
Relacja matka i córka. Narcystyczne matki niszczą psychikę swoich córek – mówi psycholog
Relacja matka i córka nigdy nie jest łatwa. Chociaż zdaniem psychologów to jest jedna z najsilniejszych więzi (a często po prostu: najsilniejsza), jakie tworzymy w życiu, to nie zawsze jest to relacja zdrowa. Córki narcystycznych matek nieraz przez całe życie zmagają się z poczuciem, że zawiodły swoją matkę, nie spełniły jej oczekiwań, że są od niej gorsze i nie zasługują na jej miłość.
Matka kontra córka
Karolina Morelowska-Siluk: Kulturowy przekaz jest jednoznaczny: matka kocha, troszczy się, otacza opieką. Tymczasem rzeczywistość bywa zupełnie inna. Są matki, które skupiają się na sobie, swoich ambicjach, niespełnionych potrzebach. Dziecko nie jest na pierwszym, a nawet na drugim czy trzecim planie. To matki narcystyczne.
Agnieszka Iwaszkiewicz: Przekaz kulturowy rzeczywiście rysuje obraz macierzyństwa idealnego, pełnego wzniosłych uczuć, wolnego od niechęci czy obojętności wobec dziecka. Wiele kobiet próbuje mu sprostać. Jednak poza przekazem kulturowym jest jeszcze przekaz, który nazwałabym pokoleniowym, który z tym ideałem może nie mieć nic wspólnego. Kobieta w swojej rodzicielskiej roli może być dość silnie zdeterminowana obrazem własnej matki. I wtedy jej macierzyństwo może znacznie odbiegać od kulturowego wzorca.
Czyli toksyczny wzorzec z powodzeniem ciągnie się przez kolejne pokolenia.
Tak. Zdarza się, że narcystyczne matki wychowują narcystyczne córki.
Matka narcystyczna to jaka?
Może się wydawać, że to wyłącznie taka kobieta, która nie widzi niczego i nikogo poza sobą. Niekoniecznie. Bywają różne odmiany i wersje narcystycznych matek.
Jedna z nich to taka matka, która skupia się bardzo intensywnie na swojej córce, ale robi to w specyficzny sposób.
To znaczy?
Córka ma wypełnić jej pragnienia. Te jawne, na przykład: musi być grzeczna, posłuszna albo ma za zadanie zrobić karierę, bo wtedy matka czuje się dobrym rodzicem. I te, których matka nie jest świadoma. Swoje rozmaite życiowe niespełnienia przenosi na dziecko. Córka ma ją niejako „nakarmić”. Przez to staje się narzędziem, dzięki któremu matka osiąga swój psychiczny dobrostan, cokolwiek on znaczy. Dziecko jest po to, aby matka czuła się dobrze. Jest ona wtedy bardzo skoncentrowana na swojej córce, aby ta „właściwie” wypełniła jej plan.
Jakkolwiek to zabrzmi, dziecko w takiej sytuacji, nieświadome, co naprawdę się dzieje, zamiast czuć się „używane”, może poczuć się wyjątkowe.
Co dzieje się z dziewczyną, która jest narzędziem w rękach matki?
Jak już wspomniałyśmy, albo wyrasta narcystyczna następczyni, czyli kobieta, którą inni mają zaspokajać, albo kobieta – i tak dzieje się często – kompletnie zależna od swojej matki. Mimo że oddziela się od niej fizycznie, nie jest w stanie odciąć się od jej oczekiwań i robi wszystko, aby zdobyć tę rzadko osiągalną i nietrwałą akceptację. Psychicznie tkwi przy matce. Nie jest w stanie pójść własną drogą. Non stop przystaje, odwraca się i weryfikuje, czy jej zachowanie, postawa, wybór, osiągnięcie zadowolą matkę. Czy dobrze gotuje, sprząta, czy ma odpowiednią pracę, aż w końcu czy jest dobrą córką. Nie może żyć własnym życiem, bo każdy ruch filtruje przez to, co powie mama. W obu przypadkach widać tę pułapkę, którą zastawia matka na dziecko, skupiając się na nim, ale we własnym celu.
Inny typ narcystycznej matki to rzeczywiście ta, która skoncentrowana jest na sobie w taki sposób, że nie może zobaczyć dziecka. Nie widzi, jakie ono jest, czego potrzebuje. Zaniedbuje jego potrzeby. Nie robi tego we frywolny sposób, ulegając dorosłym uciechom. Jest po prostu nieustająco skupiona na swoim wewnętrznym procesie, na tym, co rozgrywa się w obrębie jej psychiki. Nie jest w stanie stworzyć przestrzeni, aby do swojego świata wpuścić drugiego człowieka, w tym przypadku córkę.
A co dzieje się z taką dziewczynką?
Przede wszystkim może mieć zaburzone odczuwanie siebie. W psychologii opisany jest taki mechanizm, który instynktownie stosuje każda „zdrowa” matka. Mechanizm odzwierciedlania. To znaczy matka jest lustrem dla dziecka, kiedy nie ma ono jeszcze wykształconego systemu pozwalającego nazywać mu przeżywane stany psychiczne. Więc robi to za nie matka. Mówi: „Skaleczyłaś się, więc cię boli”, „Nie udało ci się zbudować z klocków wieży, płaczesz, bo jesteś zła”, „Jesteś głodna, mama za chwilę da ci jeść”. To są właśnie odzwierciedlenia.
Są matki, które tej funkcji nie są w stanie pełnić. Mówi się o nich, że są jak puste lustra. To znaczy w oczach, gestach, słowach matki dziecko nie może się odnaleźć, nie może zobaczyć ani siebie, ani swojego stanu psychicznego, ani miłości czy zachwytu matki. Dziecko „nieodzwierciedlane”, mówiąc obrazowo, nie czuje, że istnieje.
A jaka jest, co czuje dorosła już kobieta, która w dzieciństwie „nie istniała”?
Może być mądra, zdolna, ale w środku i tak czuje się bardzo niepewna, nie wierzy w siebie, nie ma wykształconej spójnej tożsamości, bywa zmienna, nie zna siebie i nie umie siebie „opisać”, podświadomie zabiega o bycie wreszcie zauważoną. Szuka się w oczach innych ludzi. To są kobiety, które naprawdę cierpią psychicznie, często się samookaleczają, mają skłonności do ryzykownych zachowań, uzależnień, nie umieją tworzyć trwałych relacji, są wśród nich anorektyczki.
Wydaje mi się, że narcyzm matek w odniesieniu do córek zwykle lokalizuje się w konkretnych obszarach.
Często dotyczy obszaru ciała. Jego wyglądu. To znaczy córka ma podobać się matce. Czasem oznacza to, że ma być piękna, zadbana, zgrabna, szczupła, a czasem wręcz odwrotnie – wszelkie przejawy koncentrowania się córki na urodzie, ciele, kobiecości są przez matkę ganione, piętnowane.
Bliskim ciału obszarem jest także jego „produkt”, czyli dziecko, w tym przypadku wnuk. Dlatego macierzyństwo córek także bywa polem „walki” dwóch bliskich sobie kobiet. Narcystyczna matka „nie lubi” momentu, w którym jej córka zaczyna mieć własne życie. Wtedy matka zaczyna protestować.
Obraża się, bo traci kontrolę?
I wyznacza karę. Może nią być wycofanie wszelkich przejawów akceptacji, nawet jeśli córka nadal stara się wypełniać plan. Może być nią manipulacja córką, szantażowanie jej; matka mówi na przykład: „Rozchoruję się przez ciebie”, „Co ty mi robisz?” albo „Jeśli pojedziesz na święta do jego rodziców, nie zobaczysz mnie więcej”.
Bardzo często jest tak, że dorosłe kobiety uwikłane w niezdrową relację z matką, mają ogromny problem, aby same przed sobą przyznać otwarcie: „Ona jest zła, była i jest złą matką”. Dlaczego to tak bardzo trudne? Dlaczego to temat tabu dla nas samych?
Po pierwsze to trudne, bo często te zawładnięte, zmanipulowane kobiety tego zła nie widzą! Wręcz przeciwnie – wierzą, że matka jest dobra, tylko to z nimi jest coś nie tak. Córki narcystycznych matek są często latami „indoktrynowane”, słyszą wciąż: „Poświęcam się dla ciebie”. „Wysłałam cię na kurs angielskiego”, „Jeździłaś na wspaniałe wakacje”, „Dla ciebie nie zostawiłam twojego okropnego ojca”, albo „Dla ciebie po śmierci ojca z nikim się już nie związałam”, „Dla ciebie zrezygnowałam z siebie”. Z takiej matni ciężko się wyrwać. Te dorosłe córki żyją w iluzji, że miały dobre matki. I nie chcą nawet dostrzec, że to iluzja.
Ale znam kobiety, które to dostrzegają, jednak nadal trwają w tej relacji.
Owszem, są też córki, które widząc, rozumiejąc intelektualnie, że matka nie jest dobra, na poziomie emocji chronią jej wizerunek. Iluzja jest im potrzebna.
No właśnie, po co?
Gabinety terapeutyczne pełne są kobiet, które budują obronny mur dla swoich matek, choć terapeuta próbuje pokazać im ich inne oblicze. Robią to, bo przyznanie przed samą sobą: „Moja matka jest zła” to ogromne wyzwanie. Ono w pierwszym momencie niejako burzy podstawy psychicznego funkcjonowania, odbiera poczucie bezpieczeństwa, wyzwala ogromne poczucie winy: „Matkę trzeba kochać i szanować”, podważa korzenie i uderza także w poczucie kobiecości. Świat wali się na wielu płaszczyznach, bo relacja między dwoma kobietami – relacja córki z matką – silnie determinuje tożsamość tej pierwszej.
Kwestionując kobietę – matkę, kwestionujemy też często siebie. Siła płci odgrywa tu dużą rolę, choć zwykle nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ponadto konfrontacja z tym, jaka naprawdę była i jest moja matka, często automatycznie pociąga za sobą konfrontację z tym, jaką ja sama jestem matką. A tego też czasami się boimy.
Czyli „zahaczenie” o matkę może być jak domino, przewracają się kolejne składowe nas samych?
Uderzając w matkę, musimy dotknąć siebie. Nie da się inaczej. I wtedy trzeba zacząć budować siebie na nowo. Każdy człowiek boi się takich ruchów, bo czuje, że czekać go będzie prawdziwa batalia.
Więc, aby jej nie stoczyć, córki dzwonią do swoich złych matek, opiekują się nimi, spędzają z nimi święta, nazywając te działania moralnym obowiązkiem?
Może być to ucieczka przed konfrontacją, bo tak jak powiedziałyśmy, jest ona bolesna. Czasami rzeczywiście poczucie moralności nam to nakazuje. Tu także kłania się przekaz kulturowy, bardzo silny w Polsce, dzieci muszą opiekować się rodzicami, to ich obowiązek.
Ale przecież to boli. Kiedy ktoś nas krzywdzi, powinniśmy się od niego odciąć.
Nie jestem zwolenniczką zrywania kontaktu z matką, choć oczywiście czasem nie ma innego wyjścia. Fizyczna separacja od obiektu wywołującego ból, choć czasem jest niezbędna, w tym przypadku raczej nie załatwia całej sprawy.
Narcystycznej matki nie ma sensu odrzucać, bo ona i tak będzie wracać, trzeba ją więc „przepracować”. Ułożyć się z nią. Znaleźć jej dobrą część, znieść ambiwalencje wobec niej, niechęć i chęć, zrozumieć swoją ciągotę do niej, inaczej ułożyć relacje, dojrzeć. To daje szansę na wyjście z emocjonalnej pętli lub psychicznego cierpienia. W nowym filmie Pawła Łozińskiego „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham” pokazana jest nietypowa terapia pary: matki i córki właśnie. Taka droga do siebie dwóch kobiet, na którą obie świadomie się zdecydowały, której towarzyszy psychoterapeuta, to rozwiązanie idealne. Choć często widzę dziś, że kobiety, na przykład na forach internetowych, doradzają sobie wzajemnie agresywne rozwiązania: „Wyrzuć ją”, „Nie otwieraj drzwi”, „Nie odbieraj telefonu, w końcu przestanie dzwonić”.
Nie przestanie. Choćby w naszej głowie.
Nie przestanie. Pojawi się w poczuciu winy albo bardzo chwilowym i złudnym poczuciu ulgi, czasem triumfu.
To wszystko nie są zachowania, które prowadzą nas do psychicznego dobrostanu czy harmonii. Charakter tej więzi może mieć coś ze współuzależnienia. Niby można odejść, ale zaraz szybko wraca się z lęku o przeżycie swoje i matki. Poza tym konfrontacja z matką ma dwa wymiary. Trzeba skonfrontować się z matką realną, czyli kobietą, która jest obok nas, ale także z matką, która jest obiektem wewnętrznym, czyli pewnym aspektem psychicznym, jaki nosimy w sobie. Ten aspekt to część naszej psychiki, warto więc się z nim uładzić.
Bo on nie zniknie nawet jeśli nie odbierzemy telefonu od matki zewnętrznej?
Nie zniknie. Jest ciągle w nas. Telefon od wewnętrznej matki nie przestanie dzwonić ot tak, sam z siebie. Musimy kable pospinać na nowo. Ale to da się zrobić.
A efekt jest nie do przecenienia. Odzyskujemy siebie i swoje życie. Być może po raz pierwszy oddychamy lekko…
***
Rozmowa z Agnieszką Iwaszkiewicz ukazała się w „Urodzie Życia” 05/2016