckiemu mogą zmieniać, ulepszać swoje otoczenie, swoje małe ojczyzny.
Chodzi nam o to, że być może one zostają tymi sołtyskami dlatego, że po prostu nie ma męskiego kandydata.
Z doświadczenia wiem, że jak jest władza do zdobycia, to mężczyźni są zawsze chętni! Więc nie – one zostają sołtyskami, bo po prostu są aktywne, zaangażowane, mają pomysły, a ludzie mają do nich zaufanie i je wybierają. Poza tym Polki naprawdę są silne, my mamy to w swoim DNA. Przecież przetrwaliśmy zabory dzięki kobietom. Przez pokolenia mężczyźni ginęli w powstaniach, spędzali lata na zesłaniu, a kobiety musiały zadbać o codzienność, przetrwanie rodziny.
Jest pani wnuczką premiera Grabskiego i prawnuczką premiera Wojciechowskiego, ale poza wielkim dziadkiem i pradziadkiem były przecież w domu: babcia, prababcia, mama. Jakie były?
Najsilniejsze z całej rodziny. W naszym domu rządziła mama, to ona podejmowała decyzje. Kiedyś tata dostał bardzo intratną propozycję pracy, a to były czasy, kiedy żyliśmy naprawdę skromnie: tata naukowiec na Politechnice, mama prowadziła dom. Było bardzo ciężko i wtedy przyszła ta wspaniała propozycja. I to mama powiedziała: „Nie. Przecież nauka jest dla ciebie ważna. Damy radę i bez tych pieniędzy”. I tak było.
Babcia była malarką i kiedy dziadek w okresie stalinizmu miał zakaz wydawania książek, to ona utrzymywała rodzinę z malowania. Zawsze mi mówiła: „Jeśli chcesz być wolna, musisz mieć zawód, musisz sobie w każdej sytuacji dać radę sama. Wtedy możesz czekać na księcia z bajki”. I tłumaczyła, że różne rzeczy mogą się przydarzyć w życiu. Być może trzeba będzie samej sobie radzić, może iść po męża na Syberię… To ona zaszczepiła we mnie przekonanie, że trzeba być niezależną.
Tylko że ta niezależność też ma swoją cenę i widzimy już w badaniach, że Polki nie chcą jej płacić. Coraz więcej kobiet rezygnuje z pracy zawodowej, bo wolą zostać w domu z dzieckiem. Sama dziś mówię przyjaciółce, która ma niespełna roczne dziecko: „Zostań jeszcze, nie wracaj do pracy” – choć ja, gdy 12 lat temu urodziłam córkę, wróciłam po pół roku.
Nie oceniam wyborów ludzi. Nie jestem i nie będę od tego, żeby narzucać ludziom, jak mają żyć. Sama marzyłam, żeby idealnie prowadzić dom, tylko ciągle odkładałam to na później. Znam kobiety, które są bardzo nowoczesne, ale mają największą radość z tego, że prowadzą dom i opiekują się dziećmi. I dlaczego miałyby tego nie robić? Dlaczego mamy je osądzać? Jesteśmy wolnymi ludźmi, żyjmy, jak chcemy. Jestem przeciwna temu, żeby mi ktoś narzucał, jak mam żyć. A już na pewno nie inni politycy.
Wszystko dobrze, póki nie ma problemów, na przykład rozwodu, walki o alimenty.
Na uchylanie się od alimentów nie ma usprawiedliwienia. Dziecko to odpowiedzialność, również w sensie materialnym. Dla mnie to jest niedopuszczalna sytuacja, gdy mężczyzna kombinuje, by nie płacić alimentów. Ale w tej sprawie też się wiele zmienia, jeszcze kilka lat temu w społeczeństwie nie było takiej jednoznacznej oceny alimentacyjnych oszustów. Dzisiaj opinia publiczna inaczej reaguje: jest oburzenie i potępienie.
Wracając jednak do dylematu: praca czy dom, to uważam, że jeśli kobieta z pełną świadomością nie chce realizować się zawodowo, bo wybiera prowadzenie domu – to ma do tego pełne prawo. Ja jestem za wolnością wyboru każdej osoby. Jeśli ktoś wybiera właśnie taką drogę, to niech tak żyje. Ale mówimy o świadomych wyborach.
Podczas jednego ze spotkań na Mazurach rozmawiałam z panią, która pracowała jako szwaczka. Ma czworo dzieci, na każde dostaje 500+, więc zrezygnowała z pracy, bo otrzymywała za nią tyle samo albo nawet mniej niż z państwowej wypłaty. Ale co będzie z jej emeryturą? Rozmawiałyśmy o tym, okazało się, że nie myślała o emeryturze. A przecież rezygnacja z pracy ma swoje konsekwencje w przyszłości.
Trzeba mieć tego świadomość, że za chwilę można zostać bez niczego. I jednak większość kobiet potrafi przewidywać, chce pracować, być niezależnymi, także finansowo. Dlatego popieram programy aktywizacji zawodowej, bo dają wielu kobietom możliwość prawdziwego wyboru.
Podczas spotkań w terenie – w ostatnich latach miała ich pani sporo – najwięcej rozmawiacie o pracy?
Najczęstszym tematem, takim, który pojawia się na każdym spotkaniu, jest ochrona zdrowia. To jest sprawa, wobec której ludzie czują się bezradni. Lekarzy mamy wspaniałych, mądrych, przecież Polacy pracujący za granicą przyjeżdżają leczyć się u polskich lekarzy, a Polki w ciąży przyjeżdżają na USG. Ale system ochrony zdrowia wymaga głębokiej reformy: mamy specjalistów, mamy sprzęt, ale organizacja nie działa.
Małgorzata Kidawa-Błońska: „Obecna ustawa o aborcji jest i tak restrykcyjna”
Polki powinny rodzić więcej dzieci?
Powinny rodzić tyle dzieci, ile planują. Pewnie, że super jest mieć dużą rodzinę, ale każdy decyduje sam. I wiemy już ze statystyk, że niestety 500+ nie spowodowało wzrostu urodzeń. Zachętą do tego może być łatwiejszy dostęp do żłobków i przedszkoli, elastyczny czas pracy zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn.
Wyobraźmy sobie, że wygrywa pani wybory prezydenckie i na pani biurko trafia ustawa o całkowitym zakazie aborcji.
Nie podpiszę jej. Uważam, że ta, która obowiązuje, i tak jest restrykcyjna.
Co by pani powiedziała zwolennikom zaostrzenia dzisiejszych przepisów?
By spróbowali zrozumieć, że każdy przypadek przy tak trudnych, często dramatycznych wyborach należy rozpatrywać indywidualnie. By nie osądzali łatwo innych. Nie roszczę sobie prawa do narzucania komuś, jaką decyzję ma podjąć, ani do oceny tej decyzji. W Polsce są rozwiązania prawne, tyle że w rzeczywistości nie są wykonywane. A prawo ma pomóc ludziom w trudnej sytuacji. Prawo jest po to, żeby nas chronić, a nie żeby nam odbierać możliwość decydowania, szczególnie w tak trudnej sytuacji.
Pani często mówi: nie oceniam. Nawyk ze studiów socjologicznych?
Raczej cecha własna. Zawsze próbuję zrozumieć czyjeś motywacje i wiem, że są złożone.
Mamy mnóstwo wspaniałych Polek: Janina Ochojska, Irena Eris, Krystyna Janda, Ewa Błaszczyk. Która z nich jest dla pani inspiracją?
Trudne pytanie, tym bardziej że do tej czwórki można zaraz dołączyć kolejne cztery, potem kolejne 104.
Pewnie, my też możemy od razu wymienić kolejne nazwiska. Agnieszka Holland, Małgorzata Szumowska, prof. Alicja Chybicka…
Wszystkie są wspaniałe, bo poza tym, że są świetnymi profesjonalistkami prowadzącymi swoje przedsięwzięcia z sukcesami, to jeszcze są zaangażowane w życie publiczne, społeczne. Janina Ochojska jest wielkim społecznikiem, a Polska Akcja Humanitarna, jej dzieło, od lat czyni wiele dobra na świecie. Irena Eris – tak się mało mówi w Polsce o kobietach w biznesie i mało się je wspiera, tymczasem ona stworzyła markę znaną w świecie, małą rodzinną firmę zmieniła w wielką, ale nadal rodzinną. I także angażuje się w działalność społeczną, charytatywną. Pracuje na rzecz kobiet, kultury. Krystyna Janda – wspaniała aktorka, ale też profesjonalny dyrektor teatru, do tego kobieta walcząca o swoje ideały. Jeśli jednak z wymienionych pań musiałabym wskazać jedną, to powiem: Ewa Błaszczyk. Świetna aktorka, która pokazała nam wszystkim, jak można profesjonalnie i z pełnym zaangażowaniem pomagać. Zrobiła rzeczy niesamowite i cały czas podejmuje się nowych inicjatyw, bo po Klinice Budzik dla dzieci pozostających w śpiączce teraz pracuje nad kliniką dla dorosłych. Wskazała, dokąd może nas doprowadzić upór, cierpliwość, niepoddawanie się, wiara w to, co się robi. W Budziku dzieje się coś wyjątkowego, coś ponad wymiar materialny. Nauka jest dla nas ciągle wielką zagadką i potrafi zaskakiwać.
W 2019 roku było też sporo wydarzeń, które na pewno wejdą do naszych podręczników historii. Które dla pani było najważniejsze?
Były wydarzenia bardzo dobre i bardzo złe. I oczywiście wolę mówić o tych dobrych, choć trzeba też pamiętać o tych złych. Najlepsze wydarzenie to oczywiście Nobel dla Olgi Tokarczuk. Pamiętam, jak wiele lat temu czytałam jej pierwsze książki, jeszcze wtedy zupełnie nie wiedziałam, kim jest, ale zrobiły na mnie takie wrażenie, że każdemu mówiłam: „Słuchajcie, musicie przeczytać, w tym jest olbrzymi potencjał”. Pamiętam, jakie to było dla mnie ogromne przeżycie: „Prawiek i inne czasy”. Jakież wrażenie zrobiła na mnie ta książka! Ten Nobel to najlepsza promocja Polski i polskiej kultury od lat. Ale powiedzmy sobie szczerze: jedna Olga Tokarczuk nie uzdrowi wizerunku Polski w świecie. Dla mnie osobiście to jest bardzo bolesne, że na forum Unii Europejskiej rozmawia się o demokracji i praworządności w Polsce, że przestaliśmy być postrzegani jako kraj tolerancyjny.
Bolesne czy wstydliwe?
Bolesne. Wstyd też oczywiście jest, ale o wiele silniejszym uczuciem jest ból. Jeszcze kilka lat temu wszyscy mówili o nas z podziwem, a dziś jesteśmy oceniani bardzo krytycznie. Jeszcze kilka lat temu nie było w Polsce tak napędzanej medialnie niechęci do migrantów. Według wszelkich badań byliśmy otwartym społeczeństwem. I ja wiem, że to jest naturalne, że ludzie boją się tego, czego nie znają. Na wielu spotkaniach słyszę o uchodźcach, ale kiedy pytam, czy pan albo pani kogoś obcego tu widział albo widziała, to okazuje się, że nie. Tylko migawki w telewizji.
I nie chcę przez to powiedzieć, że nietolerancja to tylko nasz problem, wszystkie kraje w Europie i nie tylko w Europie mierzą się z problemem niechęci, strachu przed obcymi – ale jako Polka marzę, żebyśmy byli właśnie inni, bardziej otwarci. Bo przecież zawsze mimo wszystkich naszych wad, wstydliwych kart historii, jesteśmy wyjątkowi i potrafiliśmy też robić rzeczy wyjątkowe.
Jakie na przykład?
Udały nam się rzeczy, których inne narody nam zazdrościły, Solidarność jest pierwszym, ważnym przykładem. Tak różni ludzie stanęli razem, bo połączył ich ten sam cel: wolność. I udało się to osiągnąć. Czyli – potrafimy.
Udała nam się transformacja: tak trudna rzecz, bolesna, wymagająca wielkich poświęceń. Ale ludzie po 50 latach komunizmu potrafili wykazać się ogromną inicjatywą, wziąć sprawy w swoje ręce. Mamy wszystko, czego potrzebujemy, żeby być wspaniałymi. I teraz tylko musimy przypomnieć innym, że nie jesteśmy krajem, który się jedynie recenzuje, ale takim, z którym można rozmawiać. Robią to już polscy artyści – i chwała im za to. Nobel dla Olgi Tokarczuk, polska muzyka, polskie kino – nasi artyści są szanowani i doceniani na całym świecie. Mamy z kogo i czego być dumni.
Czuje się pani patriotką?
Tak. Jestem patriotką, mam poczucie dumy i jestem dumna z Polski. I nie mam problemu z tym, aby głośno powiedzieć, że wzrusza mnie nasz hymn i że zawsze uronię łzę, kiedy słyszę „Warszawiankę”. Ale patriotyzm to nie tylko duma z tego, co się nam udało, lecz też umiejętność mówienia o tym, co musimy naprawić. Nie godzę się na to, żeby o tym, kto jest, a kto nie jest patriotą, decydowali ci, którzy najgłośniej krzyczą: „Polska!”. Bo oni często nie robią nic poza tym. Dzisiaj patriotyzm, miłość do Ojczyzny nabrały innych znaczeń.
Różewicz pisał: „Szukam nauczyciela i mistrza, niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia”.
Ja to rozumiem, że ludzie, którzy krzyczą „Polska!” na rocznicach świąt państwowych, naprawdę chcą być dumni z kraju, w którym się urodzili. Rozumiem ich potrzebę, rozumiem chęć czczenia bohaterów, przywoływania tradycji. Ale robienie z dziećmi w szkole scen z obozu koncentracyjnego? To nie jest tradycja. To nie jest nauczanie historii. Buczenie na obchodach Powstania Warszawskiego – to nie jest tradycja. Pamiętam uroczystości rocznicowe z 2010 roku, kiedy generał Zbigniew Ścibor-Rylski przepraszał ludność cywilną Warszawy za cierpienia w czasie Powstania. To były podniosłe chwile, a jednocześnie cały plac otoczyli kibole i w poczuciu dumy krzyczeli: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. Oni tam przyjechali z przekonaniem, że muszą bronić pamięci o Powstaniu przed uzurpatorami. I ten typ patriotyzmu, który polega na buczeniu, zagłuszaniu powstańczego dowódcy, robieniu zadymy to na pewno nie jest mój typ patriotyzmu. Więc: duma z bycia Polką – tak, ale niech to będzie duma poparta wiedzą, bo jestem przekonana, że tamte okrzyki wynikały właśnie z braku wiedzy. I wiem, że Polacy potrafią świętować bez agresji, potrafimy czuć dumę bez dzielenia ludzi na „naszych” i „obcych”. Im więcej się jeździ po Polsce, tym wyraźniej to widać. A jako że od kilku lat właściwie cały czas jestem w trasie, to dowiedziałam się o wielu wspaniałych inicjatywach, które podejmują Polacy.
Z tej trasy wraca pani do domu, który jest w pani rodzinie od pokoleń. To rzadkość w Polsce. Co daje takie zakorzenienie?
Poczucie absolutnego bezpieczeństwa. Może dlatego, że ten dom tyle przetrwał. Gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, to w naszym domu były okiennice i pamiętam, że jak wieczorem były zamykane, to spływały na mnie spokój i pewność, że już nic złego nie może się zdarzyć. Siła wielopokoleniowej rodziny ma ogromne znaczenie. Ale poza bezpieczeństwem też jest poczucie odpowiedzialności, żeby nie zepsuć tego, co przodkowie zbudowali, na co zapracowali swoim życiem.
Co z materialnych rzeczy jest dla pani w tym domu najbliższe?
Książki. Są wszędzie, niedawno robiłam porządek w domowej biblioteczce i nie byłam w stanie praktycznie niczego wyrzucić. To znaczy, udało mi się wybrać jedną książkę. Bo była w dwóch egzemplarzach… Więc efekt tej wielkiej czystki był taki, że mąż po prostu musiał zrobić nowy regał.
Podtrzymuje pani rodzinną tradycję silnych kobiet i rządzi pani w domu?
U nas w domu jest demokracja, wypracowaliśmy niemal idealny układ.
W takim razie kto jest sejmem, a kto prezydentem?
Różnie z tym jest! Wymieniamy się w tych rolach we dwoje z mężem – bo syn się już dawno wybił na niepodległość. Teraz możemy negocjować kolejne ustawy już tylko z psem i kotem.
Jesteście z mężem razem 37 lat. Jaka jest recepta na taki długi związek?
Przyjaźń. Na samym początku po prostu się zaprzyjaźniliśmy. A mówiąc: przyjaźń, mam na myśli to, że ma się do siebie nawzajem absolutne zaufanie, że lubi się z tą drugą osobą siedzieć i rozmawiać. Albo milczeć. To, że nasze małżeństwo zrodziło się z przyjaźni, dało nam wielką siłę.
Jak się poznaliście?
Na moich urodzinach. Jan przyszedł z którymś z moich kolegów ze studiów. I polubiliśmy się, chodziliśmy do kina, dużo rozmawialiśmy. On wtedy kończył szkołę, ja zresztą tak jak on chciałam być reżyserem, tyle że teatralnym. Przeszkodził mi w tym stan wojenny, no i poznanie mojego męża, bo jeden reżyser w rodzinie to już jest aż nadto! Więc stwierdziłam, że zajmę się produkcją filmową.
Na początku wiele nas z mężem różniło, a teraz jest taka symbioza, że jak on idzie na przykład kupować coś do domu, to nawet nie musi tego ze mną konsultować, bo wiem, że kupiłabym to samo, wybrałabym taki sam kolor farby.
Albo kupiłaby pani sobie taką samą bluzkę, jaką on wybrałby na prezent.
O nie, są granice symbiozy! (śmiech) Ubrań sobie nie kupujemy.
Przyjaźń to też szacunek dla odrębności?
Tak, zaufanie i znowu: wolność. Dla mnie to słowo klucz. I powiem paniom, że z wiekiem jest nam nawet coraz lepiej żyć ze sobą.
Mężowi podoba się, że pani tak weszła w politykę?
Zaakceptował to i mi w tym sekunduje. Tak samo syn. Na pewno bez rozmowy z nimi nie podjęłabym decyzji o starcie w wyborach. To dla mnie dużo znaczy, że był obecny na konwencji, na której przemawiałam. Martwił się o mnie, więc postanowił, że będzie. A ja z kolei martwiłam się, jak on to przeżyje.
Jest znanym reżyserem. Gdyby został „pierwszym mężem ”, trudno będzie dalej robić filmy.
Na pewno będzie dalej reżyserował, w imię wolności. Mamy XXI wiek, nie mogłabym zamknąć w czterech ścianach mężczyzny, który ma pasje, zawód i osiągnięcia.
Kiedyś w jednym z wywiadów powiedziała pani, że co roku robi pani ogórki kiszone. Ostatniej jesieni też się udało?
Czasu było bardzo mało, ale tak. Co roku robię ogórki, barszcz, konfitury. Uwielbiam gotować. Gdy jestem zmęczona, to zawsze idę odpocząć do kuchni. Nieraz syn mówi: „O, matka musiała dziś dużo odreagować, bo nawet deser będzie!”.
Flagowe danie?
Wszystkie są dobre! (śmiech) Lubię gotować, ale prosto i szybko. Idealna w tym kontekście jest włoska kuchnia. Polecam rzymski garnek, bo dania w nim bardzo szybko się przyrządza. To jest gliniany garnek, który namaczamy, wkładamy do środka warzywa, mięso, ryby, wsuwamy do pieca – i jedzenie robi się samo. Lubię makarony, nawet pierogi czasem lepię, choć akurat to nie jest moje ulubione zajęcie. I lubię ten moment, gdy codziennie wieczorem razem z mężem i synem jemy kolację: bez telewizora, tylko dobra muzyka. O którejkolwiek bym wróciła do domu, bez względu na to, jak zmęczona, wspólna kolacja musi być. To u nas w domu czas święty. W życiu tak naprawdę ważne są te drobne rzeczy, bo to one budują nasze życie: ta kolacja, herbata, książka.
I tak gotując, szykuje się pani do debat z kontrkandydatami?
Nauczyliśmy się, że trzeba prowadzić wielkie debaty. A tak naprawdę one są tylko częścią życia politycznego. Według mnie dzisiaj od debat ważniejszy jest dialog z ludźmi, bezpośrednie spotkania z nimi. I na szczęście ja to bardzo lubię.
Więc na koniec – jak to jest z tą kobietą na prezydenta? Kandydatka ma łatwiej czy trudniej niż kandydat?
Na pewno ciągle trudniej. Ludzie nadal stereotypowo rozróżniają: mężczyzna jest silny, a kobieta delikatna.
A głowa państwa ma być silna?
Oczywiście, że tak, tylko jak my dzisiaj definiujemy to, czym jest siła? Podobnie jest z pojęciem „charyzma” – kiedyś ktoś przy mnie powiedział o Angeli Merkel, że nie ma charyzmy. Jak to nie ma? Kobieta, która rządzi tak silnym krajem przez tyle lat? W dzisiejszym świecie nie prężenie muskułów czy podniesiony ton, ale umiejętność rozmowy i porozumienia jest kluczem do wszystkiego. W XXI wieku już nie działamy siłą mięśni. Żeby iść do przodu, trzeba przekonywać, mówić i słuchać uważnie innych. A kobiety potrafią to robić.
***
Rozmowa z Małgorzatą Kidawą-Błońską ukazała w „Urodzie Życia” 3/2020