
Na czym polega syndrom sztokholmski?
Syndrom sztokholmski opisywany jest przez psychologów od blisko 50 lat. To stan psychiczny, który jest reakcją na bardzo silny stres pojawiający się w specyficznych sytuacjach, takich jak: bycie porwanym, więzionym, bycie mobbingowanym, kiedy jest się ofiarą kazirodztwa, przemocy w rodzinie czy w związku partnerskim.
Kiedy pojawia się syndrom sztokholmski?
O „syndromie sztokholmskim” mówi się, gdy spełnione są pewne warunki. Pierwszy to poczucie zagrożenia – ofiara wie, że jej kat zdolny jest „do wszystkiego”, do najgorszych zachowań. Drugi to fakt, że oprawca potrafi mieć także odruchy życzliwości wobec swojej ofiary. Trzeci warunek to brak możliwości ucieczki lub przekonanie ofiary o jej braku. Kolejny – ofiara jest odizolowana od innych ludzi, czuje się pozostawiona sama sobie, bezsilna.
„Z jednej strony ofiara ma silne poczucie zagrożenia, a z drugiej nadzieję na to, że będzie lepiej, że jeśli spełni oczekiwania kata, uratuje się”, tłumaczy w jednym z wywiadów psycholog, prezes Stowarzyszenia „Niebieska Linia”, Luis Alarcon Arias. „Z syndromem sztokholmskim spotykamy się również w rodzinach dotkniętych przemocą. Nigdy nie można powiedzieć, że domowy oprawca jest zły do szpiku kości. Maltretowana kobieta ma z nim dobre i złe doświadczenia. A to sprawia, że traci ogląd sytuacji i przestaje racjonalnie myśleć”, mówi prezes.
Czytaj też: Gaslighting – jak się przed nim bronić? Dzięki tym metodom uwolnisz się od oprawcy!
Syndrom sztokholmski. Kat, który jest Bogiem
W sierpniu 1973 roku dwoje napastników przez sześć dni przetrzymywało pracowników Kreditbanken, jednego z banków w Sztokholmie. Po szczęśliwym uwolnieniu wszystkie ofiary odmówiły współpracy z policją. Po pewnym czasie jedna z ofiar założyła nawet fundację, której celem było zbieranie funduszy dla prawników porywaczy, a inna zaręczyła się z porywaczem!
„Kiedy dobrze nas traktował, myśleliśmy o nim jak o awaryjnym Bogu”, mówił jeden z zakładników. To właśnie wtedy Nils Bejerot, kryminolog i psycholog pracujący przy tej sprawie, po raz pierwszy użył określenia „syndrom sztokholmski”.
Ofiara z syndromem sztokholmskim zachowuje się tak, jakby nie zauważała, że jest krzywdzona. Tak bywa często w toksycznych relacjach, gdy jedna z osób jest wykorzystywana, zdradzana lub poniżana w inny sposób. Umniejsza swoją krzywdę. Podobnie może dziać się w relacjach zawodowych między szefem a pracownikiem, który doświadcza mobbingu.
Syndrom sztokholmski może, ale nie musi rozwinąć się u każdej ofiary, wiele zależy od emocjonalnych uwarunkowań.
Czytaj także: Związek z narcyzem jest jak tango: namiętny, ale wyczerpuje siły
Syndrom sztokholmski rodzi się z traumy
Syndrom sztokholmski jest mechanizmem przetrwania, jest walką o życie, a jego skutki mogą występować długo po zakończeniu kryzysu, przekonuje w dwumiesięczniku „Niebieska linia” psycholog, Anna Błoch-Gnych.
Ekspertka tłumaczy, jak krok po kroku wygląda schemat rozwoju syndromu sztokholmskiego: „W sytuacji stresującej, traumatycznej sprawca grozi ofierze, że pozbawi ją życia, jeśli nie będzie podporządkowywała się jego woli. Sprawca może znęcać się psychicznie i fizycznie nad ofiarą, pokazując w ten sposób, że jej dalsze przeżycie jest zależne tylko i wyłącznie od jego woli. Ofiara nie może liczyć na pomoc innych ani ucieczkę. Z upływem czasu coraz lepiej poznaje sprawcę, wie, co wyzwala łańcuch agresywnych reakcji i co może temu zapobiec. Najmniejszy przejaw pozytywnych uczuć ze strony sprawcy sprawia, że ofiara zaczyna dostrzegać w nim wybawcę, a nawet przyjaciela. Sam fakt przeżycia ofiary, niestosowania przemocy, pozwolenia na skorzystanie z toalety, dostarczania żywności lub napoju powoduje, że ofiara zaczyna odczuwać pozytywne emocje względem prześladowcy. Ludzie z zewnątrz, którzy starają się uwolnić ofiarę, nie są już w jej oczach wyzwolicielami, lecz osobami, które chcą skrzywdzić jej jedynego obrońcę”.