
Związek z narcyzem jest jak tango: namiętny, ale wyczerpuje siły
Narcyza jako partnera nie wygrywamy na loterii, ale z jakichś powodów same go wybieramy. A potem nagle budzimy się, że zamiast oparcia w mężczyźnie mamy roszczenia królewicza. Aby próbować uratować taki związek, trzeba przede wszystkim dostrzec swój wkład w niego, współudział – mówi Danuta Golec, psychoterapeutka.
Związek z narcyzem
Karolina Morelowska-Siluk: Czy związek z narcyzem zawsze musi być toksyczny?
Danuta Golec: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę najpierw wyjaśnić kilka pojęć. Związek, aby był prawdziwą relacją, musi prowadzić do rozwoju. To, co mówię, może wydawać się oczywiste, ale wcale takie nie jest. Bo bywa, i to nierzadko, że dla ludzi największą zaletą związku jest to, że on po prostu trwa!
Zachwycamy się, przypisujemy temu wartość: jakie to piękne, że oni są ze sobą już 20 lat, zazdroszczę!
A czasem nie ma czego. Mam taką roboczą definicję, i nie dotyczy ona wcale jedynie relacji damsko-męskiej, ale „dorosłych” relacji między ludźmi w ogóle, mianowicie realny związek jest wtedy, gdy ludzie siebie wzajemnie motywują do rozwoju. Czyli, związek będzie toksyczny wtedy, gdy ludzie ciągną siebie w dół albo wstrzymują przed zrobieniem kroku naprzód. I to z boku może wyglądać jak bardzo przyzwoita relacja – nie piją, nie biją, nie zdradzają – tylko „siedzą w kapciach przed telewizorem”, stoją w miejscu.
I tak właśnie lubi narcyz?
Narcyz nie do końca wie, co lubi, bo nie za bardzo zna siebie. Przecież jest skupiony wyłącznie na sobie. Jest skupiony na sobie, ale nie na sobie realnym, tylko zwykle na wyobrażeniu o sobie. Więc o tym, kim jest naprawdę, niewiele wie. Jego główna cecha to rzeczywiście zwrócenie miłości i zaangażowania we własnym kierunku. Ważne jest, aby wiedzieć, że taki rys mamy w sobie wszyscy. Każdy z nas przejściowo bywa narcyzem.
Co to znaczy?
To znaczy, że przeżywamy takie chwile, kiedy jesteśmy bardzo skupieni na sobie – intensywnie tkwimy w jakimś ważnym projekcie albo próbujemy podnieść się po jakimś wielkim zranieniu, cierpimy – i wtedy nasza cała uwaga zwrócona jest na nas samych.
I to nic złego, jeśli jest to tylko etap?
Powiem więcej, taki „zdrowy narcyzm” jest nam potrzebny. Jednak nie on jest obiektem naszego zainteresowania w tej rozmowie, jest nim narcyzm patologiczny. I teraz mogę odpowiedzieć na pierwsze pytanie, czy związek z narcyzem patologicznym zawsze musi być toksyczny? Tak. Bo to jest związek z człowiekiem, któremu miłość do siebie samego, troska o siebie samego w sposób trwały przysłania, wypiera miłość do drugiej osoby, możliwość troszczenia się o nią.
Czyli on po prostu nie jest w stanie mnie dostrzec?
Nie widzi pani jako osoby odrębnej i ważnej jednocześnie. Bo jeśli jest pani ważna, traktuje panią jako część siebie. Zlejecie mu się w jedno. I to jest absolutnie toksyczna sytuacja. Natomiast jeśli będzie traktował panią jak odrębną jednostkę, automatycznie przestanie pani być dla niego istotna. Tak to działa.
W zdrowej relacji partnerzy przybliżają się i oddalają od siebie, pozostając dla siebie cały czas ważnymi – ten proces pozwala na rozwój. Narcyz nie zniesie oddalenia. Ono równa się końcowi jego emocjonalnego zaangażowania.
Czyli nie ma siły, trzeba uciekać?
No właśnie wcale niekoniecznie. Tu dotykamy bardzo istotnego wątku – bo pani tego narcyza nie wygrała na loterii, pani go sobie wybrała. Można po prostu spakować się i uciec, niosąc w ręku sztandar: „Zraniona przez narcyza”, ale wtedy droga do kolejnego narcyza prawdopodobnie będzie bardzo krótka... Zawsze powtarzam: kiedy dowiadujemy się, że wpakowaliśmy się w kłopoty, ważniejsza od ucieczki jest próba przeanalizowania, jak się w te kłopoty wdepnęło.
Mam rozumieć, że nie każdy wybierze sobie, czy to świadomie, czy intuicyjnie, na partnera narcyza?
Tak, do tego narcystycznego tanga zdecydowanie trzeba dwojga. Ludzie nie wybierają siebie przypadkowo.
Kto w takim razie wybiera narcyza?
Czasami narcyz, to się zdarza, i wtedy mamy najmniej toksyczne połączenie. To chęć stworzenia takiego „fantastycznego” duetu, w którym będziemy nawzajem odbijali się w swoich lustrach, będziemy się sobą nawzajem zachwycać i porównywać swoje wyobrażenia o sobie.
W świecie celebryckim widzimy takie pary, „miłość” rozkwita z hukiem i z hukiem się kończy. Fantastycznie, barwnie i krótko! Spotykają się najpiękniejsi z klubu i niewiele z tego wynika.
Inna sytuacja, bardziej z realnego świata, to taka, w której do narcyza ciągnie kogoś, kto ma w sobie rys masochistyczny.
Męczennik?
Tak, kobieta (czy mężczyzna), która ma taką, oczywiście podświadomą, definicję siebie: jestem po to, żeby przyłączyć się do drugiej osoby i być dla niej podnóżkiem. Narcyz bardzo chętnie wchodzi w relację z kimś takim. I taki związek może trwać latami. Bo tu wszystko gra. To jest układ, który my, terapeuci, roboczo nazywamy koluzją, czyli każdy pod stołem załatwia swoje interesy. Każdy coś z tego ma. Narcyz cudownie odbija się w takiej osobie, a ta „gąska” może się wpatrywać w tę drugą, „śliczną” stronę. Może jej usługiwać. Tylko to nie jest żaden związek w jego prawdziwym znaczeniu. Tu nie ma żadnej konfrontacji, tu się nie stawia granic.
Ale przychodzi moment, kiedy podnóżek czuje się zraniony, wykorzystany?
Jeśli ma rzeczywiście masochistyczną konstrukcję to bycie ranionym, wykorzystywanym jest mu potrzebne do życia. Bo masochista czerpie korzyść z tego, że cierpi – czuje wtedy wyższość. Dlatego mówię, że tu każdy załatwia pod stołem swoje interesy. Tylko to dzieje się bezrefleksyjnie, bo oczywiście potrzeba bycia ranionym nie jest potrzebą zdrową.
Kto jeszcze chętnie wejdzie w związek z narcyzem?
Ktoś, kto – mówiąc skrótowo – nie dojrzał. Ktoś, kto nie ma do końca wykształconej osobowości. Szuka partnera, do którego może się przykleić. A ten partner ma być na tyle wyrazisty, że zdefiniuje także mnie. Nie muszę mieć swoich potrzeb, swoich przemyśleń – ich poszukiwanie jest trudne – więc przyłączam się do czyjegoś świata.
Ale jak to wygląda w praktyce? Nie mam swoich przyjaciół, więc „pokocham” tych jego, nie wiem, jakie lubię czytać książki, więc będę czytać to, co on...
Tak, to może dotyczyć wszystkich obszarów życia. To jest takie pozorne zachłyśnięcie się czyimś światem, życiem. I robienie tego, co robi ten drugi człowiek. Ale tu już mówimy o przejawach tej „choroby”, a tak psychologicznie chodzi o to, że ta osoba nie rozpoznaje swoich uczuć, potrzeb, bo nigdy nie przeszła przez ten ważny etap rozwoju, jakim jest uczenia się siebie. A w ten sposób kształtujemy siebie – czegoś się wyrzekamy, po coś innego sięgamy, walczymy ze sobą, konfrontujemy się. Jeśli ktoś nie podejmuje tego wyzwania, mówi sobie (nieświadomie oczywiście): „Nie wchodzę w to”, jednocześnie mówi: „Niech ktoś mi powie, co mam robić”. Narcyz jest bardzo chętny. On wie wszystko: chcesz tego, lubisz to, potrzebujesz tego, ponieważ... ja tego chcę, ja to lubię i ja tego potrzebuję.
Tylko co w takim razie robić, bo rozumiem, że osoba, która jest w związku z narcyzem, ma małe szanse, aby dostrzec, jaki jest realny problem.
Ale na szczęście nie żyjemy w próżni, zwykle otaczają nas inni ludzie, którzy mogą nam dać jakiś sygnał. Chodzimy do pracy, mamy dostęp do kultury, w szerokim znaczeniu, widzimy poza domem różne wzorce. Często rewolucją, punktem zwrotnym w takim związku jest pojawienie się dziecka. Bo wtedy kobieta – tak jesteśmy biologicznie uwarunkowane – przestawia w życiu akcenty. Uwagę kieruje na małego człowieka i siłą rzeczy narcyz zaczyna dostawać mniej niż wcześniej. Ta relacja się destabilizuje.
Narcyz raczej nie jest zadowolony...
Zdecydowanie nie. Buntuje się, zaczyna krzyczeć: „Zaraz, chwileczkę, gdzie ja?! Nie tak miało być”. A kobieta nagle dostrzega siebie, uświadamia sobie, że jednak czegoś potrzebuje. Jest zmęczona, chce odpocząć, oczekuje wsparcia w opiece nad dzieckiem, a zamiast pomocnego partnera ma obrażonego królewicza, roszczeniowego bachora.
Budzi się?
I ważne jest, co zrobi z tym przebudzeniem. Czy zobaczy swój udział w tym, że ta relacja nie działa dobrze. Czyli, jak wcześniej wspomniałam, zrozumie, że z jakiegoś powodu wdepnęła w ten kłopot. Bo nigdy nie jest tak, że związek tworzą zły narcyz i jego niewinna ofiara. Powiem z pełną odpowiedzialnością, że partner narcyza jest pełnoprawnym współautorem toksycznej relacji. Nie istnieje coś takiego jak instrukcja obsługi narcyza czy wytyczne, jak żyć z nim w związku, bo nie tylko on jest tu problemem. Trzeba dostrzec swój wkład w to wszystko.
Czyli to przebudzenie ma w sobie jakiś potencjał?
Tak, nie trzeba od razu uciekać, bo może nastąpić przeformułowanie tego związku. To jest możliwe. To może się udać. Ale to będzie bolało. Będzie trudne i bolesne dla obu stron. Partner narcyza musi zacząć stawiać granice – dostrzegać swoje potrzeby i egzekwować ich respektowanie. Realizować się, oddalać się od narcystycznego partnera, jak to się dzieje w zdrowym związku. Konsekwentnie, niezależnie od stopnia buntu drugiej strony. Będą wściekłość i rozżalenie – tak toczy się walka o nowe standardy, o wyzdrowienie dla obu stron. I choć nigdy nie wiemy, czy się uda, nie ma gwarancji, warto chociaż spróbować. Bo najgorsze, co możemy zrobić, to trzasnąć drzwiami, wyjść i zrzucić całą odpowiedzialność na „złego narcyza”. Takie rozwiązanie z całą pewnością gwarantuje nam kolejne kłopoty.
Danuta Golec – psychoterapeutka z Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej. Tłumaczka, założycielka Oficyny Ingenium, która wydaje książki z dziedziny psychoanalizy i psychoterapii psychoanalitycznej.
***
Rozmowa z Danutą Golec ukazała się w „Urodzie Życia” 3/2018