
Katarzyna Bonda pisze o „przededniu końca świata”. Najgorsze, co możemy teraz zrobić, to bezczynnie czekać
Rok 2020 wszystkim pokrzyżował plany, a 2021 zapowiada się niepewnie. Mamy dość zakazów i nakazów, chcemy normalnie żyć. A co, gdybyśmy po prostu pogodzili się z myślą, że już nigdy nie będzie tak jak wcześniej?
Czytaj też: 10 rzeczy, dzięki którym rok 2021 może być naprawdę dobry (albo chociaż lepszy od 2020)
Katarzyna Bonda o czekaniu
„Podobno wystarczy dziewięćdziesiąt dni, by zmienić ludzką osobowość. Tyle trzeba, by skutecznie rzucić palenie, wyjść z toksycznej relacji, odnaleźć sens życia lub z wojownika uczynić niewolnika. Niebawem minie rok, odkąd zamknęli nas w domach. Pamiętam, że w marcu 2020 pisałam o byciu spokojnym, zanurzeniu się w miłości i oddychaniu, gdyż życie to oddech. Pisałam też o tym, że wirus to nic straszliwego – po prostu przypomina nam o rychłej śmierci. A wszystkich nas to wszak czeka... […] Nikt z nas – cywilów, bo może ludzie ze służb i lepiej poinformowani wiedzieli od razu, że koronawirus na zawsze odmieni świat – nie przypuszczał wtedy, że tyle to potrwa. Teraz problem jest zgoła inny. Nikt nie wie, kiedy to się skończy” – zaczyna swój wpis na Facebooku Katarzyna Bonda.
W dalszej części postu, nazywanego przez niektórych manifestem, pisarka zauważa, że wszyscy czekam na koniec, a jeśli nie na koniec, to chociaż na sygnał, kiedy to wszystko się skończy: „Kto może mnie przekonać, że to już koniec pandemii i spokojnie można kontaktować się z ludzkością? Nikt tego nie może zrobić za nas. Nikt nie weźmie takiej odpowiedzialności. Bo takiej gwarancji po prostu nie ma”.
Czytaj też: „Kocha się raz? To wyczerpałam limit 19 żyć!” – Katarzyna Bonda w naszym kwestionariuszu Prousta
Koniec oczekiwania
Autorka kryminałów nie bagatelizuje ryzyka. Zdaje sobie sprawę, że jest ogromne, a ludzie z powodu koronawirusa umierają każdego dnia. „Lecz czy życie samo w sobie nie jest ryzykiem? Pamiętam, jakiś czas temu media informowały o wypadku autobusu o konstrukcji przegubowej. Pasażerowie części, która zwisała z wiaduktu, byli mocno poturbowani. Ci zaś, którzy usiedli z przodu – nie ucierpieli. Do autobusu wsiedli w tym samym momencie, z tego samego przystanku i samodzielnie wybrali sobie miejsca... Co sprawiło, że ci z przodu mieli tzw. szczęście, a pozostali – pecha? Kto o tym zadecydował? […] Są tylko trzy rodzaje spraw: moje, cudze i boskie. Jestem za tym, by zajmować się tylko tymi pierwszymi. Sprawy żniwiarza – koronki pozostawiłabym najwyższemu. Cudze – tym, do kogo one należą” – dodaje Bonda i zastanawia się: „Na co my bowiem czekamy? Na cud? Czego się boimy? Apokalipsy?”.
Zdaniem Katarzyny Bondy straszniejszy od koronawirusa jest lęk, z którym żyjemy od wielu miesięcy. A to właśnie człowiek podszyty lękiem jest najbardziej niebezpieczny. „Tak funkcjonowali ludzie w obozach, systemach totalitarnych, tak żyją ludzie uwięzieni. Zdradzają, są agresywni, nieobliczalni, kłamią, kombinują, krzywdzą... Wszystko po to, by ochronić siebie (oraz swoją rodzinę, bliskich)” – tłumaczy, dodając:
„Widzę wokół zachowania krańcowe. […] Kiedy przyglądam się niektórym, co wyprawiają, przypomina to przygotowania do samobójstwa (rozdawanie rzeczy, ucieczka w nieznane, listy pożegnalne, prośby o wybaczenie win, zakochiwanie się bez pamięci w osobach, których się nigdy nie widziało itd.)”.
Żyć pomimo wszystko
Jak pisze Katarzyna Bonda, najgorszy jest brak kontaktu z innymi ludźmi, bliskości, czułości. Strach, że każdy jest dla nas potencjalnym zagrożeniem. „Czy nie lepiej umrzeć, niż żyć w świecie, który nakazuje niekontaktowanie się z innymi? […] Ile mam jeszcze czekać i na co? Kto da sygnał, że świat jest bezpieczny? Czy za kolejny rok, kiedy wszystkich ogarnie już zbiorowa depresja, ktokolwiek będzie miał ochotę czytać jakieś książki? Ilu ludzi będzie miało siłę za rok po pracy zdalnej (i tak dalej) do tego, by z werwą być przedsiębiorczym, aktywnym...”.
Pisarka przekonuje, żeby brać, co daje los i zaakceptować nową normalność, bez lęku. Żeby nie rezygnować z życia, bo koniec świata może być blisko, a my, ludzie, potrzebujemy innych, żeby przetrwać. „Jesteśmy w przededniu końca świata. Ale sprawa się jeszcze waży. To my decydujemy, czy na ten koniec się zgadzamy. […] Mogę robić cokolwiek, byle odzyskać radość, cieszyć się, że żyję i zaprzestać czekania” – podkreśla, dodając:
„Człowiek jest jednostką społeczną. Jesteśmy całością z innymi. Wymieniamy się energią i czerpiemy od siebie, czy tego chcemy, czy nie. […] Teraz wszyscy zostaliśmy odłączeni od ładowarek. I jeśli tak pozostanie – to będzie tylko kwestia czasu, bo system zacznie padać. Najpierw siądzie nam psychika, dopiero potem przyjdzie głód, nędza i agresja. To będzie ostatni etap apokalipsy […] Jak zwykle przetrwają najsilniejsi. Ci, którzy nie tyle nie boją się mikrobów, ile nie lękają się. Nie boją się żyć ani umrzeć. Zamierzam dołączyć do tego właśnie grona. Choćby miało się to skończyć jakkolwiek”.