
Za skrótem LGBT stoją ludzie z krwi i kości, którzy cierpią – rozmowa z psychiatrą dr. n. med. Bartoszem Grabskim
Ile tak naprawdę mamy płci? A może nie ma sensu zadawać tego pytania, bo ono już świadczy o tym, że biorą nad nami górę mity, które narosły wokół tematu osób LGBT? O płeć i orientację seksualną pytamy specjalistę w tym temacie dra n. med. Bartosza Grabskiego, psychiatrę i seksuologa.
Co to jest LGBT?
Ewa Pągowska: Symbolem wielkiego bałaganu, który jako społeczeństwo mamy w głowie w kontekście LGBT, jest dla mnie zdarzenie, do którego doszło niedawno we Wrocławiu. Mężczyzna zniszczył stoisko będące częścią kampanii „Wrocław bez smogu”, na którym widniało hasło „Zmień piec”, bo przeczytał „Zmień płeć”. A co dla pana jest symbolem takiego bałaganu, nieporozumienia, braku wiedzy?
Bartosz Grabski: Chyba to, że homoseksualność jest utożsamiana z pedofilią – nawiązuję do haseł widniejących na tych strasznych furgonetkach – i to, że w naszym kraju ludzie nie mają pojęcia, co znaczy słowo „ideologia”. Chociaż nie wiem, ile w tych nieporozumieniach wokół skrótowca LGBT jest rzeczywiście niewiedzy, a ile złej woli, cynizmu i okrucieństwa. Martwi mnie, że cierpią niewinni ludzie, że w tym całym zamieszaniu, jakiego jesteśmy świadkami, z pola widzenia zniknął człowiek, który kryje się za tym akronimem. Może więc dla porządku wyjaśnię, co on oznacza: L to lesbijki, G to geje, B to osoby biseksualne, T – transpłciowe.
Proszę jeszcze powiedzieć, co kryje się za plusem, który jest czasem do LGBT dodawany.
Cała społeczność, która doświadcza seksualności i płciowości w inny sposób niż ludzie heteroseksualni czy przynależący do grup, które wymieniłem. To na przykład osoby niebinarne, czyli takie, które nie identyfikują się ani z płcią męską, ani z żeńską.
No właśnie, ile właściwie jest płci?
Wiem, że to pytanie jest atrakcyjne medialnie, ale go nie lubię. W ustach osób mających otwarty umysł jest wyrazem życzliwego zaciekawienia, ale są ludzie, którzy kryją za nim wrogość lub drwinę. Mówią z przekąsem: „No to ile tych płci jest? Dwie? A może 50? Albo 300? Ha, ha, ha”. Żeby nie upraszczać za bardzo sprawy, ale też nie wchodzić w zawiłości medyczno-psychologiczne, powołam się na Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne. Ono mówi o płci żeńskiej, męskiej i innej. Słowo „inna” kryje w sobie całe spektrum odczuwania kobiecości i męskości.
Proszę to wytłumaczyć.
Wyobraźmy sobie dwie skale, każda z suwakiem. Jedna pokazuje natężenie kobiecości, druga męskości. Każdy ma te suwaki umieszczone w innym miejscu. Nawet osoba binarna, czyli taka, która przez całe życie uważa: „Jestem kobietą” albo: „Jestem mężczyzną” i jest to dla niej tak oczywiste jak fakt, że jutro wzejdzie słońce, też może dostrzegać w sobie jakiś pierwiastek przeciwnej płci. Bywa przecież, że ludzie stwierdzają na przykład: „Jestem mężczyzną, ale ten aspekt we mnie jest bardzo kobiecy i to jest fajne, to mnie wzbogaca”. Czasem te suwaki są tak ustawione, że dominacja jednej płci nie jest wyraźna. Osoba niebinarna może czuć duży dyskomfort, gdy ktoś przez dłuższy czas traktuje ją jak kobietę lub mężczyznę. Woli, gdy słowa, jakimi określają ją inni, są neutralne płciowo. To trudne w języku polskim, ale nie niemożliwe.
Może pan podać przykład?
Osoba niebinarna może mówić o sobie na przykład: „poszłom”, „doszłom”, „wyszłom”. Czasami formy żeńskie przeplata z męskimi. Często też ważna jest dla niej zmienność, funkcjonuje na przemian w rolach uznawanych za męskie i kobiece albo wybiera zawód, który nie jest mocno zgenderowany.
„Gender” to kolejne budzące wiele emocji słowo.
Pochodzi z angielskiego i oznacza „płeć psychiczną”, czyli tożsamość płciową.
Słowem „gender” określa się też „płeć kulturową”.
Tak, a „sex” to słowo, które po angielsku oznacza płeć cielesną, czyli określaną na podstawie wyglądu narządów płciowych. Je bierze się pod uwagę, wypełniając dokumenty nowo narodzonego dziecka.
Tych kategorii płci jest sporo.
To prawda, są też m.in.: płeć chromosomalna – w tym przypadku znaczenie ma, czy para chromosomów płciowych to XX czy XY – oraz płeć gonadalna, gdzie decydujące jest to, czy mamy jajniki czy jądra. U większości ludzi można zaobserwować spójność pomiędzy różnymi kategoriami: ktoś ma żeńską parę chromosomów, żeńskie gonady, kobiece narządy płciowe oraz żeńską tożsamość. Jeśli dojdzie do niezgodności między biologicznymi wyznacznikami płci, na przykład chromosomami, a budową narządów płciowych, to mówimy o interpłciowości.
A czym jest transpłciowość?
To rozbieżność między płcią przypisaną a psychiczną, mówimy o niej na przykład wtedy, gdy ktoś ma męskie ciało, ale czuje się kobietą.
Jak się kształtuje tożsamość płciowa?
Nie ma jednej determinanty. Wydaje się, że wpływ ma wiele czynników biologicznych i oddziałujących na kobietę ciężarną czynników psychospołecznych.
Czy to znaczy, że kiedy się rodzimy, karty są już rozdane?
Prawdopodobnie tak. Najwięcej zwolenników ma teoria dominującej roli hormonów prenatalnych. Mają działać na mózg płodu w taki sposób, że pewne jego rejony zaczynają się upodabniać do tych, jakie występują u płci przeciwnej. Przeciwnej do tej, na którą wskazywałyby chromosomy czy gonady. W rezultacie dochodzi do tego, że ktoś, kto ma ciało kobiety, czuje się mężczyzną. Taki wniosek wyciągnięto m.in. z badań post mortem i tych prowadzonych na zwierzętach.
Czy mężczyzna, który neidawno zaatakował stoisko we Wrocławiu, miał podstawy podejrzewać, że czyjaś agitacja, hasło na plakacie czy ulotce mogą sprawić, że ktoś stwierdzi: „Nie będę już dłużej mężczyzną, tylko kobietą”?
Nikt nigdy nie udowodnił, że można zmienić czyjąś tożsamość płciową. Nie spotkałem też nikogo, kto by powiedział: „Zostałem namówiony na zmianę płci”.
A co pan słyszał od przychodzących do pana pacjentów zdecydowanych na tranzycję?
Na przykład: „Od dawna czułem się jakoś inaczej, w internecie natknąłem się na pojęcie transpłciowości i wszystko stało się jasne, pasowało do tego, co zawsze czułem”. Często pacjenci tłumaczyli, że wcześniej nie mieli wiedzy, która pozwoliłaby im nazwać swoje doświadczenie.
Natomiast trzeba mieć świadomość, że jeśli stworzymy człowiekowi przestrzeń wolności i tolerancji, to będzie sobie zadawał różne pytania dotyczące siebie samego i poszukiwał własnej tożsamości częściej niż wtedy, gdy był zniewolony.
Znane kliniki zajmujące się dysforią płciową u młodzieży obserwują ostatnio niezwykle duży wzrost zgłoszeń osób transpłciowych. Uważa się jednak, że jest to wynik zmiany podejścia do tożsamości płciowej, większego dostępu do informacji, kolejnych badań klinicznych otwierających młodym ludziom nowe perspektywy.
Podobne zjawisko obserwowano, gdy dr Harry Benjamin, amerykański endokrynolog, który jako pierwszy zaczął leczyć hormonalnie pacjentów transpłciowych, opublikował swoją książkę. Przez dekadę od jej wydania obserwował lawinowy wzrost zgłaszających się do niego osób.
One wcześniej próbowały jakoś funkcjonować w płci im przypisanej, ale kiedy tylko pojawiła się możliwość korekty, zapragnęły z niej skorzystać. Akceptacja różnorodności nie sprawi, że zwiększy się liczba osób transpłciowych czy nieheteroseksualnych, ale pozwoli im na swobodniejszą ekspresję siebie, na eksperymenty.
Zwłaszcza wiek dojrzewania uważa się za czas zbierania różnych doświadczeń.
To prawda, ale muszę zaznaczyć, że u osób, które – poza problemem z dookreśleniem swojej płci – intensywnie przeżywają kryzys adolescencyjny, kryzys z dojrzewaniem, trzeba się równolegle zająć ich problemami życiowymi i emocjonalnymi, a nie ograniczać się jedynie do kwestii tożsamości płciowej.
Czy to poszukiwanie siebie można porównać do układania puzzli? Jeśli mamy swobodę, możemy przymierzać różne kawałki puzzli, by w końcu znaleźć ten, który pasuje.
Tak i być może jakiś kawałek da się wcisnąć na siłę i mieć wrażenie, że powstał dobry obraz. Zwłaszcza jeśli jest delikatny, nie ma ostrych konturów, kolory się przenikają, wzór jest drobny. Jeśli jednak dobrze się przyjrzymy, zobaczymy, że ten element powinien znaleźć się w innym miejscu. Podobnie jest zresztą z orientacją seksualną.
Czym ona właściwie jest? Co decyduje o tym, że kogoś można określić jako osobę heteroseksualną, homoseksualną lub biseksualną?
Odpowiedź nie jest wcale taka prosta. Spór naukowców trwa. Kiedy prezentują wyniki swoich badań nad orientacją seksualną, nieprzypadkowo słyszą pytanie: „A jak ją zdefiniowałeś?”. Chodzi o to, że ma ona wiele wymiarów, począwszy od identyfikacyjnego.
Czyli trzeba wiedzieć, jak dana osoba sama się określa, czy czuje się na przykład gejem czy osobą heteroseksualną?
Tak. Inne wymiary dotyczą m.in. tego, na co reaguje nasze ciało, jakie bodźce są tymi najbardziej trafnymi, z kim jesteśmy w stanie stworzyć romantyczny związek, o kim fantazjujemy podczas aktywności autoerotycznej, z kim sypiamy i z kim jesteśmy w związku. To nie zawsze jest spójne. Możemy przecież zakochać się w osobie tej samej płci, ale z powodu wewnętrznej cenzury pozostawać w związku z osobą przeciwnej płci.
Słyszałam, że o tym, jaka jest nasza orientacja seksualna, najwięcej mówią pragnienia, to, o kim marzymy. Muszę przyznać, że to do mnie przemawia.
Rzeczywiście pragnienia i reakcja naszego ciała wydają się tu najbardziej adekwatną miarą, bo nie podlegają naszej kontroli. Dlatego w badaniu orientacji sprawdza się „viewing time” – to, jak długo patrzymy na zdjęcia osób danej płci. Liczą się ułamki sekund, a więc nawet badani, którzy próbują uciec wzrokiem od niektórych fotografii, nie są w stanie ukryć tego, co preferują.
Czy wiadomo, co decyduje o tym, jaka jest nasza orientacja?
Podobnie jak w przypadku tożsamości płciowej wiodąca jest teoria hormonów prenatalnych, ale też mówi się o wpływie innych czynników.
Czyli jednak ktoś może nas przekonać do zmiany orientacji?
Ehhh…
Wracam do tego pytania, bo temat jest dziś przedmiotem żywych dyskusji.
Tak, to prawda, a ja wzdycham, bo mam taką refleksję, że rozmowy na ten temat są często prowadzone w takim tonie, jakby orientacja homoseksualna była chorobą i trzeba ustalić, czy można się nią zarazić.
Mnie zależy na tym, żeby rozwiać mity, ustalić fakty.
Wiem, ale mam też poczucie, że za takimi pytaniami czasem czai się lęk i przekonanie, że homoseksualność czy biseksualność to coś złego. A gdyby nawet można było kogoś przekonać do tego, żeby został gejem, to co by się stało? Nie można sobie wybrać orientacji seksualnej. Dlatego pseudoterapie, których celem jest zmiana osób homoseksualnych w heteroseksualne, nie działają. Nie znam ani jednego przypadku, który dowodziłby ich skuteczności. Miałem natomiast wielu pacjentów homoseksualnych, którzy ulegając presji społecznej, próbowali funkcjonować jako osoby heteroseksualne i po pięćdziesiątce dochodzili z żalem do wniosku, że nie żyli tak, jak chcieli.
A jak to się dzieje, że ktoś, kto przez kilkadziesiąt lat uważał się za osobę heteroseksualną, w pewnym momencie wchodzi w związek homoseksualny? Odkrył swoją prawdziwą naturę?
Być może, ale też istnieje coś, co nazywamy „płynnością orientacji” – wtedy obserwujemy pewną reaktywność w stosunku do obu płci.
Czym różni się ta płynność od biseksualności?
Być może niczym. To są niuanse definicyjne. Znów zobrazuję to przy pomocy dwóch skal i dwóch suwaków. Pierwsza będzie pokazywać natężenie homoseksualności, druga heteroseksualności. Jeśli suwaki zbliżają się do zera, mówimy o aseksualności. Jeśli każdy będzie zbliżał się do maksymalnej wartości, powiemy, że osoba jest biseksualna i jednocześnie bardzo seksualna.
Jak pani widzi, trudno tak matematycznie określić, gdzie zaczyna się homoseksualność, gdzie heteroseksualność, a gdzie biseksualność. Czy mężczyzna, który twierdzi, że woli kobiety, one go pociągają i o nich marzy, a w jakiejś sytuacji ląduje z innym mężczyzną w łóżku i nie uznaje tego za najgorsze doświadczenie w życiu, chociaż nie zamierza go powtarzać, jest biseksualny? A może to osoba heteroseksualna mająca pewną płynność, o której mówiłem? Orientacja seksualna to naprawdę bardzo złożony fenomen. Świata, przyrody, naszej rzeczywistości nie da się tak łatwo wpakować do szufladek z określonymi kategoriami, mimo że wiele osób bardzo by chciało.
Rozmowa z drem Bartoszem Grabskim ukazała się w „Urodzie Życia” 10/2020