
Olga Kozierowska: „Do zmiany nie jest potrzebna odwaga. Tylko ciekawość”
Olga Kozierowska założyła Fundację Sukces Pisany Szminką i od lat aktywuje kobiety zawodowo, a teraz na podstawie swoich doświadczeń napisała sztukę „Wysokie C”, w której zagra główną rolę. Wyznaje zasadę: nie rezygnujmy z wielkich rzeczy na rzecz przeciętności. Z zmianach w życiu, odwadze, i o tym „co ludzie powiedzą” rozmawia z nią Magdalena Felis.
Nie, bo co ludzie powiedzą
Magdalena Felis: Z czego w życiu zrezygnowałaś, bo bałaś się, co ludzie powiedzą?
Ze sztuki. Chciałam śpiewać, tańczyć, zdawać na aktorstwo, ale skończyłam zarządzanie i marketing. Bo to miał być bezpieczniejszy fach.
Po drodze były jeszcze skrzypce.
Tak, nawet chciałam zdawać na Akademię Muzyczną, ale okazało się, że mam zwyrodnienie ścięgien i musiałam zrezygnować. Marzyłam, żeby występować w Gawędzie! Jednak rodzice nie chcieli o tym słyszeć. Więc poszłam na skrzypce. Ja to nazywam realizacją marzenia pozornego. Niby muzyka, ale nie ta!
Też marzyłam o Gawędzie, ale mi zabrakło wiary i odwagi.
Tobie zabrakło albo ktoś ci jej uszczknął. Jako rodzic trójki dzieci uważam, że moją rolą jest służyć dziecku tak, aby wzleciało jak najwyżej. Bo dziecko czuje, w czym mogłoby być najlepsze. Ma odwagę marzyć, że będzie prezydentem, aktorką, akrobatą, naukowcem. Idzie za tym marzeniem, staje na skraju skały, przed którą rozciąga się ocean możliwości, i wie, że ma skrzydła, wierzy, że może polecieć. Tylko się trochę boi. I właśnie wtedy rodzic powinien dziecko z miłością i czułością „popchnąć”, a nie ściągać w dół z krzykiem: „Uważaj, bo spadniesz! Nie wiadomo, co tam jest! Podetnę ci skrzydła, wtedy będziesz bezpieczne!”.
Poprosiłam ostatnio moją 15-letnią córkę, żeby ścięła mi włosy. Choć nigdy wcześniej tego nie robiła. Powiedziała: „Gdybyś nie wierzyła, że mi się uda, nie zaufała mi, to nigdy bym się nie odważyła”.
Dałaś jej poczucie sprawczości. Brawo! Kiedy widzę, jak moje dzieci się do czegoś zapalają, staram się ze wszystkich sił nie oceniać. Mówię: „Idź. Zrób to, spróbuj”. Bo mi takiego „popchnięcia” od rodziców zabrakło. Dlatego z lęku wybierałam to, czego inni chcieli dla mnie. I borykałam się z tą Zosią z VI b.
Kim jest Zosia?
Wszystko jedno, jak ma na imię i z której jest klasy, ale to do niej porównywali nas rodzice, nauczyciele czy inne dzieci, a potem my porównywałyśmy się same. Zosia była lepsza, szczuplejsza, ładniejsza, mądrzejsza, zdolniejsza… I tę Zosię zabrałyśmy ze sobą do dorosłego życia. Więc nadal czujemy się niekompletne, niewystarczająco dobre, za mało zdolne, za mało przebojowe, ambitne. Rezygnujemy z wielkich rzeczy na rzecz przeciętności. Wtedy przychodzi wstyd. A zaraz za nim pogarda, która pomaga poradzić sobie ze wstydem. To najłatwiejszy sposób. Kiedy nie akceptujemy siebie, nie darzymy się szacunkiem i miłością, winimy innych za brak szczęścia, spełnienia, sukcesu. Zamiast coś zrobić ze swoim życiem, tkwimy w niezadowoleniu. A tych, którym zazdrościmy, zaczynamy traktować z pogardą.
Życiowa zmiana nie potrzebuje odwagi, tylko ciekawość
Jak się wymknąć?
Poznaj się lepiej. Posłuchaj się z uwagą. Jak włącza ci się pogarda, potraktuj to jako informację o sobie – to bardzo cenna informacja! Bo jeśli coś cię tak boli i wkurza u innych, to może znaczyć, że tak naprawdę chodzi o twój brak.
Trudniej poradzić sobie ze wstydem?
W komediodramacie „Wysokie C”, który napisałam, partneruje mi zawodowa aktorka Magda Górska, a reżyseruje uznana i wspaniała Joanna Grabowiecka. Obydwie mają doświadczenie i dyplomy „tych szkół, co trzeba”, jak to środowisko często podkreśla. Ja tego nie mam i porwałam się z motyką na księżyc. Jak coś mi na próbach nie idzie, czegoś nie czuję, nie rozumiem, spotykam się z krytyką, to słyszę w głowie: „Nie nadajesz się”. Moje zbuntowane dziecko krzyczy: „Wychodzimy stąd!”. Wtedy myślę: „Zostań. Przecież tego chciałaś”. Potem dorosły: „Przecież nie możesz się tak zachowywać!”. I wreszcie Zosia z VI b: „Nie jesteś profesjonalną aktorką! Nie nadajesz się!”. I z tym chaosem w głowie stoję i myślę: co ja mam teraz zrobić?
No właśnie! Co wtedy robić?
Oddychać i przypomnieć sobie, po co to robisz. Poczuć znowu pragnienie, radość i wdzięczność. Wiesz, zdałam sobie sprawę, że właśnie w trakcie tej rozmowy z tobą, sama sobie o tym przypominam. Po co to wszystko robię. Tak, wiem, powiedzą, że Kozierowskiej się zachciało spektaklu, a przecież nie jest profesjonalną aktorką! Przykleją mi kilka etykietek. Napiszą, co chcą. Ale to nie ma zupełnie znaczenia. Idę po swoje 100 procent na dany dzień. A każdego kolejnego będę lepsza od siebie z wczoraj. Wychodzę z oceny i zajmuję się tym, co mam do zrobienia.
Przypominają mi się słowa jednej z moich ulubionych pisarek, Elizabeth Strout, która w pewnym wieku, jako ustatkowana kobieta, zaryzykowała całkowitą klęskę, rzuciła wszystko i zaczęła pisać książkę. To była „Olive Kitteridge”, za którą dostała Nagrodę Pulitzera.
W przeciwieństwie do Strout nie nienawidziłam swojej pracy. Ale się bałam. A kiedy się boisz, to nawet nie potrzeba odwagi, żeby to pokonać. Tylko odrobinę ciekawości. OK, obleciał cię strach, ale czy nie jesteś ciekawa, co się wydarzy, jeśli zrobisz ten krok? Jeśli się odbijesz i łagodnie skoczysz? Wiesz, co sprawia, że jestem kryzysoodporna?
Nerwy ze stali?
Moje wewnętrzne dziecko, które jest tak ogromnie ciekawe, co przyniesie jutro! Każdy je ma – trzeba je dopuszczać do głosu.
Co jeszcze jest potrzebne, żeby dokonać tej wielkiej zmiany, której pragniemy, ale się boimy. Daj mi instrukcję obsługi, taką najprostszą.
Ludzie są różni. Niektórych motywuje najbardziej sięgnięcie całkowitego dna. Katastrofa. Innych – jakaś inspiracja. Coś zobaczą, obejrzą, przeczytają i nagle czują, że to jest to! Że już nie mogą inaczej.
Czasem ktoś inny powie, co w tobie zobaczył. I sama nagle zaczynasz to widzieć.
Czasem kobiety pytają mnie: „Pani Olgo, pani ciągle o tych talentach, ale jak ja mam odnaleźć swój talent?”. A wiesz dlaczego tak trudno je odnaleźć? Bo są dla nas kompletnie naturalne i przez to często niewidzialne. Trzeba się wtedy zastanowić, co takiego robisz z łatwością, a wszyscy inni mówią: „O rany, jak super!”. To jest właśnie twój talent.
A kiedy już go znajdę, to co dalej?
Wtedy trzeba przestać odżywiać lęk, a zacząć odżywiać pragnienie. My podejmujemy większość życiowych decyzji ze strachu. Żeby nie stracić, żeby nie przegrać, żeby się nie ośmieszyć, żeby nie było gorzej – to jest nasza pierwsza motywacja życiowa.
To jaka jest dobra motywacja? Jak awansować, jak zarobić?
Zależy, na co chcesz zarobić.
Na przykład na ratę kredytu.
To nie jest zła motywacja, bo to jest wartość wyższa. Radzę to często kobietom, które przychodzą do nas, do fundacji, po pomoc: jak nie umiesz znaleźć motywacji, to poszukaj wyższej wartości. Np. dziecko – jest prawdopodobne, że dla dziecka będziesz miała siłę, żeby wstać rano z łóżka. Często jest też tak, że chcemy zarobić, ale stawiamy sobie limit – znowu z lęku. „Bo gdzie indziej nie zarobię”. Więc muszę tu trwać, znosić tę pracę, której nienawidzę i kropka.
A jeśli zaczniemy w tej samej sytuacji dokarmiać pragnienie?
To założymy sobie: „OK, będę tu nadal tkwić, ale po godzinach zacznę robić jeszcze coś innego. Połączę to. Na początku będzie ciężej, ale potem pofrunę!”. To jest jak z kobietami, które decydują się zrezygnować z pracy i zająć domem, bo dostają 500+. Jeśli to ich wybór, to nie ma sprawy. Ale jeśli robią to z lęku, bo w pracy zarobią najwyżej na opiekunkę, to ja im mówię: „W porządku. Dziś zarobisz tylko na opiekunkę. Ale za dwa lata zarobisz na dwie opiekunki!”. Idąc za pragnieniem, zaczynasz działać na innej energii. Bo jeśli masz energię lęku, to wszechświat daje ci więcej lęku – to naprawdę tak działa!
Czasem trzeba pokonać też tych wszystkich, którzy mają na nas inny pomysł.
Na przykład: męża. Wiele kobiet nie realizuje swoich ambicji, dlatego, że je chłop ciągnie w dół za nogi. Z lęku, z zazdrości. Znam zbyt dużo takich historii. A to nie służy ani jej, ani jemu. Dziś jestem z mężczyzną, który mnie wspiera, i wiem, jaki to jest skarb.
Powiedziałaś kiedyś, że żeby osiągnąć sukces, trzeba upaść sześć razy.
Tak twierdzą badacze porażek. Z doświadczenia postawiłabym na trzy, cztery. Do tej pory większość z nas przy pierwszej porażce decydowała o zakończeniu starań. Słysząc, że średnio trzy, cztery razy trzeba upaść, by osiągnąć ambitny cel, mamy więcej motywacji, więc pierwsza porażka nie wydaje się już tragedią. Miałam tak przy wszystkich moich większych projektach! Kiedy za rogiem już widziałam sukces, to chwilę później przychodził jakiś kryzys. Taka ostatnia próba sił. Czasem, jak już wpadnę na właściwe tory, to nagle pojawia się mnóstwo kuszących, intratnych propozycji, które mnie niejako odciągają na bok. Zgadnij, co się stało, gdy zaczęłam pracę nad spektaklem?
Jakiś biznesowy szał zapewne.
Oczywiście! Ale nauczona doświadczeniem zdecydowałam: nie. Idę w swoją stronę. Wytrwam. Pierwszy raz w moim życiu naprawdę nie rozglądam się na boki.
I nie czujesz smutku, że tak późno zagrałaś va banque?
Czuję tęsknotę. Bo tu nie chodzi o wiek. Tylko o coś innego. Wiesz, jak poznałam drugiego męża, miałam 34 lata. I czasem kiedy zasypiam, upajając się jego zapachem, to wzruszam się i myślę, że może gdybym poznała go wcześniej, jak byłam młodsza, to mielibyśmy przed sobą jeszcze więcej czasu. I to jest ta tęsknota za czymś, co nas ominęło. Ale od tęsknoty silniejsza jest wdzięczność – że go w końcu znalazłam i jestem szczęśliwa.
Usłyszałam kiedyś od Krzysztofa Krauzego, że jego mama powtarzała, że jak ktoś nie umie być wdzięczny, to nie ma wdzięku.
Myślę, że to prawda. Bo wdzięczność uszlachetnia. Według mnie obok miłości jest najpiękniejszym uczuciem. A najbardziej lubię tę wdzięczność za niewielkie, zwyczajne rzeczy. Ćwiczę to codziennie: patrzę w oczy paniom sprzedawczyniom, szatniarkom, panom na parkingu, którzy otwierają mi szlaban. Uśmiecham się do nich i dziękuję.
A jeśli ktoś pozostaje opryskliwy, zamknięty?
Kiedyś regularnie robiłam zakupy w sklepie przy rozgłośni radiowej, w której pracowałam. Bułka, kefir, biały serek i warzywo. Za kasą stała bardzo sfrustrowana pani, która nawet nie podnosiła wzroku na klientów. Za każdym razem z uporem maniaka mówiłam jej: „Dzień dobry. Dziękuję. Życzę pani miłego dnia”. Próbowałam złapać z nią kontakt wzrokowy. Po jakimś czasie nastąpił przełom. Pani zaczęła się do mnie uśmiechać, odpowiadać, życzyć miłego dnia. Później już od progu wołała: „Jest świeża bułeczka i kefir, i serek!”. Jej uśmiech to było moje małe zwycięstwo nad sobą. Dlatego namawiam: nie oceniajmy, patrzmy ludziom w oczy, dziękujmy im, uśmiechajmy się do nich. To jest znak: „Widzę cię. Jesteś tutaj”. To dla kogoś może być przełomowe doświadczenie.
Co mówisz tym, którzy wciąż boją się, co ludzie pomyślą?
A widzisz tu jakichś ludzi?!
Rozmowa z Olgą Kozierowską ukazała się w „Urodzie Życia” 5/2020