
Kobieca rywalizacja to nieczysta gra! Same sobie utrudniamy życie?
Taki sposób myślenia wciąż ma się dobrze wśród kobiet. O kobiecej rywalizacji, wybiórczej solidarności i syndromie wciągania za sobą drabiny, opowiada Olga Kozierowska, dziennikarka biznesowa, działaczka społeczna, założycielka organizacji „Sukces Pisany Szminką". Dodaje: „Kobiety muszą pokonać w sobie przymus porównywania się. Zdrowa rywalizacja w pracy nie polega na maniakalnym śledzeniu każdego kroku konkurentki. Polega na tym, żeby mieć na siebie plan, pomysł. Swój własny, autorski. Tak zdobywa się góry".
Kobieta kobiecie
Wspiera pani kobiety w ich drodze zawodowej, poznaje ich pani setki, jakie są pani obserwacje dotyczące rywalizacji kobiet w pracy, w biznesie?
Widzę, niestety, że wciąż funkcjonuje wśród nas syndrom wciągania za sobą drabiny.
Co to znaczy?
Większość kobiet, które przez ostatnie lata wspięły się naprawdę wysoko, ma za sobą bardzo wyboistą, ciężką drogę. I kiedy dziś mają zaangażować się w politykę, która ułatwi tę ścieżkę innym kobietom, mówią głośno: „Nie, chwileczkę, ja przeszłam piekło, niech moje koleżanki pokażą, że też mają w sobie tę siłę". Bywamy dla siebie okrutne. I to dotyczy nie tylko Polek. Bardzo jaskrawy i smutny jednocześnie wniosek płynie z badań, które przeprowadzono niedawno w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii. Studentom ekonomii pokazano dwa filmy. W pierwszym przemawiała bardzo zaniedbana, niechlujna kobieta. Wyglądała nieciekawie, ale mówiła bardzo mądrze o biznesie. W drugim filmie głos zabrała piękna pani. Miała przepiękne rysy, włosy, zadbane paznokcie, nieskazitelny makijaż, była świetnie ubrana, mówiła z bardzo dużą pewnością siebie… straszne brednie. I jak pani myśli, która kobieta została lepiej oceniona przez inne kobiety?
Ta ładnie wyglądająca?
Tak. Kobiety deprecjonowały mądrość pierwszej bohaterki tylko dlatego, że źle wyglądała, ale to nie wszystko. Ta druga dostała kredyt zaufania w dziedzinie wiedzy i profesjonalizmu za „ładne oczy", jednak w pakiecie dostała również etykietę „ostra rywalka". I: „z taką nie chciałybyśmy pracować".
I tak źle, i tak niedobrze. A wydawałoby się, że kobiety tak pięknie potrafią się dziś solidaryzować…
Tak, ale we wspólnej sprawie. Badania pokazują, że kiedy jest jakaś grupa kobiet i jednej z nich dzieje się coś złego, inne natychmiast staną w jej obronie, staną za nią murem, pomogą, przytulą, wesprą, ale… kiedy jednej z nich przytrafi się coś dobrego – jej radość i entuzjazm nie rozlewają się, niestety, na wszystkie członkinie w tym gronie…
Mam wrażenie, że jest coś, co nam, kobietom, bardzo w życiu przeszkadza – to wdrukowany wręcz w nas ciągły przymus porównywania się. My ciągle obserwujemy inne kobiety i automatycznie porównujemy się do nich. Kiedy widzimy piękną koleżankę, możemy się nią nawet zachwycić, ale za chwilę jej widok włącza w nas przycisk: kompleks. Toniemy w stereotypach, toniemy w automatycznych ocenach i zachowaniach, które płyną z naszego braku pewności siebie, z naszego lęku.
Ponieważ nie jesteśmy dość doskonałe?
Boimy się tak bardzo, że silnym, twardym kobietom, które dużo osiągnęły, często przyczepiamy łatkę: „Suka!". Panie, szczególnie w korporacjach, stają przed wyborem: być miłą albo być właśnie suką. Tak dzielą też swoje koleżanki. To zresztą w kręgach badaczy społecznych określane jest jako „ambiwalentny seksizm", czyli przekonanie, że jako kobieta mogę być lubiana, ale nie będę wtedy szanowana, lub też mogę cieszyć się szacunkiem kosztem sympatii czy popularności. Łatki przyczepiamy też w związku z atrakcyjnością koleżanek. Tym samym przywracając świetność takim idiotycznym powiedzeniom, jak to, że pan Bóg nie jest na tyle hojny, by dać kobiecie i mądrość, i urodę jednocześnie.
Znam wiele historii kobiet na wysokich stanowiskach, które mówią, co spotkało je, kiedy zdecydowały się szybko wrócić do pracy po urodzeniu dziecka. Te szepty na korytarzach: „Co za matka?!", „Tylko potwór zostawia trzymiesięczne dziecko i wraca do pracy". Z drugiej strony tym, które dzieci nie mają, koleżanki powtarzają: „Co możesz wiedzieć o życiu, skoro nie jesteś matką?". Z trzeciej strony, tym które nie mają, przełożeni często mówią: „Ty możesz zostać po godzinach, bo ci przecież dzieci w domu nie płaczą". Zagryzamy się na tych korytarzach korporacji. A raczej podgryzamy, bo my to wszystko staramy się robić po cichu. To nie jest zdrowa rywalizacja.
Co możemy zrobić, aby tę nieczystą kobiecą rywalizację zmienić w konkurencję fair? Co musimy – my, kobiety – w sobie zmienić, aby przestać siebie wzajemnie zwalczać i zacząć mądrze konkurować?
Musimy pokonać w sobie przymus porównywania się. Zdrowa rywalizacja w pracy nie polega na maniakalnym śledzeniu każdego kroku konkurentki, polega na tym, że to ja mam mieć na siebie plan. Swój własny, autorski. Mądry plan, który będę realizować krok po kroku. W ten sposób możemy skutecznie piąć się w górę. To czajenie się, przykładanie kalek nas blokuje, zatrzymuje nasz rozwój. Nie myślmy w kółko, co przygotuje, co powie nasza rywalka, jak postąpi nasza konkurentka, zastanówmy się, co same możemy powiedzieć, zaproponować. Bo każda z nas ma bardzo wiele do zaproponowania. I podejmujmy decyzje z radością, a nie pod toksycznym wpływem lęku.
Rozmowa z Olgą Kozierowską ukazała się w „Urodzie Życia” 9/2018