
Dobra samoocena to nie samouwielbienie! Wewnętrzny krytyk może być naprawdę pomocny
Coraz częściej psychologowie przypominają o tym, żeby nie uciekać od złych emocji: zmartwień, lęków, strachu. Bo i tak do nas wrócą. Będziemy je zajadać albo zapijać. Będziemy przez nie budzić się w nocy albo zmagać z bezsennością. Jeśli boimy się np. publicznych wystąpień i staramy się ich unikać, sam lęk od tego nie zniknie. Przeciwnie, będzie urastał do coraz większych rozmiarów (blokad). I hamował nas w życiu.
A co zrobić z wewnętrznym krytykiem, który potrafi nas prześladować, odbiera nam wiarę i pewność siebie. Na przykład, gdy po powrocie z ważnego spotkania myślimy, że byłyśmy nudne i nieprzekonujące. Można sobie wtedy powiedzieć: „Zdarzyło się, ale tak naprawdę jestem inteligentna i świetna”. Amerykański psycholog Steven C. Hayes jest zdania, że takie pozytywne zaklęcia i afirmacje najlepiej sprawdzają się wtedy, kiedy w gruncie rzeczy nie są potrzebne. Ale kiedy naprawdę jesteśmy w trudnej sytuacji, powodują, że czujemy się tylko gorzej.
Negatywne myśli, dobry skutek
Można też sobie powiedzieć: „Nic się nie stało”. Ale to byłoby lekceważące. Tak, jakby przyjaciółka zwierzała nam się z kłopotów, a my machnęłybyśmy ręką: „Daj spokój, minie”. Wygląda to raczej na chęć zbycia problemu. Lepiej więc potraktować naszego krytyka jako dobrego doradcę, który nas przed czymś ostrzega. I wrócić do sytuacji, o której myślimy. Zastanowić się, co poszło nie tak, gdzie zrobiłyśmy błąd.
Ważne, żeby robić to z życzliwością do siebie, podejść do siebie, jak do kogoś na kim bardzo nam zależy. Jak do najbliższej przyjaciółki albo osoby, którą kochamy. Psychologowie nazywają to współczuciem dla siebie. Może polegać na zjedzeniu czekoladki, ale w głębszym rozumieniu chodzi o to, by nie lekceważyć tego, co sprawia nam ból i cierpienie. Jak mówi w „The Guardian” psycholog kliniczny Deborah Lee, takie współczucie pozwala mieć wgląd w siebie. Możemy nie tylko być sobą, ale też widzieć siebie. A przez to lepiej rozumieć własne reakcje.