
Ejlat – oaza południowego Izraela
Upał byłby nie do wytrzymania, gdyby nie bliskość Morza Czerwonego. Łagodzi żar napływający do Ejlatu z pustyni i daje możliwość zanurzenia się w wodzie, której temperatura nie spada poniżej 20 stopni. Kąpielowe orzeźwienie nie jest jedyną rozrywką w tym mieście oazie. Turystów przyciąga tu rafa koralowa, o której niezwykłości krążą legendy. Kolorowe falujące liliowce, ukwiały o hipnotyzujących deseniach i neonowe rybki stadnie wypływające z koralowców można obserwować godzinami. Rewelacyjnie rozbudowana infrastruktura Ejlatu umożliwi każdemu zajrzenie pod powierzchnię wody. Są tu liczne centra nurkowania, a przy plażach i w hotelach z pewnością kupicie lub wypożyczycie maskę z fajką do snorkelingu.
Dom delfinów i akwaria pełne rekinów
Nie umiecie pływać? Nie przejmujcie się! Możecie wybrać statek z przeszklonym dnem albo odwiedzić podwodne obserwatorium skonstruowane w taki sposób, by umożliwić zejście pod poziom wody na głębokość blisko pięciu metrów. Jeśli znuży was rafa, możecie obejrzeć zbudowane pod wodą akwaria pełne rekinów. Albo wybrać się na pobliską rafę – dom stada delfinów butlonosych i lwów morskich. Śmielsi turyści mają możliwość odpłatnego nurkowania z akwalungiem lub z fajką. Uśmiechnięte walenie, beztrosko pływające w turkusowej wodzie, uspokoją tych, którzy po wizycie w obserwatorium zdali sobie sprawę, że jeżowiec nie jest najgroźniejszym stworzeniem zamieszkującym czerwonomorską rafę.
Dzień miło będzie zakończyć kolacją w jednej z restauracji przy nadmorskiej promenadzie. Menu nie rozczaruje, a do towarzystwa będziecie mieli liczne koty zalecające się do was w nadziei na poczęstunek. Wybierzcie wielkie krewetki grillowane na węglu drzewnym, podawane z oliwą suto doprawioną czosnkiem, lub aromatyczną zupę rybną. Nie wyjeżdżajcie z Ejlatu, nie próbując falafela w placku pita. Aromatyczne kotleciki z cieciorki smakują tam wybornie. Najlepsze jadłam w ulicznym barze przy dworcu autobusowym.
Pustynia Negew
Warto chociaż raz wstać o świcie i wyjechać w kierunku osaczającej miasto od północy pustyni Negew. Mnie rano budził co dzień skrzek ptaków, które początkowo brałam za wrony. Dopiero w dzień wyjazdu pomiędzy liśćmi palmy wypatrzyłam winowajczynie. Były nimi przepiękne szmaragdowozielone papużki – aleksandretty obrożne. Tak czarujące, że nie sposób było się na nie gniewać.
Czerwony Kanion jak z filmów fantasy
Zanim wyjedziecie z miasta, zatrzymajcie się na śniadanie. Niezależnie od tego, jaki bar wybierzecie, w karcie zawsze znajdziecie „wielki bałagan”, czyli szakszukę. Popularne w Izraelu danie składa się w podstawowej wersji z jajek ugotowanych na pomidorach, chili i cebuli, doprawionych kminem rzymskim, gałką muszkatołową i papryką. Daje energię na całodzienną podróż. Gotowi do drogi ruszcie w górę wzdłuż granicy z Egiptem, w kierunku Czerwonego Kanionu. Dotrzecie tam krętą szosą oferującą spektakularne widoki na położony w dolinie Ejlat. Zjazd do parkingu przy kanionie jest dobrze oznaczony i nie sposób go przeoczyć. Pamiętajcie, że jest tylko jeden szlak prowadzący na dno wąwozu. Decydując się na niego, warto wziąć pod uwagę rozmiar naszych towarzyszy i ich kondycję fizyczną – niektóre ze szczelin, przez które trzeba się przecisnąć, są naprawdę wąskie. Trud włożony w ekwilibrystyczną wędrówkę wynagrodzi nam jednak niesamowity spektakl świetlny. Promienie słońca odbijające się od skał piaskowca sprawiają, że kanion zamienia się w scenografię z filmów fantasy – ściany zaczynają migotać różnymi odcieniami czerwieni. Jeśli zdecydujecie się ruszyć na szlak o świcie, jest duże prawdopodobieństwo, że będzie to widowisko wyłącznie dla waszych oczu.
Park Timna
Z Czerwonego Kanionu cofnijcie się w kierunku Ejlatu i jego obrzeżami pojedźcie na północ, tym razem wzdłuż granicy z Królestwem Jordanii, w kierunku Parku Timna. To właśnie na jego terenie znajduje się miejsce, z którego wydobywano miedź do budowy Pierwszej Świątyni Jerozolimskiej za czasów biblijnego króla Salomona. Timna to także dom fantazyjnych formacji skalnych – rezultatów nieustającej erozji. Jeżdżąc po parku, zobaczycie Łuki, Grzyby oraz Filary Króla Salomona. Latem, na tle tych ostatnich, urządzane są koncerty i pokazy tańca. Nie tylko natura, ale też zmieniające się imperia pozostawiły tu ślady w postaci licznych wyrytych w skałach rysunków. Rydwany zaprzężone w woły, powożone przez uzbrojonych wojowników, czy myśliwi polujący na strusie i koziorożce to niektóre z rycin, które spotkacie, objeżdżając park.
Księżycowy krajobraz krateru Machtesz Ramon
Jeśli znajdziecie energię na dalszą podróż, ruszcie w kierunku miasteczka Micpe Ramon. U jego podnóża znajduje się krater nazywany Machtesz (hebr. moździerz) Ramon. Nie powstał w wyniku uderzenia meteorytu i nie jest też częścią wulkanu. Jest najbardziej spektakularną i największą z siedmiu unikalnych formacji geologicznych na świecie (pięć z nich znajduje się w Izraelu, a dwa w Egipcie). Ten intrygujący księżycowy krajobraz ukształtował się blisko 200 mln lat temu! Ma 40 km długości, 10 km szerokości i 500 m głębokości. Stając na krawędzi krateru Ramon – najpewniej w towarzystwie wszechobecnych tu koziorożców nubijskich, które wyjadają ze śmietników w miasteczku jak bezpańskie koty – możemy poczuć się, jak na krańcu świata. Aż po horyzont rozciąga się widok na gigantyczną rozpadlinę bezlitośnie paloną przez słońce.
Przez długi czas krater był nieodkryty dla świata, pozostając pod kontrolą jednego z beduińskich plemion. Teraz możemy go zwiedzać bez większych przeszkód. Na jego terenie ustanowiono Rezerwat Przyrody Ramon. Kiedy już napatrzymy się na tę osobliwą panoramę, proponuję zejść w głąb krateru i rozpocząć wędrówkę. Jeden ze szlaków prowadzących przez krater wiedzie do strażnicy przy źródle Saharonim. Są to pozostałości dawnego karawanseraju, miejsca postojowego na Szlaku Kadzidlanym Nabatejczyków – mówiących po aramejsku starożytnych Arabów, słynnych budowniczych Petry w Jordanii. Na dnie krateru zobaczymy też ścianę amonitów i nieco mroczne Czarne Wzgórza będące pozostałościami wulkanu, którego czarna lawa pokryła sąsiadujące wapienne skały.
Odludna, przepełniona wymyślnymi kształtami i kolorami przestrzeń krateru Ramon jest miejscem, w którym warto spędzić więcej niż jedno popołudnie. Niestrudzonym radzę „podjechać” kolejne 130 km nad brzeg Morza Martwego. O nocleg tam nietrudno, a poranna regeneracyjna kąpiel przygotuje na powrót na pustynię, by podziwiać kolejne widoki nie z tej ziemi.
Jeśli złapie was noc w kraterze Ramon, nie przejmujcie się, najgorsze, co może was spotkać, to możliwość obejrzenia subtelnej galaktycznej poświaty Drogi Mlecznej.
Tekst ukazał się w „Urodzie Życia” 2/2019