
Po pierwsze: nie wyrzucaj, nie marnuj – mówi Sylwia Majcher, promotorka zero waste
Święta to festiwal kupowania i marnowania. W przedświątecznej gorączce gromadzimy wszystkiego za dużo, dajemy nabrać się na „okazje” i „ekonomiczne” opakowania – a gdy miną świąteczne dni, wyrzucamy żywność, nietrafione prezenty, jednorazowe ozdoby, które cieszyły oko przez tydzień i będą się rozkładać latami. Coraz wyraźniej widzimy, że takie świętowanie nie ma zupełnie sensu. Jak żyć, nie marnując czasu, pieniędzy i zasobów naszej planety mówi Sylwia Majcher, promotorka ruchu zero waste w Polsce, autorka książek: „Gotuję, nie marnuję” oraz „Wykorzystuję, nie marnuję”.
Magdalena Felis i Igor Nazaruk: Mamy wrażenie, że pionierkami i mistrzyniami zasady zero waste, czyli „nic się nie marnuje”, którą dopiero staramy się wdrożyć w życie, były nasze babcie i mamy – choć nieświadomie.
Sylwia Majcher: Oczywiście! Moja babcia do sklepu chodziła tylko po kawę, a w jej gospodarstwie nic się nie marnowało. Była całkowicie samowystarczalna, a jak wykarmiła już całą rodzinę, to nadwyżki, np. masła czy śmietany, sprzedawała na targu. Babcia przeżyła tragedię wołyńską, zaznała głodu, więc miała wielki szacunek do jedzenia. To ją ukształtowało. Pamiętam, że nasze mamy i babcie używały wielorazowych siatek na zakupy, na zimę robiły weki, kosz na śmieci wykładały gazetą, a resztki – jeśli miały swoją ziemię – wyrzucały do kompostownika. Sto procent zero waste.
A ty? Od zawsze uprawiałaś ten styl życia?
Z jednej strony miałam za wzór właśnie moją gospodarną babcię, z drugiej – wychowałam się w duchu Wielkopolski, skąd pochodziła moja rodzina. Więc wszystko było wyliczone, spisane na kartce, zaplanowane. Już od dziecka byłam tego uczona. Ale kiedy zaczęłam życie na własną rękę, to oczywiście musiałam się przeciw tym zasadom zbuntować. Dlaczego mam się ograniczać listami? Dlaczego nie mogę pójść na żywioł?
I poszłaś?
Tak. I szybko się okazało, że marnuję bardzo dużo jedzenia i zdecydowanie za szybko kończą mi się pieniądze. Więc wróciłam do tych porzuconych dobrych rad z domu, żeby odkryć, że dzięki nim wydaję mniej, mam więcej czasu, łatwiej robię zakupy i niczego mi w domu nie brakuje.
To daje zero waste?
Lubię określać to hasłem „mniej więcej”: wykorzystujemy mniej, a mamy więcej. Więcej czasu i pieniędzy, więcej korzyści dla środowiska – bo każda decyzja podczas zakupów czy zarządzania domem niesie rozmaite konsekwencje dla środowiska i dobrze jest o tym pamiętać. Wiecie, co jest najczęściej wyrzucanym produktem w Polsce?
Co?
Chleb. A do wyprodukowania jednego bochenka chleba zużywa się kilkaset litrów wody. Pomyślcie, jeśli zamrozicie ten chleb, zjecie go następnego dnia albo przetworzycie, oszczędzicie kilkaset litrów wody.
To zachęca do działania. No dobrze: od jutra jesteśmy zero waste. Od czego zacząć?
Od zastanowienia się, jakich śmieci produkujemy najwięcej. Może to jest plastik, bo kupujemy zgrzewkę wody tygodniowo? Jeśli tak, to przechodzimy na kranówkę. Warto, bo tylko 30 z 200 rodzajów butelkowanych wód na polskim rynku ma skład lepszy niż kranówka. A oszczędzamy na tym 700 zł rocznie.
Po drugie: zakupy. Zabieramy ze sobą dużą siatkę i woreczek, w który spakujemy np. pomidory. Dzięki temu oszczędzimy Ziemi ok. 400 foliówek rocznie. Jeśli kosztują złotówkę – to jesteśmy 400 zł do przodu. Do tego lista zakupów. Według danych Banków Żywności 60 proc. Polaków jej nie robi. I kupuje masę niepotrzebnych rzeczy – to jeden z trzech powodów marnowania jedzenia.
Kolejna decyzja to przejście na lżejszy środek transportu: rower, tramwaj, pociąg zamiast samochodu. Zmorą dzisiejszych czasów jest to, że rodzice podwożą dzieci do szkoły, nawet jeśli to jest 200 metrów. We Włoszech jest miasteczko, w którym zabroniono rodzicom takich praktyk, dzięki temu dzieci zobaczyły, jak wygląda okolica, w której mieszkają.
I oczywiście segregacja śmieci! W tym wypadku to odpowiedzialność zbiorowa, bo jeśli do końca roku nie zwiększymy poziomu recyklingu, zapłacimy karę jako kraj – co rozbije się na podatki wszystkich i zmniejszy nam dotacje unijne.
A jak wyobrażasz sobie przyszłość zero waste? Czy może stać się prawem?
Już się staje! W 2021 roku wchodzi dyrektywa unijna związana z ograniczeniem plastiku – jednorazowe naczynia, kubeczki styropianowe, mieszadełka mają zniknąć z obiegu. W kwietniu weszła ustawa, która ma zapobiegać marnowaniu jedzenia w Polsce – zgodnie z nią sklepy wielkopowierzchniowe nie mogą wyrzucać jedzenia do śmietnika, tylko muszą mieć podpisane umowy z organizacjami pożytku publicznego i oddawać nadwyżki jedzenia. W kolejnym etapie obejmie to mniejsze sklepy, a w końcu może też gospodarstwa prywatne. Już teraz za niesegregowane śmieci płaci się więcej – więc to forma kary. Jeśli nie weźmiesz siatki na zakupy, musisz wydać co najmniej złotówkę. To też jakaś kara. Nadużyliśmy Ziemi, nie dajemy jej czasu na regenerację – w okolicach sierpnia wyczerpujemy zapasy, które miały wystarczyć na rok. To już nie jest kwestia „czy”, tylko „kiedy” – kiedy zabraknie nam jedzenia? Czy to nie wystarczająca motywacja?
Według niektórych prognoz w 2050 roku w oceanach może być więcej plastiku niż ryb. Jeśli picie wody z kranu i zabieranie swojej torby na zakupy może temu zapobiec, to nie ma się nad czym zastanawiać.
Racja. Za to polecam, żeby zastanawiać się nad tym, co wyrzucamy. Jeden z autorytetów ruchu zero waste, amerykański szef kuchni Dan Barber, powiedział kiedyś, że śmieci jednego człowieka mogą być skarbem dla drugiego. I bardzo to do mnie przemawia. To naprawdę jedynie kwestia perspektywy. I wyobraźni.