
Monogamia zabiera naszą wolność, ale daje nam coś o wiele ważniejszego: bliskość
Rozstajemy się, rozwodzimy często i szybko. Czy monogamia i związek monogamiczny ma przyszłość? „Owszem, jesteśmy zwierzętami, ale dość wyjątkowymi. Ludzi, poza popędowością, charakteryzuje bowiem dążność do relacji. A podstawowym rodzajem relacji jest dla nas relacja w parze”, mówi Izabela Falkowska-Tyliszczak. psychoterapeutka z warszawskiego Zespołu Pomocy Psychoterapeutycznej
Bartosz Janiszewski: Skąd w ogóle pomysł, że dwoje ludzi może być tylko ze sobą przez całe życie i jeszcze mogą być w tym szczęśliwi? Piękna idea, tyle że chyba nieprawdziwa.
Izabela Falkowska-Tyliszczak: Wszystko, co robimy, jest kwestią wyboru. Po zwierzęcych przodkach dziedziczymy zarówno pragnienie seksualnej swobody, jak i rywalizację. Na poziomie ludzkim oznacza to zazdrość o rywala. Nie jest więc tak, że wybierając związek inny niż monogamiczny, nagle pozbędziemy się problemów. Każdy wybór wiąże się z konsekwencjami. W monogamii kosztem jest to, że musimy sobie odmówić: jesteśmy w stałym związku, podobają nam się inni, ale z nich rezygnujemy. To tak, jakbyśmy czytali menu w restauracji, wiedząc, że nic nie będziemy jeść.
Czasy są nastawione na maksymalizację indywidualnej przyjemności, wolność. Może należałoby porzucić te staroświeckie i ograniczające nas reguły?
To pozór, że wtedy będziemy szczęśliwi. Zawsze jest jakiś koszt. W monogamii to nasza wolność. W poliandrycznym czy poligynicznym związku tym kosztem jest zazdrość: moja lub partnera. Istnieje mit, że poligamia uwolni nas od trudności, z którymi borykamy się w związku, ale to nieprawda. Trudności w poligamii są po prostu inne. Widział pan chiński film „Zawieście czerwone latarnie”?
Tak, młoda kobieta zostaje tam czwartą żoną w szacownym chińskim rodzie. Nie wygląda jednak na szczęśliwą.
Bo wszystkie te żony rywalizują ze sobą w sposób absolutnie bezkompromisowy. Psychologicznie to sytuacja, która ma miejsce niezależnie od tego, że na coś pozornie możemy się godzić. Nie trzeba zresztą szukać w dalekich kulturach i dawnych wiekach. Większość kobiet żyjących w relacji z mężczyznami, którzy mają dzieci z poprzedniego związku, jest o te dzieci zazdrosna. Konflikty o te dzieci są najczęstszą przyczyną, dla której kolejne związki się nie udają. Dlaczego? Bo kobiety podświadomie odbierają tę sytuację jako rywalizację, „obce” potomstwo jako zagrożenie.
Mogogamia przynosi korzyści
Skąd w nas właściwie potrzeba bycia jedynymi dla drugiego człowieka?
W naszej kulturze, w kręgu judeochrześcijańskim, nie ma tradycji, żeby dzieckiem opiekowało się całe plemię. Byłoby inaczej, gdybyśmy wychowywali się od wieków w kulturze, gdzie na przykład jedna kobieta rodzi dziecko, a potem różne kobiety się nim opiekują. Tymczasem nas nie wychowywało całe plemię, tylko jedna matka i jeden ojciec. Podstawowym, najbardziej pierwotnym rodzajem relacji w naszym życiu jest diada, czyli związek pary. Najpierw jest to diada dziecka z matką, potem także diada z ojcem. Rodzice są dla nas ważni jako para rodzicielska, ale znacznie ważniejsze są nasze diadyczne relacje z nimi. Stąd potem bierze się pragnienie bycia w związku diadycznym w dorosłym życiu. Diada stanowi wzorzec przywiązania, bliskości i intymności. To z tego wzorca wypływa potrzeba bycia jedynym partnerem dla drugiej osoby i oczekiwania monogamii od partnera. Możemy mieć w życiu bardzo wiele relacji z innymi ludźmi, ale matkę mamy z reguły tylko jedną. Oczywiście, dzisiaj coraz częściej zdarzają się sytuacje, że dziecko ma na przykład dwóch ojców – biologicznego i partnera matki. Niemniej na poziomie id, czyli naszych pragnień, podstawowy jest związek z jednym obiektem. Stąd pragnienie wyłączności.
To nieuświadomiona chęć powrotu do idealnego stanu zespolenia z matką, jaki ma każde dziecko tuż po narodzeniu?
Ten wzór nie jest idealny, ale jest dla nas podstawowy. Jeśli dyskutuje się nad monogamią, bardzo często pojawia się temat popędów. Lubimy odwoływać się do biologii, ewolucji i tego, że pożądanie jest naszym podstawowym instynktem. Owszem, jesteśmy zwierzętami, ale dość wyjątkowymi, specyficznymi. Ludzi, poza popędowością, charakteryzuje bowiem dążność do relacji. A podstawowym rodzajem relacji jest dla nas relacja w parze.
Oczekujemy monogamii w związku z partnerem, ale już poza nim wcale jej nie wymagamy. Możemy przecież kochać najlepszego przyjaciela, mieć z nim niezwykle bliskie relacje, a jednocześnie nie oczekiwać wyłączności.
To, że łatwiej nam zaakceptować, że przyjaciel ma bliskie relacje także z innymi, wynika z biologii. Jeśli bowiem nie mamy z przyjacielem związków seksualnych, nie mamy też obaw, że będzie miał dziecko z kimś innym. Ale to nieco bardziej skomplikowane. Bo jeśli sięgnąć w głąb naszej nieświadomości, prawdopodobne jest, że będziemy zazdrośni o przyjaciela czy przyjaciółkę, tylko nad tym szekspirowskim zielonookim potworem w naszej głowie lepiej panować. Wiemy, że wyłączność w przyjaźni nie jest wzorcem relacji, tłumimy w sobie zazdrość, a i tak możemy uszczypliwie skomentować fakt, że przyjaciółka umówiła się z kimś innym na wino, a nas nie zaprosiła.
Może zaboleć, ale nie odbierzemy tego jako zdrady. Tymczasem w związkach wciąż wierzymy w to, że będziemy dla partnera jedyni. Według najnowszych badań do zdrady w ciągu ostatniego roku przyznało się już 40 procent osób żyjących w małżeństwach w Polsce. Wychodzi na to, że monogamia to utopia, która przynosi rozczarowania.
Być może. Ale otwarte małżeństwa albo związki poligamiczne to taka sama utopia. W monogamii możemy zostać zranieni albo dokucza nam powstrzymywanie się od realizacji naszych seksualnych impulsów. Jednak w poligamii nigdy nie będziemy mieli takiego poczucia bezpieczeństwa, będziemy podświadomie ciągle rywalizować z innymi partnerami. Nie ma związku idealnego, rozczarowanie wszędzie może na nas czekać. Jeśli umawiamy się z drugim człowiekiem, że nas nie okradnie, a on to jednak robi, to będziemy prawdopodobnie zdziwieni, zasmuceni i rozczarowani. Ale czy to znaczy, że mamy się na to z nim nie umawiać, skoro kiedyś uznaliśmy, że taka umowa jest nam społecznie potrzebna? W związku oczekujemy od drugiej osoby wierności. Oczywiście, możemy mieć z tyłu głowy świadomość, że jesteśmy zwierzętami i że bywa różne. Ale czy to znaczy, że mamy nie próbować?
A jeśli nam się uda? Co właściwie daje monogamia?
Po pierwsze: spokój. Poczucie bezpieczeństwa. Po drugie: intymność. Jeśli miałby pan pięć żon, to trudno byłoby panu z każdą z nich stworzyć bliską relację. Jak mówiliśmy na początku: podstawą świata psychicznego jest dla człowieka diada. Trudno realizować ją z pięcioma osobami naraz. Z tej intymności wynika coś niezwykle ważnego: monogamia, dając nam możliwość pozostawania w bardzo bliskim związku z drugim człowiekiem, tworzy sytuację, w której stajemy się nawzajem dla siebie świadkami swojego istnienia. Długoterminowy związek z jednym człowiekiem sprawia, że nasze istnienie jest bardziej uwiarygodnione. Tak, wiem, to brzmi może nieco filozoficznie, ale jesteśmy ludźmi, nie możemy wszystkiego tłumaczyć jedynie biologią.
Socjolodzy mówią, że żyjemy w czasach seryjnej monogamii. Prawnie i społecznie akceptowane jest życie z jednym partnerem, ale nikt nie mówi, że to musi być partner na całe życie. To, że niemal wszyscy w związkach mamy jakichś byłych partnerów i dopuszczamy możliwość, że ten obecny nie jest ostatnim, bardzo wpływa na kształt naszego związku?
Związki nie są na zawsze i na pewno. W życiu w ogóle nie ma nic pewnego – to jest istota rzeczywistości szczególnie widoczna w związkach. Niezależnie od tego, czy wzięliśmy ślub, czy to związek nieformalny, zawsze w tyle głowy mamy myśl, że możemy spotkać kogoś innego. I że nasz partner też może spotkać kogoś innego. Nawet jeśli ślubujemy sobie dozgonną wierność, znając realia, musimy borykać się z obawą o to, czy ta deklaracja będzie wypełniona.
Ale jeszcze kilka dekad temu łatwiej było nam w to „na zawsze” uwierzyć. Ludzie rozwodzili się znacznie rzadziej.
Uważam, że to pewna iluzja. Różnica polega raczej na tym, co jest jawne, a co jest ukryte. Dzisiaj z racji kryzysu religijności, emancypacji kobiet i zmian społecznych sytuacje niemonogamiczne są po prostu bardziej jawne. Mężczyźni zdradzali kobiety, a kobiety mężczyzn od zawsze, tyle że było to znacznie bardziej ukryte niż dzisiaj. Co to znaczy, że ludzie kiedyś potrafili być ze sobą „na zawsze”? Nasi dziadkowie z reguły przeżywali ze sobą całe życie. Tylko że bardzo często po drodze okazywało się, że dziadek miał kochanki, a babcia nieco rzadziej, ale również znajdowała sobie kogoś na boku. Nie twierdzę, że taki układ jest dobry, ale na pewno pomagał utrzymać małżeństwo.
Ludzie wtedy, chociaż czasy były znacznie bardziej konserwatywne, mieli w sobie większe przyzwolenie na niewierność? To nieco inny mechanizm. Oczywiście, zdrady też powodowały cierpienie, zazdrość zawsze kłuje w serce. Ale w tamtych realiach społecznych nie niosły ze sobą tylu lęków. Związki małżeńskie były światem oficjalnym, kochanki i kochankowie światem ukrytym. Panowała jasna hierarchia: żona jest najważniejsza, kochanki są za nią i znają swoje miejsce. Zdradzani również cierpieli, ale mieli w sobie więcej spokoju, bo wiedzieli, że niezależnie od niewierności partnera zawsze będą na pierwszym miejscu. Jest taki piękny przedwojenny dowcip: zdradzający mąż przyznaje się żonie, że ma kochankę, która tańczy w balecie. Przy okazji denuncjuje też kolegę, który również ma kochankę w tym samym balecie. Kiedy przychodzi z żoną na spektakl i na scenę wchodzą dwie tancerki, żona pyta męża, która z nich to jego kochanka, a która przyjaciela. Mąż wskazuje palcem na jedną z kobiet, a żona kiwa z uznaniem głową: „Nasza ładniejsza”.
To oczywiście tylko dowcip, ale pokazuje, że kiedyś, nawet mimo niewierności, poczucie nierozerwalności związku z drugą osobą było znacznie silniejsze.
Teraz rozwodzimy się łatwiej, niż bierzemy śluby.
Jeśli wiemy, że te kajdany możemy zdjąć w dowolnym momencie, to nie walczymy o to, żeby było nam w nich wygodnie. Kiedy zaczynają nas uwierać, a prędzej czy później każde zaczynają, po prostu je zdejmujemy i szukamy nowych. Mamy czasy promowania indywidualności, własnego szczęścia i spełnienia. Wierzymy w to, że ciągle powinniśmy go szukać. Mam wątpliwości, czy to poszukiwanie nas od niego nie oddala.
To co zrobić, żeby nauczyć się monogamii? Co pomaga w niej wytrwać?
Nie powiem nic oryginalnego: religia i banały. To pierwsze, bo religijne przekonanie, że zdrada czy wyjście ze związku jest działaniem wbrew sile wyższej, hamuje nasze popędy. Tyle że nie wiem, czy to ścieżka, którą można zalecić; nie zaczniemy przecież nagle gorliwie wierzyć w Boga tylko po to, żeby utrzymać małżeństwo. To drugie, czyli banały, to rzeczy, które są oczywiste, ale naprawdę działają. Trzeba dbać o związek, utrzymywać relację seksualną, dobrze jest spędzać wspólnie czas, mieć wspólne zainteresowania. Pomaga też zaufanie. Nie da się kontrolować drugiego człowieka w stu procentach, zawsze jest prawdopodobieństwo, że nas zdradzi, i nawet się o tym nie dowiemy. Szpiegowanie i ciągła podejrzliwość nie zapewnią nam bezpieczeństwa. Możemy to zrobić tylko sami, w swojej głowie. W związek trzeba uwierzyć.