
Ewa Grzelakowska-Kostoglu szczerze o zaburzeniach odżywiania: „Myślałam o sobie, że jestem głupia, słaba”
Byłam przed trzydziestką i nie mogłam wejść po schodach na pierwsze piętro. Nie mogłam mówić bez zadyszki. Moje ciało nie funkcjonowało i to był skutek tego, że wcześniej przez lata jadłam zbyt dużo i zaniedbywałam swoje zdrowie fizyczne i psychiczne”, mówi Ewa Grzelakowska-Kostoglu, najsłynniejsza polska youtuberka, twórczyni marki Red Lipstick Monster.
Sylwia Niemczyk: Podobno zaburzenia odżywiania wynosi się z rodzinnego domu. Kiedy myślisz o swojej historii, widzisz tę zależność?
Ewa Grzelakowska-Kostoglu: Na pewno w moim domu było tak, jak jest w wielu innych rodzinach, że gdy działo się coś wyjątkowego, to towarzyszył temu wyjątkowy posiłek. Ale ja nie chcę tego oceniać. Coś, co dla jednej osoby będzie podłożem do zaburzeń odżywiania, dla innej nie będzie niczym nadzwyczajnym. W moim przypadku na pewno to, jak jadło się u mnie w domu, nie było kluczowe, było jednym z wielu czynników. Każdy z nas, dorastając, uczy się zarządzania emocjami, każdy w inny sposób sobie z nimi radzi. Ja zaczęłam sobie z nimi radzić, zajadając je. I to był wieloletni proces, który pewnie rzeczywiście zaczął się już w dzieciństwie, ale rozkwitł na studiach, kiedy wyjechałam z domu. Byłam niezależna, więc mogłam decydować co, jak i kiedy jem.
I co to były za decyzje?
Przede wszystkim zdecydowałam, że jedzenie jest dla mnie najlepszą nagrodą i rozrywką. Jak wielu ludzi na studiach jadłam głównie rzeczy mocno przetworzone, szybkie i bardzo tanie. Nie chcę tutaj wskazywać jakichś konkretnych potraw, bo to moim zdaniem jest bez sensu. To nie jedzenie jest złe – złe może być nadmierne pakowanie w nie emocji.
Jakimi emocjami zarządzałaś poprzez jedzenie?
Wiele osób myśli, że zajadać możemy tylko jakiś wielki stres. Ja odczuwałam raczej mnóstwo małych stresów: takich, z którymi ludzie mierzą się na co dzień. A mnie, nagromadzone, przerastały. Poza tym zajadałam nie tylko negatywne emocje, ale też mnóstwo pozytywnych. To nie było tak, że było mi źle, więc jadłam, mnie na studiach spotkało bardzo dużo radości! A jeśli wszystko dzieje się dobrze, to dlaczego by nie uczcić tego jakimś posiłkiem?
Kiedy dzisiaj myślę o wszystkich pojedynczych kroczkach, które doprowadziły mnie do fatalnego stanu, to żaden z nich, wzięty oddzielnie, nie wydaje się niebezpieczny – dopiero gdy zbierzemy je wszystkie razem, dają taki obraz.
Nie zauważałam, że dzieje się coś złego. Aż doszło do tego, że jeszcze przed trzydziestką nie byłam w stanie wejść po schodach na pierwsze piętro, nie byłam w stanie mówić bez zadyszki. Moje ciało przestało prawidłowo funkcjonować. Przez lata jadłam po prostu jedzenie, które mi nie służyło, w bardzo dużych ilościach. Tak dużych, że dosłownie po każdym posiłku bolał mnie brzuch z przejedzenia. I czułam się tak raz, drugi i trzeci – a mimo to przejadałam się znowu. Na tym polega mechanizm zaburzeń: chociaż wiemy, że coś jest dla nas niedobre, to znowu to robimy – bo w grę wchodzą emocje. Jeśli ich nie przerobimy w głowie, to one zawsze będą kierować naszym zachowaniem. Nawet jeśli za każdym razem to się będzie kończyło źle.
Wydałaś właśnie e-book o odżywianiu i trosce o ciało.
Nazywa się „Ciałopozytywny poradnik śniadaniowy”, dzielę się w nim moimi przepisami na śniadania. Proste, pyszne, bardzo różnorodne. Myślę, że świadome przygotowanie dla siebie śniadania jest bardzo piękną formą zaopiekowania się sobą już na starcie dnia. Nie podaję w moim e-booku – i robię to zupełnie świadomie – ile kalorii mają śniadania, które proponuję, bo to jest zupełnie nieistotne. Dla mnie tabelki z kaloriami to kolejna restrykcja, która może zaburzać stosunek do jedzenia. Nie chcę uczyć ludzi, że jedzenie musi zgadzać się z tabelą. Warto, by każdy sam dobrał takie porcje, po których zjedzeniu czuje się po prostu dobrze. W moim „Ciałopozytywnym poradniku śniadaniowym” piszę też o tym, jak zmieniłam swoje nawyki żywieniowe, a także relację z jedzeniem i ze swoim ciałem.
Co to znaczy?
Relacja z jedzeniem to uczucia, które towarzyszą nam, gdy myślimy o jedzeniu, kiedy je planujemy, gdy jemy. Na tę relację składa się także to, jak się czujemy już po posiłku. Z kolei relacja z ciałem to wszystkie nasze emocje, które budzi w nas własne ciało. Jak się z nim czujemy, kiedy odpoczywamy, myjemy się, kiedy jesteśmy w towarzystwie innych ludzi. Co o nim myślimy? Dobra relacja z własnym ciałem jest bardzo trudna, bo współcześnie żyjemy w kulturze kultu idealnego wyglądu, idealnej skóry, proporcji. Świat cały czas wmawia nam, że uroda jest naszą największą wartością.
Kiedyś byłam na warsztatach body positive prowadzonych przez Fundację Feminoteka. I na pytanie, za co lubimy swoje ciało, wymyśliłyśmy chyba 20 odpowiedzi, mówiłyśmy, że za to, że silne, ładne, że nam dobrze służy itd. Ale żadna z nas nie odpowiedziała po prostu: „Bo je mamy. Bo jest nasze”.
Ja jestem świadomie wdzięczna za swoje ciało i za to, że mogę w nim żyć swoje życie. Nie staję przed lustrem i nie mówię: „Dobrze, ciało, że cię mam” – ale żyję świadomie i czuję wdzięczność za to, że jest. Co nie zmienia faktu, że zanim się tego nauczyłam, to przez lata nie umiałam o nie zadbać.
Wszystkie bardzo dużo wiemy i o zdrowym odżywianiu, i o zaburzeniach związanych z jedzeniem, ale wciąż nie umiemy tej wiedzy przełożyć na praktykę.
Tak samo, jak wszyscy wiemy, że od papierosów i alkoholu można umrzeć, a jednak nadal po nie sięgamy. Nasze działania nie są oparte na naszej wiedzy, o wiele bardziej kierują nami nasze emocje. Poza tym w społeczeństwie jest bardzo duże przyzwolenie na zaburzenia odżywiania, np. jedzenie za dużych posiłków, m.in. dlatego, że jedzenie nie zmienia naszego zachowania, jak używki.
Chociaż, pamiętasz, dwa lata temu, w Warszawie przeprowadzono głośną kampanię społeczną – na plakatach było hasło: „Żyj, nie żryj”. W założeniach miało to przeciwdziałać otyłości, ale wywołało oburzenie, bo sugerowało w pogardliwy sposób osobom z nadwagą, że „żrą”.
W tym haśle oburzająca była też sugestia, że wystarczy tylko chcieć, a na pstryknięcie palców będziemy jedli zdrowo i w sam raz. Na zasadzie: „Przeczytałam hasło na plakacie, więc od dzisiaj już nie będę żarła, tylko zacznę żyć”. To tak nie działa.
Pamiętam, że po swoich napadach jedzenia byłam sobą strasznie rozczarowana. Wiele osób zna to uczucie. Pytałam sama siebie, dlaczego znowu to zrobiłam, przecież wiedziałam, że potem będzie bolał mnie brzuch, że będę zwijać się na łóżku i nic nie będę mogła zrobić przez co najmniej godzinę. Myślałam o sobie, że jestem głupia, słaba. Tak czułam się tuż po posiłku. Ale mijały dwie, trzy godziny i przed kolejnym posiłkiem już nie pamiętałam o tym wcześniejszym rozczarowaniu. To się naprawdę łatwo zapomina. Poza tym zwykle jadłam posiłki w towarzystwie, więc rozmawiając, łatwo mogłam przekierować myśli w inną stronę i nie analizować, czy już zjadłam wystarczająco.
Jak zaczęłaś zmieniać swoją relację z ciałem i jedzeniem?
W którymś momencie zaczęło boleć mnie całe ciało, szczególnie plecy. Szczęśliwym przypadkiem trafiłam na bardzo fajne zajęcia u fizjoterapeuty, już po kilku tygodniach poczułam dużą ulgę. A jednocześnie czułam, że zaczęłam robić dla siebie coś dobrego, to dało mi motywację, by robić coś więcej. Tyle że za drugim razem nie trafiłam już tak dobrze. W tym samym klubie, gdzie odbywały się moje zajęcia na kręgosłup, jeden z trenerów personalnych zaproponował, że opracuje dla mnie specjalny plan treningów i jedzenia, będzie ze mną ćwiczył, będzie kontrolował moją dietę. Dałam się namówić. Uwierzyłam mu, bo byłam w takiej rozsypce, że byłam gotowa uwierzyć każdemu, kto by przyszedł i wyciągnął do mnie rękę.
Okazało się, że to jedna z najbardziej toksycznych osób, jakie spotkałam. Dopiero po pewnym czasie spostrzegłam, że on od początku nie miał żadnej etyki. Jedną z jego metod „odchudzania” było przeplatanie ścisłego rygoru żywieniowego z magicznymi „cheat mealami”, czyli: poświęcasz się na co dzień, ale raz na dwa, trzy tygodnie możesz pozwolić sobie na „oszustwo” i jeść, ile dasz radę i co tylko zechcesz – to jest twoja nagroda. A przecież nie na tym polega zdrowe podejście do jedzenia. Jeśli jedzenie kojarzy mi się z restrykcjami i oszukiwaniem, jeśli dzielę je na dobre i złe – to jak mam wyjść z zaburzeń odżywiania?
Jedzenie zaczyna przypominać pole minowe.
Nigdy się z takim podejściem nie zgodziłam. Wymagał go ode mnie trener, ale nie byłam w stanie tego przyjąć.
Podobnie z treningami: wymagał ode mnie wykonywania ćwiczeń, których nie lubiłam, ale kiedy mu o tym mówiłam, odpowiadał, że w takim razie będę ich robić jeszcze więcej, bo w ten sposób kształtuje się psychikę. To kompletna nieprawda! Ruch ma być przyjemnością, ma nam sprawiać satysfakcję. Tak samo jedzenie ma być dla nas przyjemnością. Na szczęście w końcu zbuntowałam się przeciwko takiemu podejściu do jedzenia i do ciała, wyraźnie sobie uświadomiłam, że to nie jest moje myślenie.
Więc być może ten trener był ci jednak potrzebny – po to, żeby w konfrontacji z nim uświadomić sobie, czego potrzebujesz i jaką relację z ciałem, jedzeniem chcesz budować.
Ta konfrontacja nauczyła mnie bardzo dużo, to prawda. Być może także dzięki niej dzisiaj mam trenerkę, z którą ćwiczę tak, jak chcę, jem, co lubię i na co mam ochotę. Rozpoczęłam też psychoterapię. Nie po to, żeby dowiedzieć się, skąd wzięły się u mnie zaburzenia odżywiania – bo znałam ich podłoże – ale po to, żeby zaplanować kolejne kroki wychodzenia z nich.
Kiedyś jadłam cały czas. Automatycznie sięgałam po ciastka, owoce, orzeszki, cokolwiek leżało na stole. Pierwszym krokiem, który ustaliłam z moją psychoterapeutką, było zorientowanie się, kiedy nawyk bierze górę. Na początku orientowałam się dopiero wtedy, kiedy już coś miałam w ustach. Więc przełykałam i mówiłam do siebie: „OK, świetnie, że się zorientowałam. Bardzo dobrze mi idzie. Drugiego kęsa już nie wezmę”. Zmiana nawyków jest możliwa tylko wtedy, kiedy przechodzimy przez nią w taki sposób, na jaki jesteśmy gotowe. Terapeuta jest tutaj niezwykle wielką pomocą.
Bo może ci powiedzieć: „Planujesz zbyt ambitnie, uważaj, bo się potkniesz”?
A także może zaproponować, na czym te pierwsze kroki do zmiany nawyku mogłyby polegać. Wymyślenie ich samemu nie jest łatwe, ale podkreślam, że ze strony terapeuty to zawsze jest tylko propozycja. Same musimy podjąć decyzję, co, jak i kiedy robimy.
Czy zmiana twojego stosunku do jedzenia pociągnęła za sobą zmianę innych rzeczy w twoim życiu?
Odwrotnie, najpierw zmieniłam inne rzeczy: zadbałam o odpoczynek i sen, oddzieliłam pracę od życia prywatnego. Zmianę nawyków dotyczących jedzenia zostawiłam sobie na koniec, bo wiedziałam, że to będzie dla mnie najtrudniejsze i będzie wymagało najwięcej czasu. I rzeczywiście takie jest, ale cieszę się, że to robię. Chcę świadomie wybierać swoje nawyki. Chcę, żeby mi one służyły. Dla mnie to kwestia wolności. Chcę być wolna od tego, co mi szkodzi.
Rozmawiamy o jedzeniu i ciele, ale w ogóle nie o wyglądzie.
Bo zupełnie nie chodzi mi o wygląd. Każdy, kto mnie zna, wie dobrze, że poczucie własnej wartości buduję na całkowicie innych podstawach. Bardzo kocham swoje ciało, ale tak samo kochałam je, gdy wyglądałam inaczej i gdy źle się z nim czułam. I właśnie dlatego, że je kochałam, chciałam o nie zadbać. Dzisiaj, kiedy ważę mniej, wcale nie uważam się za osobę ładniejszą, niż byłam kilka lat temu. Dla mnie źródło ludzkiego piękna jest zupełnie inne.
E-book „Ciałopozytywny poradnik śniadaniowy” Ewy Grzelakowskiej-Kostoglu jest dostępny na: Redlipstickmonster.pl.