
Co wyjdzie z połączenia malarstwa i miłości do czekolady? Praliny DOTS!
Przypominają planety. Czasem perły. Albo oszlifowane kamienie. Mają różne kolory, nasycone lub subtelne, z fantazyjnymi smugami, delikatnymi plamkami. Połyskujące, matowe, idealnie gładkie albo z wyraźną fakturą – łączą się w wysmakowane kompozycje. Bo powierzchnia czekoladowych pralin stała się dla Kasi Malczewskiej płótnem do malowania swojego świata, nastroju, emocji. W miniaturowej skali.
Pomysłu na siebie szukała dosyć długo. Miała wiele zainteresowań, tyle że wszystkie drogi wydawały jej się za wąskie. Najbardziej lubiła malować, ale najpierw studiowała etnologię i gender na uniwersytecie, potem architekturę wnętrz i modę na ASP, a na koniec psychologię. Każdy z tych kierunków dał jej różne narzędzia i perspektywy, z których czerpie: szersze spojrzenie na świat, umiejętność pracy nad przestrzenią i bryłą, świadomość wagi inspiracji, skupienie na człowieku i jego zmysłach.
– Zawsze interesowała mnie praca ze wzrokiem, węchem, smakiem… Jestem bardzo wrażliwa na zapachy, nie lubię ich mieszać. Przez kilka lat szukałam perfum, które by mi odpowiadały.
Słodkie smaki nigdy jej nie pociągały, nawet w dzieciństwie nie dało się jej przekupić cukierkiem. Później zaczęła ją zastanawiać specyficzna estetyka wyrobów cukierniczych. Brakowało jej tej wyrafinowanej, dla bardziej wymagającego odbiorcy. I pomyślała, że mogłaby to zmienić. Jej czekoladki miały być minimalistycznie piękne, a do tego wytrawne.
– Chciałam robić słodycze nie tylko ładne, ale przede wszystkim takie, które mnie też by smakowały. I zaskakiwały innych.
Poszła na warsztaty z czekolady. Poczuła, że jest w tej materii miejsce na kreatywność, że może stworzyć coś nowego, oryginalnego: – Bo nie chcę i nie potrafię kopiować – tłumaczy.
Zaczęła intensywnie eksperymentować. Prawie codziennie przynosiła do biura, w którym pracowała jako grafik, własnoręcznie zrobione czekoladki wypełnione nietypowym nadzieniem: miksowała różnego rodzaju sery, świeże owoce, zioła, pieprz, alkohole, bekon i piwny karmel. Przekonała się, że ludzie lubią odkrywać nowe smaki. Hitem wśród kolegów z pracy okazało się połączenie białej czekolady z serem roquefort. To zresztą do tej pory jej osobisty numer jeden.
– Powtarzalność mnie nudzi, lubię, jak mi się włącza kreatywność. A w tej działalności paleta wizualnych i smakowych wariacji jest nieskończona.
Do każdej czekoladki najpierw powstaje projekt: Kasia rysuje na papierze, buduje nastrój, dobierając odpowiednie kolory, detale, faktury. Potem przystępuje do malowania formy – pędzelkiem, sprayem lub aerografem – wykorzystując normalne techniki malarskie.
– Żaden malarz nie brał się wcześniej za praliny – śmieje się. – Dlatego moje się tak wizualnie wyróżniają. Według cukierniczych zasad mają zawsze błyszczeć i być idealnie gładkie, a ja robię często matowe, strukturalne.
Kiedy skończy już robotę malarską, zajmuje się czekoladą: temperuje ją klasyczną metodą na kamieniu, płynną czekoladą zalewa formę, wypełnia ganaszem, ponownie zamyka formę czekoladą. Bardzo lubi ostatni etap, czyli ułożenie pralin w pudełku, bo wtedy ma okazję stworzyć kolejną, niepowtarzalną malarską kompozycję.
Wszystkie nadzienia robi sama z naturalnych, świeżych składników. Uciera w moździerzu trawę cytrynową, ubija mus z szyszek syberyjskich, trze na proszek suszone borowiki. Szyszka i borowik to smaki, które powstały we współpracy z Tomkiem Czajkowskim, autorem kulinarnego bloga „Magiczny składnik”. Zaprojektowała też własną, zainspirowaną origami, formę tabliczki czekolady. Oczywiście wytrawnej – to połączenie deserowej czekolady z solą truflową.
Chce, aby słodycze były czymś wyjątkowym, odświętnym. Byśmy się nimi delektowali, ale od czasu do czasu, nie na co dzień. A że nie lubi pozostawiać po sobie rzeczy, bardzo jej odpowiada, że to, co robi, tak szybko znika. Jedyny namacalny ślad po jej biżuteryjnych pralinach zostaje na Instagramie.
– Jestem 30-letnią kobietą, która rysuje kredkami na papierze, a potem bawi się czekoladą – śmieje s ię. I jest jej z tym bardzo dobrze.
Kasia tworzy swoje czekoladki z myślą o tym, żeby się im przyjrzeć, powąchać, posmakować i zastanowić nad nieoczywistym smakiem. Bez pośpiechu, świadomie, z czystą przyjemnością.
Przyjemność to słowo, które często pojawia się w ustach Kasi. Bo przyjemny jest dla niej sam proces powstawania pralin, a potem efekt, jaki wywołują, dając drobną rozkosz naszym zmysłom.
Tekst ukazał się w „Urodzie Życia” 4/2019