
Mężczyzna z przeszłością. Jak zbudować relację z kimś, kto właśnie się rozwiódł?
O takiej sytuacji pisała Osiecka: kochamy, ale boimy się łatki „tej trzeciej” i tego, że skoro on już raz kogoś porzucił, to kiedyś zrobi tak samo. Jak budować nowy związek z kimś, kto właśnie przeszedł rozwód, mówią psychoterapeuci Matylda Porębska i Paweł Jezierski, autorzy warsztatów dla par.
Karolina Rogalska „Uroda Życia”: Jakie są szanse na stworzenie dobrej relacji z partnerem, któremu już raz w związku nie wyszło?
Paweł Jezierski: Spore. Ponad 70 proc. osób, które stworzyły nowy związek po rozwodzie, deklaruje, że jest on znacznie bardziej udany od poprzedniego. Pojawia się nowa miłość – kroplówka endorfin, która wyciąga z depresji, stagnacji, uwikłania. Poza tym w poprzedniej relacji zdobyliśmy cenne doświadczenie, już wiemy, co zadziałało, a co nie. Mamy też większą świadomość własnych potrzeb i granic. Chociaż jednocześnie tyle samo procent pytanych twierdzi, że budowanie kolejnej relacji jest jednak trudniejsze ze względu na całą masę traum, obaw i lęków, wynikających z nieudanego związku i rozstania. Jednak jeśli jest miłość, to pomimo tych wszystkich trudności ludzie są szczęśliwsi.
Matylda Porębska: Pod warunkiem, że tę lekcję odrobili. Że mężczyzna, który zaczyna nowe życie, gruntownie przeanalizował, dlaczego to, co przez ostatnie lata budował, w co inwestował energię i uczucia, po jakimś czasie legło w gruzach. I oczywiście warunek podstawowy – że w ogóle wyszedł z tego związku, bo jeżeli wciąż w nim tkwi jedną nogą, a do tego podstawową, znaną dla świata relacją wciąż jest ta z oficjalną żoną, wtedy znajomość „na boku” to nie jest żaden nowy związek, tylko romans. Budowanie wspólnego życia z kimś już rozwiedzionym i budowanie z kimś, kto jeszcze nie domknął poprzedniego etapu, to dwie zupełnie różne sytuacje.
Nowy związek po rozwodzie
Nawet, gdy rozwód jest już bardzo blisko?
P.J.: Nad osobą, która jeszcze się nie rozwiodła, wisi cała masa niepodomykanych spraw: zobowiązania majątkowe, logistyczne, urzędowe itd. Ponadto człowiek, który jest w trakcie rozwodu, wciąż nie jest w pełni dostępny uczuciowo. W jakiś sposób cały czas tkwi w emocjonalnym szpagacie pomiędzy nowym a poprzednim życiem.
M.P.: Z mojego doświadczenia terapeutycznego mało znam związków powstałych jeszcze w trakcie rozpadu poprzedniego, które by potem przetrwały. Często „ta trzecia” albo „ten trzeci” jest tylko katalizatorem zrewidowania małżeństwa. Można powiedzieć, że ta osoba zostaje użyta do tego, by odejść od małżonki czy małżonka, a kiedy już to się stanie, relacja z nią się rozpada. Kobieta albo mężczyzna, którzy zakończyli stary związek, mówią: „Rozwiodłam (rozwiodłem) się i teraz muszę pomyśleć o sobie, czego ja w ogóle chcę od życia. A najbardziej chcę teraz pobyć sama (sam)”. I to samo działa też w drugą stronę. Romans z żonatym partnerem często jest formą współzawodnictwa w obrębie własnej płci. Rodzajem triumfu, że się innej kobiecie tego mężczyznę odbiło, wygrało się z nią. A kiedy on wreszcie się rozwiedzie, to przestaje być atrakcyjny dla nowej partnerki, bo ona nie ma już z kim rywalizować.
Może chodzi też o jej lęk przed bliskością? Kiedy partner jest już całkowicie dla nas, to pojawia się chęć ucieczki?
M.P.: Powodów, dla których ludzie rozpoczynają romanse, może być wiele, niewątpliwie obawa przed stworzeniem głębokiej więzi może być jednym z nich. Ale oczywiście wiele kobiet wchodzi w relacje z żonatymi mężczyznami z miłości, samotności – i niektóre z nich płacą za to ogromną cenę. Rola kochanki w naszym kręgu kulturowym obarczona jest poczuciem wstydu. Z jednej strony może pojawić się wewnętrzne poczucie wstydu przed samą sobą. Że się postąpiło wbrew swoim wartościom i przekonaniom: „Kim ja właściwie jestem, że odbieram męża innej kobiecie?”. Z drugiej, jest to wstyd związany z oceną świata zewnętrznego, taka kobieta jest zazwyczaj obwiniana za rozpad rodziny.
Kochanka rozbija rodzinę? To mit
Kochanki są obwiniane za rozpad rodziny, nieraz pewnie słusznie?
M.P.: To rozpowszechniony społecznie stereotyp, który trzeba wreszcie odczarować. To nie jest tak, że gdyby ta konkretna osoba się nie pojawiła, małżeństwo by się nie rozpadło. Jeżeli jedno z małżonków się zakochuje, angażuje emocjonalnie w związek z kimś trzecim, zazwyczaj jest to znak, że w starej relacji nie dzieje się dobrze. Dobrego małżeństwa nie da się tak prosto rozbić. Czasem, gdy romans się kończy, a para do siebie wraca, to dla własnej wygody zrzuca całą winę na kochankę. I na tym fundamencie odbudowuje się małżeństwo, ale to działa tylko na krótką metę. W końcu kłopoty, które były, i tak wrócą, a związek znów znajdzie się w kryzysie.
Ale też zdarza się, że małżeństwo jest OK, tylko doświadcza przelotnych trudności. A ktoś wykorzystuje tę sytuację.
M.P.: Ale kto ma się zająć związkiem: kochanka czy ludzie, którzy go tworzą? W tym słowie „OK” nie ma już nawet nuty namiętności. Jak ludzie są ze sobą blisko, to przelotne problemy, które są przecież czymś naturalnym, nie prowadzą do rozpadu. Zakończenie związku i wejście w kolejny to ogromne przedsięwzięcie. Takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień. Przecież rozwodząc się, człowiek kładzie na szali całe życie: swoje dzieci, rodzinę, znajomych, cały swój materialny i emocjonalny dorobek.
P.J.: Problem polega na tym, że ludzie nad swoim związkiem nie pracują. Liczą na to, że wszystko się zrobi samo, siłą rozpędu. Ważne są dzieci, praca, obowiązki, a to, co między partnerami, jest na końcu listy. Często słyszymy w gabinecie, że małżeństwo świetnie funkcjonuje jako organizacja: zawieźć, przywieźć, naprawić, coś zorganizować. A gdy pytamy: „Jak państwo dbają o relację?”, zapada krępująca cisza.
M.P.: Tę trudną do przyjęcia prawdę o pozamałżeńskich romansach – że za rozpad związku odpowiedzialna jest każda ze stron – dobrze pokazuje serial „The Affair” dostępny na Netfliksie. W każdym odcinku mamy dwie narracje o tych samych wydarzeniach. Dzięki temu możemy zobaczyć, jak dana sytuacja wyglądała z perspektywy np. kochanki i kochanka, żony i męża, zdradzającego i zdradzanej. Mamy dwie rodziny, ich dramaty i sekrety, ale przede wszystkim dwoje ludzi z różnych powodów nieszczęśliwych i sfrustrowanych w swoich małżeństwach. Dzięki formule serialu możemy poznać różne perspektywy i każdego bohatera trochę obwiniać, a trochę mu współczuć. Właśnie w takim szerokim kontekście trzeba też patrzeć na romanse w realnym życiu. W tym serialu jest również celnie naszkicowana dynamika samego romansu – który rozpoczyna się namiętnością graniczącą z obsesją, przemieszaną z silnym poczuciem winy i wieloma próbami zakończenia tej relacji.
Nawet jeśli „ta trzecia” nie jest odpowiedzialna za rozpad małżeństwa mężczyzny, którego kocha, to i tak często ma poczucie winy.
M.P.: Z takimi emocjami powinna zmagać się osoba, która zostawia rodzinę, bo poczucie winy jest naturalną emocją, gdy mamy świadomość, że krzywdzimy kogoś, kto jest dla nas ważny. Zazwyczaj kochankę się oskarża, współczuje opuszczonej małżonce, której wkładu w rozpad związku jakoś się nie dostrzega, a mężczyzna, który ma kluczowy udział w całej sytuacji, jest wyjęty z tej oceny. Tymczasem przecież to on podjął rozmaite decyzje, które mają określone konsekwencje.
Czasem jego poczucie winy jest tak duże, że utrudnia budowanie nowej relacji.
P.J.: Kończy się coś ważnego, umiera rodzina. I nawet jeżeli żona była „jędzą”, a związek – niesatysfakcjonujący, to i tak zostawiliśmy w nim jakąś cząstkę siebie. Bez względu na to, co działo się w końcówce, w relacji były też dobre chwile. Trzeba to opłakać. Dlatego niezmiernie ważne jest, aby dać tej osobie przestrzeń na przeżycie tych trudnych emocji.
M.P.: Dla nowej partnerki to może być trudne wyzwanie: „Nareszcie się rozwiódł, możemy być w końcu razem, a on chodzi smutny, przygnębiony, nie może sobie znaleźć miejsca”. To, że on nie tryska radością, nie musi oznaczać, że już jej nie kocha. Po prostu żegna się z poprzednim życiem i trzeba dać mu na to czas. Żałoba po zakończonym związku ma zazwyczaj roczny cykl: pierwsze święta oddzielnie, pierwsze wakacje, pierwszy sylwester itd. Emocje mają swoją dynamikę, tu niczego nie da się przyspieszyć.
Rozwód to zadanie tego, kto się rozwodzi
Jak wspierać partnera w takiej sytuacji?
P.J.: Nie ma jednej metody. Niektórzy potrzebują oddechu, samotności, inni obecności, towarzyszenia w tych trudnych chwilach. Myślę, że budowanie związku warto zacząć od rozmów: czego potrzebujesz ty, czego ja, z czym się mierzymy, co nas rani itd. Pierwszy rok po rozwodzie to zazwyczaj bardzo trudny czas, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą dzieci. Czasem słyszę w gabinecie: „Podjąłem decyzję o rozwodzie, ale nie jestem w stanie funkcjonować bez dzieci. Nie będę mógł już z nimi być na co dzień, czytać im bajek, całować na dobranoc. Nic nie będzie jak kiedyś”. Dla ludzi to są ogromne straty. Szczególnie dla mężczyzn, bo sądy zwykle powierzają opiekę matkom. I jeśli pyta pani o to, jak wspierać tego partnera, to myślę sobie, że bardzo ważnym elementem jest zaakceptowanie faktu, że nie zaczynamy z czystą kartą. Że ten człowiek ma prawo do gamy różnych uczuć, nawet wtedy, kiedy ten okres żałoby się skończy. Że część jego serca może być dla nas niedostępna. Jest to jakiś rodzaj obciążenia i musimy podjąć decyzję, czy chcemy w to wchodzić, czy nie. Ale jeśli się zdecydujemy, to na cały pakiet.
Czy możemy jakoś towarzyszyć mężczyźnie, którego kochamy, podczas jego rozwodu z żoną?
M.P.: Jeszcze raz powiem: rozwód to zadanie tego, kto się rozwodzi. Siłą rzeczy jesteśmy wciągnięci w rolę sprzymierzeńca i towarzysza broni, ale nadmierne angażowanie się w tę sytuację może być niebezpieczne. Nie stawiajmy się też w roli psychoterapeuty, to nie nasze zadanie. Jeśli coś nas niepokoi, możemy zasugerować konsultację u specjalisty.
P.J.: Można przytulić, zrobić coś miłego, ale jeśli poczujemy, że zaangażowaliśmy się za bardzo, że to odbiera nam energię, wtedy powinniśmy chronić siebie. Są zresztą mężczyźni, którzy w takiej sytuacji nie dają sobie pomóc. Cierpią, ale nie chcą rozmawiać albo zbywają nową partnerkę lakonicznym: „Wszystko dobrze”, a wtedy ona może czuć się odtrącona. Może czuć się niepewnie, pojawia się frustracja. Inni z kolei wciągają nowe partnerki w walkę z żoną – albo byłą żoną – bo przecież takie walki często nie kończą się z rozwodem. I niektóre kobiety angażują się w ten bój bez reszty, do tego stopnia, że staje się on bardziej ich sprawą niż osoby, która się rozwodzi. To poważny błąd.
M.P.: Żeby ktoś nas w coś wciągnął, to musimy mu na to pozwolić. Jeżeli mamy poczucie, że się nadmiernie angażujemy, to powinniśmy się zastanowić, dlaczego tak jest, jakie mamy z tego „korzyści”? Może lubimy słuchać narzekań partnera na jego eks, bo wtedy się uspokajamy, że już do niej nic nie czuje? A może temat byłej żony jest tematem zastępczym, dzięki któremu nie trzeba się skupiać na wspólnych trudnościach?
Trudno wyznaczyć granicę: które sprawy dotyczą tylko byłych współmałżonków, a które są częścią nowej relacji.
M.P.: Jeżeli decydujemy się na wspólne życie, to i tak w mniejszym lub większym stopniu jesteśmy w to wszystko wciągnięci. Ważne jednak, żeby za rozwód partnera z byłym życiem nie brać na siebie zbyt dużej odpowiedzialności. Przypomina mi się taka historia, w której kobieta walczyła jak lwica o prawa rodzicielskie swojego mężczyzny. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ten cudowny człowiek ma sądowy zakaz zbliżania się do swoich dzieci. Poruszyła niebo i ziemię, w końcu się udało zmienić decyzję sądu, a po dwóch latach urodziło im się wspólne dziecko. I po jakimś czasie na własnej skórze przekonała się, że tamten sądowy zakaz był absolutnie uzasadniony. Jeżeli kobieta wchodzi w związek z mężczyzną, który brzydko kończy poprzednią relację, to nie powinna być zdziwiona, jeśli spotka ją podobny los.
Nawet, gdy jego rozwód przebiega wzorowo, to i tak możemy się bać, że skoro on się już raz rozwiódł, zrobi to jeszcze raz.
M.P.: Bardzo dobrze, jeżeli dopuszczamy do siebie takie obawy, bo znaczy, że poddajemy refleksji poprzedni związek partnera i to, co się tam zadziało. Nie ulegamy iluzji: „Ze mną będzie inaczej, teraz on będzie zupełnie inny”, tylko jesteśmy uważne na to, że pewne rzeczy mogą się powtórzyć. Choć nie muszą.
P.J.: Chodzi o natężenie tych myśli. Jeśli dokładnie przegadaliśmy, co się w tej poprzedniej relacji wydarzyło: on zrozumiał, co zrobił, a co zrobiła była żona; wykonał pewną pracę i nie przenosi tych obciążeń do nowego związku – to ten lęk powinien być do zniesienia. Jeśli jednak te myśli stają się obsesją, to pewnie trzeba im się bliżej przyjrzeć.
Czyli tak naprawdę przyjrzeć się sobie?
M.P.: Tak, bo może już raz ktoś nas porzucił, np. w dzieciństwie, i dzisiejszy lęk jest echem tamtego? A może jest pokłosiem niestabilnej samooceny? Wyobrażam sobie osobę, która ma niskie poczucie własnej wartości i „wygrywa” partnera. Zdawałoby się, że to zwycięstwo powinno nakarmić jej ego, tymczasem zaczyna się porównywanie: czy wypadam lepiej czy gorzej niż była żona lub jego znajome z pracy. Niskie poczucie własnej wartości często idzie w parze z taką nadmierną czujnością, a to bardzo obciążające. Może też pojawić się lęk przed karą. Boimy się, że karma do nas wróci: „Nie zasługuję na szczęście, los się zemści i inna kobieta mi go odbije”.
P.J.: Takie przekonania mogą działać jak samospełniającą się przepowiednia. Tak się boję, jestem tak paranoiczna, że rzeczywiście w pewnym momencie on tego nie wytrzymuje i odchodzi.
Para 2.0 – związek rozwodników może być lepszy
Jakie są korzyści z wchodzenia w relację z mężczyzną po przejściach?
P.J.: Zwykle kolejny związek to lepsze dopasowanie, ale też większa świadomość jego kruchości. Co może się przekładać na chęć dbania o relację, na większą motywację, by o nią walczyć, np. pójść na psychoterapię, jeśli zaczyna dziać się coś niedobrego. Zwłaszcza, że jeden rozwód jesteśmy skłonni przypisać czynnikom zewnętrznym: niezgodność charakterów, „wypaliło się”, ona była zimna w łóżku. Ale drugi to już perspektywa na refleksję: „Coś ze mną jest nie tak”.
M.P.: Sądzę, że i mężczyzna, i kobieta są po rozwodzie odarci z iluzji, że związek to sielanka. Mamy więc bardziej realistyczne oczekiwania względem partnera, co może sprawić, że potem czujemy się mniej rozczarowani i tym samym zwiększamy swoje szanse na szczęście. Nie demonizujmy rozwodników. Potraktujmy rozwód, jak każde inne poważne doświadczenie życiowe. To, czy relacja jest udana, nie zależy od ilości rozwodów na koncie, tylko od autorefleksji: co ja do tego związku wnoszę? W jaki sposób go buduję, a w jaki sposób niszczę? Z rozwodnikiem czy nie, każdy związek to jest nieustanna praca. Przede wszystkim nad sobą.
Rozmowa z psycholożką Matyldą Porębską i psychoterapeutą Pawłem Jezierskim ukazała się w „Urodzie Życia” 10/2019