
Cześć, dziewczyny! Ile chlebów na zakwasie dziś upiekłyście?
W trakcie niespełna trzech miesięcy kwarantanny wyczerpały mi się rozrywki. Na platformach streamingowych odkopuję klasykę kina, bo ile seriali można w siebie wchłonąć? I w ogóle ile można siedzieć przed ekranem? Ani to zdrowe, ani atrakcyjne dla reszty populacji, która powinna podziwiać nasze życie za pośrednictwem social mediów. Zresztą, co to ma za znaczenie, skoro powoli kończą się przestrzenie, na których moglibyśmy jeszcze ze sobą konkurować. Książka wygląda na Instagramie lepiej niż zrzut z ekranu z nowym serialem, szczególnie w towarzystwie filiżanki kawy, albo kubka zielonej herbaty (matcha w wersji top of the top) na tle uroczego ogrodu, ale to jednak wciąż pospolite. Puzzle? Miały swój moment, producenci gier towarzyskich też zacierali ręce licząc prognozowane przychody, ale wtedy wkroczyły influenserki ze zdjęciami robótek ręcznych. Szach mat.
Nie mam nic przeciwko robótkom ręcznym. Niech każdy sobie robi to, co mu najlepiej poprawia samopoczucie i mieści się w granicach prawa. Ale serio?! Czy tylko ja mam wrażenie, że haftowane serwetki i ręcznie wykonywane szaliki podobają się wyłącznie na Instagramie? Czy ktoś naprawdę będzie w tym chodził, albo zmusi do tego swoich najbliższych? I do czego podczas kwarantanny używa się serwetek z własnoręcznie wyhaftowanym kwiatkiem?
Gotowanie jeszcze rozumiem. Sama to robię – czasem kompulsywnie, czasem agresywnie, czasem histerycznie, zawsze czasem z kieliszkiem czerwonego wina pod ręką. Tiramisu Elizy Morawskiej-Kmity, kugel Alison Roman (zrobiłam go już ja i Maggie Gyllenhaal;), lasagne Samin Nosrat, o której niedawno pisałam, paella Gwyneth Paltrow, którą wykonam, jak tylko kupię sobie taki fajny i bardzo drogi garnek, jak ona, ale to nie prędko, bo idzie kryzys. Hashtag: #coronavirusbaking. Nie wiem, jak w waszej okolicy, ale w moim lokalnym sklepie drożdże skończyły się szybciej niż papier toaletowy. Wtedy wjechały przepisy na własnoręcznie zrobionym zakwasie.
Przygotowywałam się do tego teoretycznie przez dobre kilka tygodni. Zamówiłam w internecie literaturę fachową, czytałam, porównywałam przepisy. Czułam się, jak ten naukowiec z przyszłości na chwilę przed tym, jak ogłosi ludzkości, że zakończył badania kliniczne nad pierwszą skuteczną szczepionką na koronawirusa. Tyle że w skromniejszej skali. Mój wynalazek miał na zawsze odmienić życie moich bliskich. Kiedy wreszcie byłam gotowa i ogłosiłam w domu, że już za chwilę zrobię swój pierwszy chleb na swoim pierwszym zakwasie, mój syn skomentował to krótkim „Spoko”, a mój partner chłopak nie podnosząc wzroku znad komputera odrzekł z uprzejmą zachętą w głosie: „To wspaniale, kochanie”. Gdybym ogłosiła, że jadę na stację benzynową po colę i chipsy entuzjazm byłby z pewnością większy.
Wtedy zrozumiałam, że przez ostatnie tygodnie równie dobrze mogłam siedzieć przed komputerem i oglądać nową „Dynastię”. Efekt byłby podobny: poczucie zawodu i politowanie zero podziwu ze strony otoczenia. Na początku bolało, ale w końcu dotarło do mnie, że ścigałam się tylko z własnym cieniem i światem osób, które obserwuję w social mediach (Maggie Gyllenhaal, to nie o tobie, ty zawsze będziesz dla mnie wzorem). Ani mojego syna, ani partnera ten świat kompletnie nie interesuje. Dlaczego więc mieliby tryskać entuzjazmem na hasło „zakwas”?
Od czasu mojego zakwasowego wystąpienia minęło już kilka tygodni. Nie ugotowałam nic nowego z wyjątkiem szparagów, bo wreszcie się pojawiły. Obejrzałam kompletnie bezużyteczne i fascynujące seriale dokumentalne na Netfliksie, w tym „Króla tygrysów” o ekscentrycznym geju z farbowaną na blond plerezą, pistoletem i stadem egzotycznych kotów oraz „Cheer” o surrealistycznym świecie cheerleadingu w Stanach Zjednoczonych. Gram w gry na konsoli, w zależności od towarzyszącej mi grupy wiekowej jest to Kung Fu Panda, Fortnite i Death Stranding.
Nie rozwijam żadnych manualnych zdolności, z wyjątkiem sztuki popołudniowej drzemki. I myślę ze szczerym współczuciem o celebrytach, którzy muszą w tych nudnych trudnych czasach podtrzymywać zainteresowanie swoimi osobami w social mediach, wymyślać kolejne oryginalne pomysły na twórcze spędzanie nadmiaru wolnego czasu, wpędzać nas w kompleksy tworzyć nasze marzenia i rozbudzać nasze aspiracje. W moim prywatnym rankingu robótki ręczne to już była ściana, ale wiem, że za nią kryje się jeszcze wiele światów (domowy mini golf, flirt towarzyski z kotem, nauka free divingu w wannie), które zawrócą nam na chwilę w głowie i uzyskają kiedyś stosowne hasła w „COVID Encyklopedii”. Nie mówię, że będę na to odporna. Nawet się nie staram.
P.S. Na zdjęciu: jedyny sweter, jaki w życiu zrobiłam. Byłam mała, lalka nie protestowała.