
Teściowa i synowa: jak unikać napięć i jak stawiać granice?
Teściowa może traktować synową jako rywalkę. Zagrożenie. Z tego wynikają jej próby nadmiernej kontroli, krytyka, manipulacja. Jak stawiać granice i… zrozumieć własną teściową? Z terapeutką Anną Bersz z Laboratorium Psychoedukacji rozmawia Karolina Rogalska.
Teściowa kontra synowa
Karolina Rogalska: Psycholog Menelaos Apostolou twierdzi, że konflikt teściowa – synowa ma podłoże ewolucyjne. Teściowe nie lubią nas wtedy, gdy – z ich perspektywy – nie stanowimy dość dobrego materiału genetycznego dla potencjalnych potomków. Oczywiście wszystko dzieje się na poziomie nieświadomym. Czy zabieganie o względy teściowej ma w takim razie jakikolwiek sens?
Anną Bersz: Teściowa i synowa nie muszą się lubić. Ważne, żeby ich relacje były oparte na szacunku, uznaniu wzajemnych granic i różnic. Jest to trudne do osiągnięcia, bo ten układ podszyty jest silnymi emocjami, a one, jak wiadomo, są pierwsze przed rozumem. Oczywiście wiele kobiet ma wspaniałe relacje z matkami swoich partnerów, ale my rozmawiamy o sytuacji, w której te dwa światy z różnych powodów się rozjeżdżają. Część matek rzeczywiście ma trudności z odpuszczeniem kontroli, którą sprawowały nad synem. Nie akceptują jego wyborów, także tych romantycznych. Pielęgnują w głowie wyidealizowaną wizję partnerki dla syna, z którą trudno im się rozstać. Te kobiety – nawet jeśli pragną, żeby syn założył rodzinę, żeby pojawiły się wnuki – roszczą sobie prawo do decydowania, z kim on tę rodzinę ma założyć.
Są i takie, które sabotują każdą synowską próbę ułożenia sobie życia.
Zdarzają się matki, które traktują synów jak życiowych partnerów. Z oczekiwaniem, że dostaną od nich to, czego nie dostały we własnych związkach. Oczywiście nie musi to być relacja podszyta erotyzmem. Najczęściej chodzi o niezaspokojone potrzeby miłości, ciepła, bliskości. Gdy w takim układzie pojawi się inna kobieta, matka może mieć poczucie, że traci partnera, którego rolę symbolicznie odgrywał syn.
Jednak tę rywalizację mogą wnosić w relację obie strony. Młodsze kobiety też mogą mieć silną potrzebę posiadania mężczyzny na wyłączność i czują się zagrożone, gdy on pozostaje w emocjonalnej relacji z matką. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy któraś ze stron ma poczucie, że przestała być ważna.
Co wtedy?
Myślę, że ogromną rolę w budowaniu zdrowej relacji między tymi dwoma kobietami ma mężczyzna – obiekt rywalizacji. To on zna je najlepiej i może być przewodnikiem po ich światach.
Jeżeli w tym układzie syn się wycofuje i nie zajmuje żadnego stanowiska, to pozostawia pole starcia matce i partnerce. Mężczyźni dość często okopują się na pozycji niezaangażowanego obserwatora, bo po prostu jest im tak wygodnie. Oczywiście ważne jest, żeby nie stawali radykalnie po żadnej ze stron, bo to może jeszcze zaostrzyć konflikt. Przede wszystkim powinni okazywać każdej z tych kobiet, że mają ważne miejsce w ich życiu. Tak, żeby nie musiały między sobą rywalizować o uwagę i szacunek. Wtedy łatwiej będzie im zrozumieć, że wraz z pojawieniem się „tej drugiej” one nic nie tracą, a nawet mogą coś zyskać. Sytuacja mężczyzn oczywiście nie jest łatwa, bo wymaga ogromnej mądrości i dojrzałości.
A z tym, jak piszą Zimbardo czy Eichelberger, mężczyźni mają obecnie problem. Między innymi dlatego, że matki utrudniają im proces emocjonalnej separacji.
Niektóre matki, zwykle nieświadomie, utrudniają dorosłym dzieciom budowanie autonomii w obawie, że utracą korzyści emocjonalne, które do tej pory czerpały z tej relacji. Ale koniec końców to człowiek musi znaleźć w sobie siłę, aby stanąć przed rodzicami i powiedzieć: „Mamo, tato, dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście, jestem gotów do samodzielnego życia”.
Jest taka przypowieść, w której syn przychodzi do ojca i mówi: „Tato, jestem dorosły, pozwól mi odejść”, na co ojciec odpowiada: „Nie, nie jesteś dorosły, nie mogę ci na to pozwolić”. Po roku syn podejmuje następną próbę: „Teraz już naprawdę jestem gotowy, pozwól mi odejść”. A ojciec znów odpowiada: „Nie”. Sytuacja powtarza się kilka razy, aż w końcu ojciec zaczyna gorzko płakać. Wie pani dlaczego?
Dlaczego?
Bo wie, że skoro syn wciąż prosi go o pozwolenie, to znaczy, że nie jest jeszcze na tyle dojrzały, żeby pójść w świat. Dojrzały człowiek nie pyta, ale oznajmia rodzicom: „Odchodzę” i zaczyna życie na własny rachunek, z pełnymi konsekwencjami tego gestu. Ale dojrzałość jest trudna i kosztowna. W związku z tym wiele dorosłych dzieci oczekuje od rodziców, zwłaszcza matek, nieustającego wsparcia, uwagi i troski. Widzą w nich bezpłatną pomoc domową, nianię, a czasem bankomat. A problemem coraz częściej nie jest to, że mama narzuca się z obiadami i nachalną pomocą, ale to, że chce żyć swoim życiem.
Mit babci lepiącej pierożki i pojawiającej się na każde skinienie jest u nas mocno zakorzeniony. Tej grupy społecznej emancypacja chyba jeszcze nie objęła.
Teściowymi stajemy się przeważnie między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem życia. Co to jest za wiek dla kobiety w dzisiejszych czasach? Ja pierwszy raz zostałam babcią trochę po czterdziestce, spokojnie sama mogłam jeszcze urodzić dziecko. Nawet nie przyszło mi wówczas do głowy, żeby definiować siebie słowem „babcia”. Albo rezygnować z pracy zawodowej, która jest moją pasją, żeby zajmować się dziećmi moich dzieci. Obcowanie z wnukami to dla mnie przyjemność, a nie obowiązek. Raz w tygodniu odbieram najmłodszego wnuka z przedszkola i spędzam z nim kilka godzin, a całą gromadkę zabieram na tygodniowe wakacje. Ale reszta urlopu to czas tylko dla mnie. Na szczęście moje dzieci to rozumieją.
Najgorszy jest układ, w którym babcia nie chce inwestować swojego wysiłku i czasu, żeby pomóc młodej rodzinie, a przy tym wymądrza się i usiłuje rządzić na odległość. Inny, dysfunkcjonalny model opiera się na poświęceniu. Babcia prowadzi młodym dom nie dlatego, że sprawia jej to satysfakcje i przyjemność, tylko dlatego, że – jak jej się wydaje – musi.
Partnerka syna pojawia się zwykle wtedy, gdy biologiczna rola kobiety – wychowywanie potomstwa – dobiega końca. Czy to, że trzeba ustąpić pola młodszej samicy, dodatkowo nie utrudnia tej relacji?
Ważne jest, z czego ta kobieta czerpała satysfakcję i poczucie własnej wartości. Jeżeli jedynym jej punktem odniesienia były dom i macierzyństwo, to ten czas rzeczywiście może być dla niej trudny. Ale jeżeli ma też swoją pracę, pasję, grono przyjaciół, własne życie, to może z utęsknieniem czekać na moment, gdy dzieciaki sobie pójdą i wreszcie będzie mogła się zająć sobą. Albo swoim związkiem. Ciekawe, że z tych wszystkich stereotypowych historii o relacji synowa – teściowa kompletnie wykreślony jest nie tylko syn, ale i teść. Nikt nie analizuje relacji synowych z teściami oraz tego, jak to zawłaszczanie matki do pomocy przy wnukach wpływa na jej życie uczuciowe. Przecież służąc rodzinie dzieci, zaniedbuje zwykle swój dom i partnera.
Dużo młodych kobiet skarży się, że ich model prowadzenia domu, wychowywania dzieci jest ostro krytykowany przez zaborcze teściowe.
W takich sytuacjach mamy dwa wyjścia. Albo możemy się tym bardzo przejmować i wziąć udział w wojence podjazdowej, albo próbować nabrać dystansu.
I tu też ogromna rola syna, który w kryzysowej sytuacji, kiedy na przykład mama krytykuje niedzielny obiad, może powiedzieć: „Mamo, wiem, że wolisz na obiad schabowego z kapustą, ale my jemy ryby z warzywami na parze. U siebie gotuj, co chcesz, a my wolimy cię przyjąć po swojemu. Dla mnie twoje obiady to wspomnienie dzieciństwa i bardzo się cieszę, że wciąż mogę tego u ciebie doświadczać, ale tu gotujemy potrawy, które będą wspomnieniem dzieciństwa dla naszych dzieci. Oczywiście będzie nam bardzo miło, jeśli będziesz nam w tym towarzyszyć”. Generalnie chodzi o to, żeby z szacunkiem, nie raniąc nikogo, zaznaczyć obszar granic własnego życia i je obronić.
To trudne zadanie.
Bardzo trudne, a tym trudniejsze dla synowej, im mniej angażuje się partner. Najlepiej wspólnie chronić to, co dla nas ważne i robić to w sposób asertywny, czyli stanowczy, ale nie raniący.
Pamiętajmy też, że im więcej od tej teściowej chcemy i potrzebujemy, tym trudniej będzie wyznaczać jej granice. Jeżeli wykorzystujemy mamę na całego, to musimy ją przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie możemy wydawać jej poleceń i oczekiwać, że będzie spełniała wszelkie nasze oczekiwania dotyczące sposobu wychowywania dzieci czy prowadzenia domu, a następnie usunie się w cień. Teściowa to nie jest płatna pomoc domowa. Jeżeli wprowadzimy w tę relację głównie nakazy i zakazy, to babcia będzie się czuła jak w więzieniu. Spędzanie czasu z dziećmi i opieka nad nimi przestanie być dla niej frajdą, a stanie się właśnie poświęceniem. Stawiajmy więc granice, ale dawajmy też do tego prawo drugiej stronie.
Co powinna zrobić synowa, kiedy przeraża ją wizja kolejnego, niedzielnego obiadu z teściową, ale partner daje do zrozumienia, że bardzo mu zależy, żeby poszli tam razem?
Czasem, w imię zachowania relacji rodzinnych, warto pójść na pewne ustępstwa. Ale gdy po każdym spotkaniu rodzinnym czujemy się fatalnie, to lepiej będzie, jeśli zostaniemy w domu. Mamy do tego święte prawo. Tyle inwestujmy w sytuację rodzinną, ile znajdziemy w sobie na to przestrzeni. Jeżeli będziemy szli na zbyt duże ustępstwa, będziemy sfrustrowani. Ale jeśli wcale nie ma w nas zgody na krok w tył, musimy liczyć się z tym, że z drugiej strony napotkamy najwyżej na obojętność albo wrogość. Dlatego warto, wraz z partnerem, poszukać sposobu, aby ten rodzinny obiad nie był takim ciężarem. Można na przykład co jakiś czas spotkać się w restauracji albo zaprosić wszystkich na piknik w parku. Najważniejsze, żeby w tej sprawie najpierw dogadać się w parze. Wspólnie przeanalizować sytuację i szukać satysfakcjonującego dla wszystkich rozwiązania.
Czasem konflikt jest już tak zaawansowany, że nikt już nie chce wyciągnąć ręki.
W sytuacji zmrożenia atmosfery warto się zastanowić, jaki się miało udział w zbudowaniu tego konfliktu, co można zrobić, żeby go rozwiązać. Nie rozmyślać, co powinna zrobić druga strona, bo na to mamy wpływ tylko pośredni – poprzez swoje zachowanie.
Jeżeli zobaczę, że w pewnym momencie trochę przesadziłam i powiem do teściowej: „Wiesz, nie powinnam. Za dużo wymagałam, przepraszam” albo: „Wiele razy przymykałam oko na to, co robiłaś. Tak bardzo mnie to raniło, że w końcu zrobiłam awanturę”, to daję sygnał, że wprawdzie jej zachowanie mi nie odpowiada, jednak jako osoba jest dla mnie ważna. Takie asertywne, ale uprzejme postawienie sprawy naprawdę działa, a my pozbędziemy się ciężaru, który leży nam na wątrobie.
Dzięki rozmowie będziemy mogły się wzajemnie poznać, zrozumieć, zaakceptować, a może nawet polubić?
Kategoria „zrozumieć siebie nawzajem” jest bardzo cenna. Szczególnie wtedy, gdy jesteśmy w stanie popatrzeć ze zrozumieniem zarówno na siebie, jak i na tę drugą stronę. Gorzej, kiedy rozumiemy tylko siebie, albo odwrotnie, pomijamy zupełnie siebie, a rozumiemy tamtą. Na przykład myślimy sobie: „No tak, ona była dla syna najważniejsza, a teraz ja go zabieram. Ma prawo być zazdrosna, przecież została sama” itd.
Dobrze, że staramy się zrozumieć motywy tej kobiety, to cenne, ale pamiętajmy, żeby w tym wszystkim nie zapomnieć o sobie. Nie można pozwolić, aby potrzeby osób trzecich zdominowały nasz związek.
Etiopskie przysłowie mówi: „Kolacja i światło dzienne, synowa i teściowa – to nie są sprawy do pogodzenia”. Chyba nie musi tak być?
Jeśli uznajemy fakt, że się różnimy, także na polu przekonań i wartości, ale dajemy sobie do tego prawo, to na pewno wspólne życie będzie łatwiejsze. A może nawet całkiem przyjemne. I nie zapominajmy, że teściowa też ma święte prawo inaczej myśleć o świecie, w końcu reprezentuje inne pokolenie. Jeżeli będziemy dewaluować wszystko, co ona reprezentuje, bo są nowe czasy i my teraz wiemy lepiej, to nie liczmy na to, że te relacje będą się dobrze układały. I teściowa też nie może od nas wymagać, że będziemy ustawiać swoje życie według jej wzoru. Ona już miała szansę swoje dzieci, swój dom, swoje życie kształtować według własnych zasad, teraz czas na nas.
***
Rozmowa z Anną Bersz ukazała się w „Urodzie Życia” 2/2019