
Miłosz Brzeziński: „Świat jest coraz lepszy. Ludzie też”
Empatia jest nam potrzebna do życia tak samo jak woda i powietrze. To mit, że sami jesteśmy w stanie osiągnąć cokolwiek – zawsze potrzebujemy do tego innych ludzi, którzy będą nas wspierać i motywować. I tak samo my jesteśmy potrzebni innym. „Empatyczna współpraca jest po prostu opłacalna. Choć najefektywniejsi wcale nie postępują w taki sposób, dlatego, że to się opłaca, ale dlatego, że uważają, iż tak po prostu trzeba” – mówi Miłosz Brzeziński, jeden z najbardziej znanych coachów, autor m.in: „Pracować i nie zwariować”, „Życiologia”, „Jak pies z kotem” i „Głaskologia”.
Być człowiekiem
Bartosz Janiszewski: Muszę się panu do czegoś przyznać. Trochę się obawiam tej rozmowy.
Miłosz Brzeziński: Dlaczego? Przecież mamy rozmawiać o empatii, pozytywnym motywowaniu. Same dobre rzeczy.
No właśnie. Trudno ciekawie mówić w mediach o dobrych rzeczach. Po kwadransie oglądania telewizji można mieć wrażenie, że to relacja z apokalipsy. Zło, tragedia, agresja, konflikty. Jak ktoś opowiada publicznie o dobrych rzeczach, to naiwniak, oszust albo ma w tym interes.
Wbrew temu, co oglądamy, ludzie statystycznie stają się coraz mniej agresywni względem siebie i dostają od siebie więcej empatii i zrozumienia. Być może oglądając telewizję, nie mamy takiego wrażenia, ale te dane – jak to się brzydko mówi – „nie zrobią newsa”. Jak z samolotami – gdybyśmy na podstawie statystyk z telewizji mieli podjąć decyzję dotyczącą tego, czy polecimy gdzieś samolotem, to pewnie byśmy samolotu unikali. W mediach samoloty głównie spadają. Media nie mówią o tym, że zdecydowana większość dolatuje, bo o czym tu mówić? Inną sprawą jest to, że także nasz próg akceptacji agresji się przesuwa. Dziś za agresywne uważamy zachowania jeszcze sto lat temu postrzegane jako normalne.
Czytałem dziś w gazecie, że wzrasta przemoc wśród młodzieży gimnazjalnej. W mojej podstawówce nie było tygodnia, by nie odbyła się jakaś solówka. Tylko nikt się tym wtedy nie przejmował.
No właśnie. To też powoduje, że wydaje nam się, każde pokolenie jest gorsze od poprzedniego, chociaż badania tego nie potwierdzają. Wręcz przeciwnie. W dzisiejszych czasach nic tak silnie nie jest związane ze szczęściem i sukcesem życiowym jak otrzymywane wsparcie społeczne. I dalej: nic tak nie pomaga w otrzymaniu wsparcia społecznego, jak uprzednie dawanie wsparcia społecznego innym! Statystycznie dawanie opłaca się najbardziej. Badania psychologiczne wskazują na przykład, że ludzie, którzy wspierają innych w ramach działalności charytatywnej, żyją dłużej i mają lepsze zdrowie. Liczy się robienie czegoś dla innych. Elegancko ten świat jest ułożony, prawda?
Ale żyjemy raczej w przekonaniu, że niczego nie da się osiągnąć bez walki.
Mit walki wziął się z wyzysku. Mam na to fajny przykład. Każdy zna mit o Ikarze. Kiedy Ikar uciekał z ojcem z wyspy, ojciec powiedział mu, by nie leciał za wysoko, bo wosk się stopi. Ikar się podekscytował widokami, podfrunął i... koniec bajki. Tak sobie dziś ten mit najczęściej powtarzamy. Ale to tylko pół prawdy. Zapomina się, że Dedal powiedział też do syna: „Nie leć za nisko, bo woda zmoczy ci pióra!”. Kiedy tworzono szkoły, tworzono je na bazie dwóch idei: wkuwania na pamięć i posłuszeństwa. Nauczono nas, by nie latać za wysoko, dyskretnie pomijając przy tym latanie za nisko.
Myślenie, że niczego nie da się osiągnąć bez walki albo że najpierw musimy zaspokoić potrzeby innych, najbardziej sprzyja właścicielowi fabryki, który chce wydoić swoich ludzi. Tłumaczy im: ścigaj się z kolegami, z konkurencją. Poza firmą nic nie znaczysz, więc bój się odejść. Zobacz, jaki rynek jest wielki. Nie dasz sobie rady. System walki nie służył wygrywaniu. To tylko pozór. Walka z całym światem doprowadza do wyniszczenia, utraty wiary w siebie. Nie da się wszystkich zaspokoić. Nie ma na świecie nikogo, kto ma tylko dobre komentarze w sieci. Matka Teresa też ma swoich hejterów. Ktoś, kto pokazuje nam tę ścieżkę, nie chce naszego sukcesu, ale chce, byśmy się umęczyli i w końcu przestali walczyć. Zaczęli lecieć nisko. I ten efekt dawało się przez długi czas uzyskać.
Ale czy nie jest tak, że zawsze ktoś jest wyzyskiwany?
To prawda, ale to także się zmienia. Nawet w Chinach drożeje siła robocza, więc pracodawcy szukający taniej siły roboczej zwracają się już powoli w kierunku Afryki. Czytałem niedawno o ciekawej historii z Chin: władze jednej z chińskich prowincji wyliczyły, że ludzie są efektywniejsi niż pszczoły, jeśli chodzi o zapylanie drzew owocowych. Wytępiono więc pszczoły, zatrudniono chłopów, dano im do ręki „magiczne” narzędzie w postaci kijka, na którego końcu przyczepiano filtr od papierosa z wbitym piórkiem, i wysłano do zapylania. Pierwszy rok przyniósł spektakularny sukces. Ludzie okazali się ponad dwa razy lepsi od pszczół. Ale w kolejnym roku zaczęły się problemy. Ludzie umieli policzyć, ile pracodawca na tym zarobił. Praca była ciężka, oni dostawali grosze i wiedzieli, że są wyzyskiwani. Zażądali podwyżek. Dwa lata później w tej prowincji nie było już ani pszczół, ani jabłek, bo ludzie nie chcieli za niewielką zapłatę pracować tak mocno, żeby utrzymać skuteczność. Teraz trwa tam reintrodukcja pszczoły, która, choć mniej efektywna, może pracować za darmo.
Pokolenie dzisiejszych 40-latków wyrosło jednak w kulcie pracy. To ona stanowi dla nich punkt odniesienia do wszystkiego: życiowego powodzenia, szczęścia, oceny własnego życia.
A dla współczesnego człowieka na Zachodzie praca dalej jest ważna, ale bez przesady. Pojawiły się takie wartości jak: zdrowie, sport, samorozwój, sztuka, samorealizacja. Na to też chcemy mieć czas, a jak go nie mamy, czujemy się źle. Trzeba zachęcić do pracy w swojej firmie czymś więcej niż kasą i kijem nad głową. Bo z tak nieadekwatnie zbudowanej kultury organizacyjnej pierwsi odejdą pracownicy dobrzy, bo źli po prostu przestaną się przykładać. Powiedzą sobie: „Dobra tam, pokrzyczy, pokrzyczy, ale o siedemnastej wychodzę i wszystko mam w nosie. I tak nic mi nie zrobi”. Dla firmy to już będzie lot w dół. Mówiąc wprost: nie robimy tego wszystkiego z empatią ani dla rozwoju osobistego, bo chcemy być mili, iść do nieba albo mamy złote serce. W biznesie to się po prostu opłaca. Ludzie lepiej pracują, jak jest im miło.
W „Głaskologii”, pana książce o sile pozytywnej motywacji, przytacza pan nawet badania, które przekonują, że potrzeba empatii jest wręcz fizjologiczna.
Tak, powojenne badania doktor René Árpád Spitz na sierotach w USA pozwoliły zaobserwować, że dzieci pozbawione bliskiego kontaktu z opiekunem zapadały w letarg, nie rozwijały się właściwie. Mimo że miały doskonałą opiekę, niemal 40 proc. z nich umierało przed osiągnięciem drugiego roku życia! Kolejne badania udowodniły, że sygnały wsparcia, miłości, poczucia wspólnoty odbierane są nie tylko przez ośrodki emocjonalne w mózgu, ale także m.in. przez podwzgórze i są przekazywane do przysadki, która w przypadku ich braku z jakiegoś powodu przestaje produkować hormony wzrostowe! Eric Berne w swojej słynnej analizie transakcyjnej przekonywał, że każdy człowiek potrzebuje interakcji, wymiany sygnałów z innymi osobami wokół siebie. Najlepiej, jeśli ta interakcja jest wsparciem. Ale jeśli go nie dostaje, decyduje się na każdą inną interakcję, bo jakakolwiek jest lepsza dla układu nerwowego niż żadna. Jeśli dziecko jest zazwyczaj grzeczne, ale nie ma interakcji z rodzicami, zaczyna być niegrzeczne, by uzyskać kontakt. Te badania pokazują, że otrzymywanie wsparcia z otoczenia to nie jest jakąś fanaberią, tylko to rzecz potrzebna do życia, a na niektórych jego etapach wręcz do życia konieczna.
To ewolucyjny mechanizm wykształcił w nas potrzebę empatii? A co z darwinowskim przekonaniem, że przetrwają najsilniejsi?
Podstawowa myśl Darwina brzmi raczej tak, że przetrwają organizmy, które optymalnie dają sobie radę z warunkami środowiskowymi. Środowisko ma to do siebie, że nie dba o tych, na których wpływa. Zawsze działało zbyt silnie i niespodziewanie, żeby jeden organizm dał sobie z nim radę. Wystarczy jednak, że zbierze się grupa kilku współpracujących, ufających sobie osobników, by sytuacja się zmieniła. Empatyczna współpraca jest po prostu opłacalna. Choć najefektywniejsi wcale nie postępują w taki sposób, dlatego, że to się opłaca, ale dlatego, że uważają, iż tak po prostu trzeba.
Stephen Hawking, jeden z najważniejszych naukowców ostatnich dekad, stwierdził, że ludzka agresja jest największym zagrożeniem dla cywilizacji. I że świat dzisiaj bardziej niż czegokolwiek innego potrzebuje empatii. W odpowiedzi nie zabrakło drwin. Cynizm i ironia to środki komunikacji, które są dzisiaj modne. Wiara w dobre rzeczy uważana jest za objaw naiwności i porażki.
Bo cynizm to bardzo wygodna rzecz, pozwala nigdy nie poczuć zawodu. Ale bycie dobrym człowiekiem nie znaczy, że trzeba się dawać rolować. Dobrzy ludzie nie są naiwni. Cóż by to był za pomysł? Nic, tylko runąć w stadko altruistów i tylko ich wyzyskiwać! Ale ewolucja już to przerobiła. Altruiści mają tak silny radar na szachrajów, że – jak pokazują badania – aby być w grupie altruistów i zrobić tam karierę, najtaniej energetycznie jest po prostu być altruistą, a nie go udawać. Altruiści sprawniej niż inni posługują się reputacją. Szybko przekazują sobie informację, jeśli ktoś się niemoralnie zachowuje albo nie chce pomagać, a tylko czerpie z bycia w grupie. Ale jeśli nie będziemy w grupie altruistów, ktoś naszą empatię może wykorzystać.
Może skuteczniejszą strategią jest martwienie się tylko o siebie?
Zrobiono kiedyś badania pod ogólnym hasłem: czy warto ufać ludziom? Otóż statystycznie warto. Bo jeśli nie ufamy, unikniemy co prawda więcej kłopotów, ale ominie nas też wiele okazji. Ufając, otaczamy się ludźmi, którzy też to cenią. I nawet jak nam się noga powinie, zawsze ktoś nam poduszkę pod pupę podłoży. Świat nie jest wcale taki zły.
Miłosz Brzeziński – jeden z najbardziej cenionych coachów, konsultant biznesowy. Jest autorem książek dotyczących wdrażania zmian w środowisku pracy i środowisku domowym, m.in: „Pracować i nie zwariować”, „Biznes, czyli sztuka budowania relacji”, „Życiologia”, „Jak pies z kotem”, „Głaskologia” oraz „Wy Wszyscy Moi Ja".
Rozmowa z Miłoszem Brzezińskim ukazała się w „Urodzie Życia” 6/2015