
Dyrektor warszawskiego Zoo: „Wszyscy możemy uczyć się od zwierząt szczerości i radości”
W ich świecie nie ma pozerstwa, histerii, nie ma niczego na pokaz, no, chyba że w okresie tokowania. Za to są: radość, zachwyt, szczere uczucia. Obserwacja zwierząt dała mi bardzo dużo”, mówi dr Andrzej Kruszewicz, dyrektor warszawskiego zoo.
Sylwia Niemczyk: Czy to prawda, że pana pierwszą miłością były wróble?
Andrzej Kruszewicz: O wróblach napisałem doktorat, ale tak naprawdę moją pierwszą ptasią miłością był kanarek rodziców. Kiedy chcieli mieć mnie z głowy, to stawiali jego klatkę przed moim łóżeczkiem – podobno wlepiałem się w nią jak zahipnotyzowany. Poza kanarkiem pamiętam jeszcze z dzieciństwa makatkę nad łóżkiem: las z ptakami, też mogłem na nią patrzeć godzinami. Jak podrosłem, podglądałem wrony, szpaki, kawki, oczywiście wróble jak najbardziej też, szczególnie że one są bardzo przyjemne do obserwacji: zawsze dużo się u nich dzieje, jest mnóstwo zamieszania, trudno się nudzić. Człowiek nie rozumie, co te wróble właściwie robią, czemu np. samiczki biją samców, ale nawet jak nie rozumiemy, to i tak nie możemy od nich oderwać oczu.
Pamiętam też fascynację pszczołami, trzmielami. Albo wyprawy na obrzeża Białegostoku, gdzie mieszkałem, w poszukiwaniu glinianek z żabami. Jednak ptaki interesowały mnie zawsze najbardziej. W piątej czy szóstej klasie dostałem pierwszą lornetkę – wojskową, używaną, ale wciąż dobrą – i już wtedy wiedziałem, że obserwowanie zwierząt to jest to, co chcę robić w życiu.
Poza kanarkiem były jeszcze jakieś inne zwierzaki w domu? Pies, kot?
Rybki. Psa i kota nie było, mieszkaliśmy w bardzo małym mieszkanku, rodzice i trójka dzieci. Za to rybki były aż w dwóch akwariach, bo już w drugiej klasie podstawówki wywalczyłem u ojca, że będę miał swoje własne. Obserwowałem je i widziałem, że nawet u takich akwariowych rybek świat jest bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje.
Ten skomplikowany świat u zwierząt ciągle nas niezmiernie dziwi.
Często oceniamy zwierzęta z naszego ludzkiego punktu widzenia: małpy są dla nas głupie, krowa bezmyślna, świnie brudne. A przecież np. ta nieczystość świń wynika z ich upodlenia przez nas, ludzi. Dzik, który jest bliskim kuzynem świni, jest zwierzęciem bardzo czystym. Ma swoje latryny, nigdy nie brudzi swojego barłogu. Inna rzecz: gołębie, na które w miastach mówimy latające szczury. Gołąb to zgrabny, piękny ptak, bardzo inteligentny, z niepojętym dla nas zmysłem magnetycznym, dzięki któremu bezbłędnie orientuje się w przestrzeni. A dla nas liczy się tylko to, że brudzi ławki w parku. Ptaki nie kontrolują defekacji, może poza papugami, ale odchody ptasie nie są dla ludzi patogenne, nie musimy się ich brzydzić. Pracując w Ptasim Azylu, gdzie miałem intensywny kontakt z tysiącami ptaków, nigdy na nic nie zachorowałem, tak samo jak żaden inny z pracowników.
Poza tym, abstrahując od tego, czy szczury są brudne, czy nie, to porównanie ptaka do gryzonia jest dla tego pierwszego bardzo krzywdzące. Szczury są bardzo inteligentne, ale ptaki niewyobrażalnie bardziej. Mówimy: ptasi móżdżek, a przecież mózg ptaka, choć tycich rozmiarów, jest jak nowoczesny procesor. Mała główka, mały ptaszek, ale umysł wielki.
W książce „Sekretne życie zwierząt” przekonuje pan, że zwierzęta są nie tylko bardzo inteligentne, ale i bardzo uczuciowe.
Przez dziesiątki lat naukowcy atakowali innych naukowców za mówienie o zwierzętach językiem „nienaukowym”. Nie można było mówić np. o miłości u zwierząt. Ani o innych uczuciach. Tymczasem nowsze badania pokazują, że tu nie ma jakiejś bariery między nami, ludźmi, a zwierzętami. Kiedy Jane Goodall mówiła o uczuciach u szympansów, była za to mocno karcona przez poważnych profesorów od przyrody. Naukowcy zamiast słowa „miłość” woleli mówić np. „hormonalne uzależnienia”. A ja lubię jednak nazywać rzeczy po imieniu i jeśli widzę miłosne zachowania, to mówię: miłość. I nie ma nic w tym infantylnego: zauroczenie, miłość jak najbardziej zdarzają się w świecie zwierząt.
Jakie zwierzęta najwyraźniej wyrażają uczucia?
Łabędzie, gęsi, żurawie – tam występują dozgonne związki. Te ptaki mają ogromną potrzebę emocjonalnej relacji. Gdy zostaną same, będą bardzo nieszczęśliwe. Znamy np. przypadki, kiedy po stracie łabędzicy, po której zostały tylko pióra, bo dopadł ją lis, samiec przez wiele tygodni siedział przy tych piórach i nie chciał odejść. Co więcej, nawet jeśli nie ma sukcesu lęgowego, to pary gęsi i żurawi zostają ze sobą. U nich nie ma zdrad, wymiany partnerów, to prawdziwe „na dobre i na złe”.
Inaczej będzie np. u pingwinów: u nich też mamy pary, często wieloletnie, czasem homoseksualne, ale jednak już nie ma takiej miłości aż po grób jak u łabędzi. Mieliśmy kiedyś w zoo taką pingwinicę starowinkę z jednym okiem, która co roku zmieniała partnera! U zwierząt wyraźnie widać, że jeśli chodzi o dobieranie się w pary, to samice podejmują decyzje. Samce mogą jedynie starać się o ich względy.
Pisze pan nie tylko o romantycznej miłości, ale też o tym, jak u niektórych zwierząt głęboka może być miłość macierzyńska.
To jest wspaniała rzecz: obserwowanie, jak samice, czasem też samce, opiekują się swoimi młodymi. Nie ma gatunku, w którym nie byłoby widać czułości do potomstwa. Chociaż macierzyństwo nie zawsze wygląda tak jak u ludzi. Pewnego roku nasza tygrysica urodziła jedynaczkę, Zojkę, i w ogóle się nią nie opiekowała. Wyrodna matka? Absolutnie nie. Żeby zrozumieć, co tam zaszło, trzeba wiedzieć, że wychowanie potomstwa u tygrysów zajmuje mniej więcej dwa i pół roku. Jeśli tygrysica urodzi czwórkę tygrysiątek, to do dorosłości przeżyje najwyżej jeden. A jeżeli urodzi się tylko jedno – to możemy sami się domyślić, jak duże są szanse jego przeżycia. Więc jedno tygrysiątko to był za mały bodziec dla jej instynktu macierzyńskiego. Z punktu widzenia gatunku lepiej je opuścić – i nasza tygrysica to zrobiła po to, żeby szybko odzyskać płodność i następnym razem urodzić czwórkę.
Czego pana nauczyły zwierzęta?
Obcowanie ze zwierzętami i opieka nad nimi nauczyły mnie łagodności. Moja suka, Łajka, lubi uciekać, ale wraca. I co wtedy: mam ją skarcić za to, że uciekła, czy pochwalić, że wróciła? Ja głaszczę i chwalę. Jeszcze więcej dała mi w życiu obserwacja dzikich zwierząt. W ich świecie nie ma pozerstwa, histerii, nie ma niczego na pokaz – no, chyba że w okresie tokowania. Są za to: radość, zachwyt, szczere uczucia.
Ma pan swoje ulubione miejsce w warszawskim zoo?
Akwarium, ptaszarnia i hala wolnych lotów, tam spędzam najwięcej czasu. Ale chodzę po całym ogrodzie. Nie mam też – i to zupełnie intencjonalnie – wybranego zwierzęcia, jakiegoś ulubieńca. Zwierzęta powinny mieć zażyłe relacje ze swoimi opiekunami, a nie ze mną. Chociaż kilka z nich na pewno mnie rozpoznaje. Na pewno pelikany i żuraw, bo je wyhodowałem, jak jeszcze pracowałem w Azylu. Tak samo Szymi, nasz najstarszy szympans, wyłapuje mnie w tłumie. To jeszcze pozostałość z czasów, kiedy szympansy: Szymi, Miki, Czika i Jenny mieszkały w budynku akwarium, na końcu korytarza. Obie szympansice miały niezwykłą skłonność do brodatych mężczyzn, więc jak do nich podchodziłem, to przybiegały i dawały mi buziaki przez szybę. Miki tego nie rozumiał, złościł się, ale Szymi jakoś mnie zaakceptował. I do dzisiaj, jak podchodzę do szyby w jego wybiegu, to on też podchodzi i przyciska do niej palec. A ja przyciskam z drugiej strony i tak się witamy.
Po co nam dziś są ogrody zoologiczne?
Rozumiem, czemu pani o to pyta, bo kiedyś rzeczywiście ogrody zoologiczne to były po prostu bestiaria, gdzie trzymano zwierzęta dla czystej rozrywki zwiedzających. Ale dzisiaj zoo to zupełnie inna sprawa: rekreacja to w gruncie rzeczy najmniej ważny aspekt naszej działalności. Pierwszy i najważniejszy cel to hodowla zagrożonych gatunków. To się dzieje na wielką skalę i jest ściśle skoordynowane międzynarodowo. Codziennie rano mam w skrzynce przynajmniej 40 maili dotyczących transferu zwierząt, łączenia par, badań genetycznych. Zwierzęta, które u nas mieszkają, w większości nie są naszą własnością, tylko właśnie międzynarodowych programów hodowlanych. My tylko zapewniamy im opiekę.
Drugi filar działalności każdego zoo to edukacja. Co roku prowadzimy ponad pół tysiąca lekcji. Dzieci uczą się o zachowaniach zwierząt, najpierw jest teoria, potem wycieczka w teren. Dowiadują się np., że słoń słucha nogami, a uszy służą mu do wachlowania się. Albo że żyrafa porusza się inochodem, czyli raz dwie nogi lewe, raz dwie prawe. Może poruszać się do przodu, do tyłu, w bok, ale nie podskoczy, bo nie umie. Uczą się – nie tylko zresztą dzieci, bo dorośli też przecież czytają plansze, które co roku ustawiamy w naszym zoo – o ekologii, o konieczności wykluczenia plastiku, teraz prowadzimy kampanię o zrównoważonym rybołówstwie.
Trzeci filar to…
...badania naukowe. Mamy mnóstwo magistrantów, doktorantów, którzy przeprowadzają u nas eksperymenty, niemożliwe do przeprowadzenia w naturze. Warszawskie zoo bierze np. udział w badaniach na temat altruizmu u szympansów. W naturalnych warunkach nie bylibyśmy w stanie nawet o czymś takim pomarzyć. Nasze szympansy uczą się, że jak przycisną jeden przycisk, to dostaną jednego banana, a jak inny – to kolega szympans dostanie tych bananów aż pięć. I badamy, czemu czasem przyciskają jeden przycisk, a czasem drugi.
Dopiero czwartym filarem jest rekreacja, czyli to, co widzi Kowalski. A dzisiejszy Kowalski ma wobec nas duże oczekiwania: trawa ma być zielona, zwierzęta mają się uśmiechać. Jeśli na wybiegu Kowalski zobaczy stare zwierzę, to od razu jest negatywny komentarz na Facebooku albo skarga. A przecież w zoo mieszka dużo starych zwierząt, mamy sędziwe lwy, starutką tygrysicę. Tu jest ich dom, tu mają spokojnie doczekać końca.
I oczywiście rozumiem, że zoo kojarzy się z watą cukrową i balonikami, bo tak było kiedyś, ale akurat w warszawskim zoo z balonikami nie wpuszczamy – regularnie uciekały dzieciom, wisiały w hali wolnych lotów pod sufitem i ptaki panikowały. Tak samo też już od lat nie sprzedajmy waty. Bo jest niezdrowa. Mamy za to podgrzewacze do mleka, zdrowe przekąski, więc tej rekreacji się nie wstydzimy, jest na poziomie.
Od ponad 20 lat przy warszawskim zoo działa Ptasi Azyl.
I to już jest nasz dodatkowy cel istnienia: rehabilitacja zwierząt. Zawsze wiedziałem, że chcę to robić, choć kiedy w technikum mówiłem kolegom, że chcę zostać lekarzem dzikich ptaków, to kręcili palcem kółka na czole. Warszawski Ptasi Azyl to spełnienie mojego życiowego marzenia. Powstał w 1998 roku, założyłem go z Jerzym Desselbergerem i Krystyną Rogaczewską. Był jednym z pierwszych w Polsce, a w ubiegłym roku przyjął prawie siedem tysięcy ptaków. A wie pani, ile dzisiaj już jest w Polsce takich azyli?
Strzelam: może dziesięć?
Siedemdziesiąt. Jestem bardzo dumny, że moi studenci idą w kraj, zakładają swoje ośrodki, Polska jest pod tym względem wyjątkowa na tle całej Europy.
Co robicie z ptakami, które zostaną wyleczone w Ptasim Azylu?
Wypuszczamy, choć to nieraz jest proces długotrwały i skomplikowany, szczególnie jeśli chodzi o ptaki drapieżne, choćby pustułki, których rocznie mamy ok. 40. Zanim je wypuścimy, to najpierw przekazujemy je do zaprzyjaźnionych nadleśnictw, gdzie uczą się polować. W pierwszej kolejności dostają od nas zabite myszy, muszą tylko same je rozpracować, potem rozsypujemy zboże w specjalnych wolierach, żeby zwabić gryzonie, jeszcze później zdejmujemy siatkę i trenujemy swobodne latanie.
Drapieżników mamy więcej, w tej chwili w Azylu mieszkają np. dwa bieliki. Jeden z nich, gdy do nas trafił, był przemoknięty, wychudzony, prawdopodobnie nigdy jeszcze nie polował. Z jego wypuszczeniem może być trochę więcej zachodu, ale też powinno się to udać.
Z drobniejszymi ptakami też?
Wrony, kawki i sroki wywozimy jak najdalej od Warszawy, bo tutaj by sobie już nie poradziły. Warszawa ma dużo skomplikowanych bodźców, których pisklęta uczą się od rodziców. W Azylu nie miały szansy się tego wszystkiego nauczyć. Wywozimy je, wypuszczamy nad Wisłą, mają dzięki temu dostęp do wody, są owady, zresztą rzeka zawsze wyrzuci coś jadalnego.
Najprościej jest ze szpakami, które wypuszczamy tutaj na miejscu, w zoo. Zawsze czekamy, aż zaczną dojrzewać morwy. To superwidok, gdy nagle 50 szpaków – fruu! Kręcą się na początku, potem odlatują coraz dalej, zapędzają się za konikami polnymi – i wracają na wolność. Towarzyszyć im w tym to dla mnie wielka przyjemność.