
Jak fajnie przeżyć Święta, żeby były magiczne, a nie męczące – rozmowa z dr. filozofii Adamem Andrzejewskim
Boże Narodzenie, w teorii piękne dni, ale... choinka nie pachnie już tak dawniej, śniegu nie ma od lat, a przecież święta bez śniegu to nie święta, brakuje pieniędzy a do tego jeszcze pandemia i obostrzenia, wszystko nie tak... Wciąż narzekając, odbieramy sobie całą magię tych jedynym w roku dni.
Karolina Morelowska-Siluk: Coraz częściej myślimy i mówimy: „Oby te święta jak najszybciej minęły”. Dlaczego? Co się stało, że psujemy sobie ten wyjątkowy czas, odbieramy sobie przyjemność?
Adam Andrzejewski: Powodów jest kilka. Pierwszy z nich: do świąt Bożego Narodzenia podświadomie przywiązujemy ogromną wagę. Większą, niż sądzimy. Stawiamy świętom i sobie bardzo wiele warunków. W naszym życiu dzieje się mnóstwo rzeczy: pracujemy, przygotowujemy posiłki, stoimy w korkach, nadrabiamy zaległości po godzinach i po nocach, robimy zakupy itd. To wszystko są czynności codzienne. Święta są wyłomem od tego, co zwyczajne. Więc muszą być wyjątkowe. W każdym razie jest w nas ogromna presja, aby takie były. Jest w nas jednocześnie presja, żeby ten czas stał się magiczny, presja, by ten czas – wolny od pracy – był zarówno odpoczynkiem, jak i spotkaniem z bliskimi, z przyjaciółmi.
I do tego wszystkiego mamy jeszcze wdrukowane, że warunkiem koniecznym, aby święta były odpowiednio świąteczne, jest intensywne przygotowywanie się do nich.
Za dużo tego wszystkiego...
Właśnie. Prawidłowość jest taka: im większe oczekiwania, tym silniejsze rozczarowanie. Specyfika świąt umyka nam także dlatego, że my te święta bardzo mocno rozciągamy w czasie. To znaczy tak bardzo chcemy, by wszystko było perfekcyjne, że przygotowania rozpoczynamy już na początku grudnia albo nawet wcześniej. Szukamy prezentów, zagniatamy ciasto, nastawiamy zakwas, dekorujemy pomału dom, włączamy świąteczne piosenki. To wszystko sprawia, że te bożonarodzeniowe elementy wplatamy w zwyczajną, powtarzalną, często ciężką i męczącą codzienność, a tym samym tracą one swoją moc.
Czyli, mówiąc obrazowo, do jednego garnka wrzucamy kutię i kanapkę z szynką?
Tak, i tę „zupę” gotujemy przez cały miesiąc, smaki się stapiają, a świąteczny nastrój, na własne życzenie, nam po prostu powszednieje albo wręcz umyka.
Boże Narodzenie: 12 potraw czy radość i odpoczynek
A ja myślałam – i często od wielu osób słyszałam – że to właśnie te przygotowania do świąt są najfajniejsze.
Ja też to wielokrotnie słyszałem, ale jak pani sama widzi, ten sposób nie działa, nie sprawdza się, nie dodaje nam uśmiechu. I to jest ten paradoks... Jednak cały otaczający nas świat krzyczy o zbliżających się świętach wiele tygodni przed nimi. Nie sposób uciec od sklepowych wystaw, od kolejnego mikołaja, który stoi na każdym rogu, od świątecznych promocji i ofert.
To prawda, ani pani, ani ja nie zmienimy tego, ale warto uświadomić sobie, że ta cała otoczka to zwyczajnie biznes. Warto się na to wszystko choć odrobinę zaimpregnować. Same święta to dwa i pół dnia, gdybyśmy wchodzili w ten magiczny nastrój w Wigilię rano, gwarantuję pani, że święta postrzegalibyśmy jako zdecydowanie bardziej odświętny czas. A przez rozciągnięcie ich w postaci przygotowań ten kulminacyjny moment przestaje być punktowy, rozlewa się na naszą codzienność.
Ale prawda jest taka, że pracując i żyjąc we współczesnym świecie, nie jesteśmy w stanie przygotować świąt w inny sposób, niż rozciągając ten proces w czasie. Mało kto ma możliwość, by trzy dni przed świętami wziąć urlop i mieć wolną głowę, którą może pochłaniać już wyłącznie Boże Narodzenie.
Wiem, takie są realia. Ale w takim razie trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie – oczywiście jest ono uproszczeniem, przenośnią – co jest dla pani istotniejsze: tradycyjne 12 potraw czy oddech, radość ze świąt itd. Bo tu znowu dotykamy kwestii współczesnego przymusu bycia na każdym polu idealnym.
Co jeszcze nas gubi i odziera święta z ich magii?
Przymus cieszenia się. Dużo łatwiej jest się cieszyć, kiedy nie czuje się presji, że cieszyć się powinno. Tak jesteśmy skonstruowani. Podobnie jest z sylwestrem. W tę jedną noc z 31 grudnia na 1 stycznia mamy się doskonale bawić. Niezależnie od nastroju ma nam być fajnie. A jak wszyscy wiemy, jest to bardzo trudne zadanie. Pewnie oglądała pani film „Lejdis”. Tam jest taka scena, kiedy bohaterki, dając wyraz niezgody na to, aby cieszyć się na zawołanie, organizują sobie sylwestra w sierpniu. Bo wkurza je, że coś odgórnie nakazuje im radować się i szampańsko bawić tylko dlatego, że to właśnie ta data, ten dzień.
Oddajmy Boże Narodzenie młodym
Często spotykam się też z takim podejściem, kiedy ludzie mówią: „Święta szykuję tylko dla dzieci, ja to już ze świąt wyrosłam”.
Tak mówimy, ale to nie jest prawda. Czasem mam wrażenie, że ze świąt właśnie nigdy nie wyrastamy, a konkretnie – nie wyrastamy z tego dziecięcego sposobu czekania na nie. Zwykle mamy wspaniałe wspomnienia tego czasu i ogromny do niego sentyment. Powiedziałbym tak – gdzieś głęboko w środku, my, dojrzali ludzie, czekamy na święta jak małe dzieci, a przeżywamy je – co oczywiste – jak dorośli. Stąd także to wielkie rozczarowanie nimi. I to też jest coś, nad czym warto się zastanowić, bo na tym konkretnym odcinku także można spróbować to rozczarowanie trochę zmniejszyć, patrząc na stan rzeczy realistycznie. To znaczy, już nie przeżyjemy tego dziecięcego zachwytu, już nie uwierzymy w mikołaja, już oczy nie zabłysną nam tak mocno na widok pierwszej gwiazdki, ale to nie znaczy, że ze świąt nie zdołamy się ucieszyć.
A może nam w te święta brakuje też trochę wolności?
Prawda jest taka, że świąt zwykle nie szykujemy dla siebie, ale robimy to dla bliskich. I zapominamy o pewnej oczywistości – oczekiwania każdego człowieka są inne. Nie sposób w te święta, mimo najszczerszych chęci, zadowolić wszystkich. Zwykle jest tak, że umęczeni gospodarze oczekują jakiegoś wyrazu wdzięczności albo choćby uśmiechu na twarzy każdego członka rodziny – to bardzo ludzkie, naturalne. A ponieważ każda osoba przy tym stole widzi te idealne święta trochę inaczej, więc nie każda uśmiechnie się do nas szczerze i z zadowoleniem. To wzbudzi w nas frustrację czy wręcz złość, często niezrozumiałą dla naszego gościa. Widzi pani, jak to koło się zamyka i jak w każdym rodzi się mało świąteczny duch?
To jakie jest lekarstwo?
Banalne i trudne zarazem – odpuścić, obniżyć oczekiwania. Potrzeba nam też trochę więcej otwartości, wyrozumiałości i wzajemnej tolerancji w ten świąteczny czas. Bo każdy ma do świąt takie samo prawo. To nie może być dyktatura jednego zaborczego, najgłośniej krzyczącego członka rodziny.
Ale jak w praktyce wprowadzić tę świąteczną demokrację?
Może zastąpić którąś z tradycyjnych potraw tym, co lubi współczesny nastolatek? Może zamiast kolejnej tradycyjnej kolędy, dać młodym włączyć muzykę „okołoświąteczną”, która gra w ich duszy itd. Może nie zmuszać młodych do zakładania krawatów, choć oczywiście to nie znaczy, że mają usiąść przy świątecznym stole w dresie! Jednak niech każdy dostanie możliwość, aby do tych świąt wnieść fragment siebie. Niech każdy ma okazję poczuć się ich współautorem. To bardzo zbliża.
Młode pokolenie czasem widzi święta zupełnie inaczej. Marzy by spędzać je poza domem…
Może czasem warto zaakceptować fakt, że oni chcą święta spędzić gdzieś daleko. I nie oceniać tego w kategoriach: mają nas w nosie, nie zależy im na rodzinie. Bo powód takich wyborów bywa zupełnie inny... Czasem ten młody człowiek „ucieka” w święta po ciszę, spokój, po przestrzeń, aby coś załatwić z samym sobą. Choć prawda jest taka, że młode pokolenia od pewnego czasu na nowo garną się do bycia we wspólnocie.
Bo to poczucie wspólnotowości w tym szalonym, niebezpiecznym świecie stało się bardzo ważne dla nas wszystkich. Tylko potrzeba nam więcej wzajemnego zrozumienia, mówiąc potocznie – spuszczenia z wysokiego tonu. Święta nie staną się wyjątkowe tylko dlatego, że są świętami. One same w sobie nie mają żadnej magicznej mocy. Nie jest tak, że w Wigilię rano, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stanie się jasność.
Niech żyją cuda i magia
Wiemy to, ale... trochę tych cudów się po nich spodziewamy...
No właśnie. Czekamy na powtórzenie cudu sprzed dwóch tysięcy lat, zamiast włożyć jakąś pracę, jakiś wysiłek w to, aby ten czas stał się wyjątkowy. Cudom można pomóc. Do świąt trzeba się przygotować, ale nie mówię o tym rodzaju przygotowań, którego słuszność już przed chwilą obaliliśmy w naszej rozmowie. Mówię o przygotowaniu w znaczeniu poukładania sobie kilku ważnych spraw w głowie i w sercu. Mówię o wyhamowaniu na chwilę. O ciszy. Jezus przyszedł na świat w ciszy. Trzeba spróbować wprowadzić siebie za pomocą jakiegoś wewnętrznego dialogu w nastrój otwartości na innych, łagodności wobec nich i samego siebie. To jest według mnie mądre przygotowanie do świąt. I to, potencjalnie, może nam przynieść radość z ich przeżywania.
Pan zajmuje się analizowaniem seriali. Jaki jest obraz świąt Bożego Narodzenia w polskich serialach i jak on przekłada się na nasze podejście do tego czasu?
To, co przede wszystkim rzuca mi się w oczy, to fakt, że w polskich serialach święta są idealistycznym czasem zgody, wybaczenia, zakopania wojennych toporów. To jest bardzo silne i to jest kolejna presja, którą z zewnątrz się na nas nakłada.
To znaczy wmawia się nam, że w święta powinniśmy zapomnieć o wszystkich ranach, których doznaliśmy od kogoś bliskiego?
Mamy podzielić się opłatkiem i wyzerować w tym momencie wszystkie liczniki. Tak robią często bohaterowie seriali. To piękne, ale bardzo „obok” prawdziwego życia. Jeśli tak będziemy podchodzić do świąt, na pewno nie nauczymy się na nowo nimi cieszyć. Oczywiście to może być czas pojednania, tak może się zdarzyć, jeśli obie strony sporu wykonają wcześniej jakąś pracę nad sobą i szczerze wyciągną rękę na zgodę, ale na pewno nie ma to być czas wypierania i zamiatania swojego bólu pod kolejne dywany. Święta mają dawać nam oddech, a nie dodatkowo nas przyduszać.
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Uroda Życia" 12/2017