
Matka i córka: najważniejsza więź w życiu. I najtrudniejsza
Matka powinna być dla dorastającej córki czuła, otwarta, wyrozumiała, akceptująca, lojalna, empatyczna… Ta lista nie ma końca. A taka matka istnieje tylko w poradniku. Ta prawdziwa stara się i popełnia błędy.
Karolina Morelowska-Siluk: Psychologowie mówią, że dla córki relacja z matką to absolutnie kluczowa więź, która determinuje dorosłe życie. Ciężko czasem pozbyć się wrażenia, że matki stawiane są niemalże w roli sapera, który myli się tylko raz. Z drugiej strony mówimy przecież, że prawdziwie bliska relacja musi być oparta przede wszystkim na szczerości. Z taką odpowiedzialnością ciężko nie zwariować.
Jest bardzo trafne i mądre powiedzenie, że szczerość bez miłości to okrucieństwo, ale miłość bez szczerości to hipokryzja.
Jak w takim razie kochać, szczerze się troszczyć i nie ranić?
Nie jest możliwe, aby nigdy nie zranić. To się z pewnością zdarzy. Ale to nie jest koniec świata. Proces wychowywania zaczyna się wcześniej niż w okresie dojrzewania. To, co możemy zrobić, to spróbować od samego początku zbudować bliskość, dać poczucie akceptacji.
Jak to osiągnąć?
Szczerze i często wyrażać swój zachwyt i dumę. Nad pierwszym wypowiedzianym słowem, pierwszym postawionym krokiem, pierwszym wykonanym rysunkiem. Później, gdy córka rośnie, pokazywać na bieżąco, co konkretnie nam się podoba w jej zachowaniu, co do nas najbardziej przemawia, co niepokoi, w końcu wyraźnie zaznaczyć, na co w żadnym razie się nie godzimy. Dawać córce sygnały, że jesteśmy zainteresowane jej sprawami, towarzyszyć w trudnych chwilach, budować wspólne rytuały. Zachęcać, aby wyrażała swoje zdanie. Przyjmować od niej słowa krytyki. To wszystko zwiększy szansę, aby w przyszłości nie zranić jej tak mocno słowami krytyki.
„Matka musi czasem potruć”
A konkretnie – jeśli widzę na przykład, że moja dorastająca córka podjada czekoladki i chipsy, przybiera na wadze, co powinnam zrobić, aby się o nią zatroszczyć, ale nie wpędzić jej w kompleksy?
Przede wszystkim przybieranie na wadze to proces. Jeśli matka i córka są sobie bliskie, zauważają siebie, to matka wcześniej spostrzeże, że dzieje się coś złego. W takiej interwencji bardzo ważny jest właśnie czas. To znaczy reagujemy, kiedy widzimy pierwsze symptomy, a nie wtedy, kiedy waga już znacznie podskoczyła. Ale warto pamiętać, że w czasie dojrzewania wahania wagi są dość powszechne. Rozwijanie zdrowych nawyków związanych z jedzeniem, przekonywanie do aktywnego spędzania czasu jest więc ważniejsze niż sama kontrola wagi.
Jak powinny wyglądać takie rozmowy?
Na pewno nie powinny być wykładem o wyższości marchewki nad batonem. Niech będą raczej przelotne, wplecione w codzienność, niech się odbędą niejako „mimochodem”. Warto jest „nawigować” w stronę rozmowy, wymiany, zaciekawienia czymś, co jest dla nas odkryciem, nowością, niż rodzicielskiej przemowy. Choć czasem rozpoczynamy z dobrymi intencjami, a kończymy… przemową.
A córka nazywa to „truciem”.
Matka czasami musi potruć. To jedna z odsłon naszej roli. Dobrympomysłem może być wspólne gotowanie, zakupy, nowe przepisy. Matka z córką przygotowują niedzielny obiad i podczas gotowania właśnie można pogadać, że ważne jest to, co jemy, jak jemy, w jaki sposób te wszystkie batony, chipsy wpływają na nasze zdrowie. Czasem możemy poeksperymentować z nowymi składnikami. Ważne jest, aby podkreślić, że zwracamy na to uwagę, że nie jest nam wszystko jedno. Czasem taka rozmowa wyniknie z obejrzanego wspólnie filmu albo z czyjejś historii. Jeśli problem zaczyna przybierać zbyt duże rozmiary – nasza córka tyje w sposób niepokojący– trzeba zareagować. Zwrócić się o pomoc do specjalisty, endokrynologa, dietetyka. Jeśli wprowadzamy dietę, warto uwzględnić prośby czy rozwiązania córki. Być może lubi coś szczególnie i akurat z tego nie chce rezygnować albo przeciwnie – na przykład myśli o wyeliminowaniu mięsa. Tego nie należy z góry odrzucać.
Są matki, które przerażone mówią: „Chyba nie chcesz być tak gruba jak pani Ela” albo ciągną przed lustro: „Zobacz, jak ty wyglądasz”. Chcą w ten sposób wstrząsnąć, zmotywować. Mają dobre intencje.
Tylko niewiele z nich wynika. Nasza córka prawdopodobnie nie chce wyglądać jak pani Ela. Ale tym komentarzem nie podsuwamy żadnej alternatywy. I dla niej nie jest to wyraz troski, raczej atak. Efekt jest odwrotny. Atakowany człowiek zwykle zaczyna się bronić. Dochodzi do niepotrzebnej konfrontacji. To nie jest sposób na kontynuowanie więzi, ale raczej wystawienie jej na szwank. Ważne jest też zachowanie spokoju. To znaczy, jeżeli nawet mnie jako matkę coś niepokoi w postawie mojej córki, powinnam starać się mówić o tym ze spokojem. Nie dać ponieść się emocjom, sprowokować. Czasem zdarza się, że coś, co robi czy mówi córka, sprawia, że nagle widzimy zupełnie innego człowieka. Człowieka, który nie przypomina tego z naszych wyobrażeń. To bywa obezwładniające. Ale to nie znaczy, że za chwilę, kiedy opadną pierwsze emocje, nie mamy wyrazić swojego zdania.
W wychowaniu najważniejsza jest obserwacja
Nasze słowa to jedno, ale kluczowe jest to, co robimy.
Zdecydowanie mocniej przemawia do dziecka to, co obserwuje u nas, niż złote myśli, które wypowiadamy. Ono uczy się przez naśladowanie – w psychologii nazywa się to modelowaniem. Więc matka, która mówi o tym, jak ważne jest zdrowe jedzenie, a sama notorycznie podjada to śmieciowe i tyje – nie jest wiarygodna.
Jest jeszcze druga strona tego medalu. Nastolatki w okresie dojrzewania zwykle tyją, a marzą, aby wyglądać jak Anja Rubik. Katują się więc, nie jedzą nic, żeby choć trochę przypominać lansowany przez media ideał. Jak reagować w takiej sytuacji?
Możemy próbować nadawać ciału i wyglądowi właściwe miejsce w hierarchii ważności. Pokazywać alternatywę, ale nie bagatelizować tego, że córka chce być atrakcyjna. To znaczy nie kwitować jej starań krótkim zdaniem: „No akurat to jest ostatnia rzecz, która powinna cię teraz interesować”, bo dla nastolatki wygląd ma i będzie miał duże znaczenie. I rozmawiajmy o zmianach ciała – może i my miałyśmy w tym okresie podobny problem. A czasem, w sytuacjach ekstremalnych, warto pomóc w znalezieniu nowej grupy rówieśniczej, skoncentrowanej także na innych wartościach poza wyglądem.
Czasem matki same boją się, że jeśli ich córka przytyje, będzie nieszczęśliwa, bo odrzuci ją otoczenie. Można coś zrobić z takim lękiem?
Własny lęk trzeba rozwiązywać we własnym zakresie. Z przyjaciółką, mężem, w terapii. Nie należy obarczać nim córki. Musimy też pogodzić się z tym, że nasz wpływ na dorastające dziecko nie jest już tak rozległy jak wtedy, kiedy to wyłącznie my decydowałyśmy o diecie córki. Ponadto takie martwienie się może być źródłem rosnącej frustracji i ostatecznie doprowadzić do sytuacji, kiedy córka poczuje, że jej nie akceptujemy.
Matki zwykle martwią się o wszystko. Czy należy narzucać się ze swoją „wszechstronną” wiedzą, kiedy córka zaczyna wkraczać w okres dojrzewania?
Źródła matczynego niepokoju mogą być przynajmniej dwojakie. Jedno to coś, co realnie dzieje się z naszą córką. Drugie to nasze własne przeszłe doświadczenia, które w związku z intensywnymi uczuciami, jakie w nas wzbudzają, nie pozwalają nam reagować na rzeczywistość, w pewnym sensie przesłaniają nam możliwość widzenia naszej córki.
Co to dokładnie znaczy?
Nasza mama być może kiedyś coś zbagatelizowała w naszym wychowaniu, a my bardzo nie chcemy powielić tej sytuacji. I to jest rodzaj martwienia się na wyrost. Wtedy może zdarzyć się, że podejmujemy reakcję, która nie jest adekwatna do sytuacji.
Na przykład?
Na przykład dorastająca córka potrzebuje intymności i zamyka się w pokoju, a matka ma w głowie najgorsze scenariusze, wpada i przeszukuje szuflady w poszukiwaniu trawki. Córka czuje się przytłoczona, potraktowana niesprawiedliwie. Zawsze w takim momencie warto wziąć głębszy oddech, nim wkroczy się do akcji. Bo ona może nadszarpnąć relację. Nim zareagujemy, warto zapytać. Potraktować dorastającego człowieka jak partnera w rozmowie, ale też zastanowić się, co mnie niepokoi i dlaczego. Ale bywa też odwrotnie – nie podejmujemy żadnych działań. Myślimy: „Sama to przeżywałam, wiem, że młodzi eksperymentują, próbują używek”. Nie reagujemy, bo mamy ciągle przed oczami obraz własnej matki i tego, jak się zbłaźniła, ile wstydu się przez nią najadłyśmy w sytuacji, która była całkiem niewinna. To druga strona tego samego „zatrzymania się” przy swoich silnych emocjach.
Rozumiem, że żadna z tych skrajności nie jest dobra.
Tak, bo obie sytuacje są zamknięciem oczu na nasze dziecko. Nie widzimy córki, tego, co z nią rzeczywiście się dzieje, tylko siebie i swoją matkę sprzed lat. Bardzo istotna jest nasza czujność, uważność. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte. I być w gotowości. Jeśli deklarujemy, co często robimy, że zawsze można do nas zwrócić się z jakimś problemem, starajmy się rzeczywiście słowa dotrzymywać. I nawet jeśli zdarzy nam się jakaś wpadka, córka przyszła z kłopotem i usłyszała: „Teraz nie mam czasu”, albo kiedy posądziłyśmy ją o coś, co nie miało miejsca, trzeba potem po ludzku powiedzieć: „Przepraszam”. Taka umiejętność niebudowania sobie pomnika nieomylności jest ważna.
Czy ważne jest dzielenie się własnymi doświadczeniami z okresu dojrzewania? Czy taka „spowiedź” może być dla naszej córki krępująca?
Nawiązanie do tego, że same przez to przeszłyśmy, że też czułyśmy się wiele razy zagubione w obliczu zmieniającego się ciała i psychiki jest dobrym punktem wyjścia do rozmowy. Ale byłabym tu ostrożna. Miewamy tendencję do traktowania córek jak przyjaciółek. I taka rozmowa, która wyjściowo ma być podzieleniem się własnym doświadczeniem, może przerodzić się w zwierzenia czy nawet żalenie się. Granica jest płynna, a relacja między matką a córką unikalna też właśnie dlatego, że nie jesteśmy koleżankami.
Ale to nasze zadanie, aby wprowadzić córkę w świat kobiecości.
To się zwykle dzieje w sposób dość naturalny. Córka po prostu patrzy, jaką kobietą jest jej matka. Jak się ubiera, maluje, ale też jak się zachowuje. Czy jest delikatna, czy bywa wulgarna i dosłowna. Jak zachowuje się wobec męża czy partnera. Jak zachowuje się wobec innych mężczyzn podczas spotkań towarzyskich. Czy jest otwarta, pewna siebie, czy zamknięta i wycofana. Czy zasłania, czy odsłania swoje ciało. Czy kokietuje, flirtuje. Córka właśnie tymi obserwacjami nasiąka jak gąbka. Dlatego tak ważna jest nasza postawa. Ale, co bardzo istotne, córka doskonale wyczuwa też, czy matka jest sobą, czy prowadzi jakąś grę. Więc wszelkie ewentualne próby zachowywania się przy córce we „właściwy”, „książkowy” sposób, jeśli takie naprawdę nie jesteśmy, nie mają sensu.
Córka nie da się oszukać?
Dzieci są doskonałymi obserwatorami i są szalenie wyczulone na spójność przekazu. Nie, nie dadzą się oszukać. Córka słyszy, co matka mówi, ale widzi też, jak działa. I jeśli to pozostaje w sprzeczności, to pierwsze miejsce zawsze zajmuje nasze zachowanie, a nie nasze morały. I modelem kobiecości będzie dla niej to, jak się zachowujemy, a nie to, co o kobiecości opowiadamy. Oczywiście, nie bez znaczenia jest tu grupa rówieśników. Ona ma ogromy wpływ na nastolatkę. Fajnie, jeśli matce uda się być dla niej atrakcyjną przeciwwagą. Ale musimy zaakceptować to, że w pewnym momencie wyznacznikiem kobiecości dla naszej córki będzie Iza z równoległej klasy, a nie my. Jednak nie musi to wzbudzać naszego niepokoju. Czas świetności Izy przeminie. Matka pozostawi w psychice córki swój ślad na dłużej.
Relacja matka i córka zmienia się przez całe życie
Czasy się zmieniają, ale rozmowy dotyczące seksualności nadal zwykle spędzają rodzicom sen z powiek.
I wcale nie należy zakładać, że ten czas, te rozmowy będą łatwe i obie strony będą czuły się z tym bardzo komfortowo. Nie musi tak być. Może pojawić się skrępowanie, zażenowanie. To jest zupełnie naturalne, nawet jeśli ta relacja jest bliska. Ważne, aby matka starała się być otwarta, nieoceniająca, po prostu, jak w każdej delikatnej sprawie, potrzebna jest duża doza empatii. Potrzebne jest też przyzwolenie i otwartość na język, którym córka się posługuje. Dzieci, a potem młodzież, o sprawach związanych z dojrzewaniem, budzącą się seksualnością zwykle mówią dość wulgarnym językiem. Tak już po prostu jest. Z tego się wyrasta. Ale warto na samym początku (potem będziemy to próbować zmieniać, modelować) znaleźć w sobie zrozumienie i na ten język się zgodzić. To bardzo ułatwi kontakt i odrobinę skróci dystans. Warto też nastawić się na wiele takich rozmów, a nie przygotowywać do jednej „poważnej”.
Podejmujemy temat, choć nasza córka prawdopodobnie już wszystko wie. Z internetu, od koleżanki…
I tu chętnie się nie zgodzę. To nie jest prawda. Owszem, nasze córki wiedzą dużo, ale nie wiedzą dobrze. Internet, koleżanki i koledzy to nie powinno być źródło wiedzy w tak szalenie ważnym momencie, jakim jest wkraczanie w kobiecość. To my mamy być źródłem realnej, sprawdzonej wiedzy. Jesteśmy od dementowania tego internetowego zalewu. Ten czas jest dla dziewczynki bardzo trudny. Zmienia się ciało, bardzo intensywnie działają hormony. Wiąże się to przede wszystkim z dużym niepokojem: „Czy ze mną wszystko jest w porządku?”. Rolą matki jest regulowanie poziomu lęku, to znaczy obniżanie go. Upewnianie, że to, co się z córką dzieje, jest naturalne. A jeśli nas także coś niepokoi, skorzystanie z wiedzy odpowiedniego eksperta.
Bardzo ważna jest też, szczególnie w tym okresie, lojalność matki. Jeśli córka z czegoś się zwierzy, nie wolno nam tego ani przekazać dalej, ani w żaden sposób wypomnieć. Nie przekazać dalej znaczy także, oczywiście jeśli to nie jest nic zagrażającego bezpieczeństwu i zdrowiu, nie powtarzać tego ojcu. Dla córki ważne jest to, że razem z matką jest już częścią kobiecego świata, że to są ich „babskie” sprawy. To służy podtrzymaniu bliskości.
Matka powinna być otwarta, ciekawa, empatyczna, lojalna, akceptująca. Czyli jednak ideał…
Współczesna matka jest w szalenie trudnej sytuacji. Ilość teorii dotyczących wychowania jest nie do policzenia.
Dodatkowo one bardzo często się wykluczają.
Ta „wiedza” jest obezwładniająca. Sprawia, że matka w zalewie przekazów ekspertów czuje się niekompetentna, przytłoczona i bezradna. Nie robi więc nic, żeby tylko nie zrobić źle. A tymczasem możemy się mylić i będziemy się mylić. Okres dojrzewania to czas kryzysów. Najważniejsze, aby kochać, towarzyszyć i być obecną, czyli w razie potrzeby radzić, interweniować – nawet jeśli to nie jest w danym momencie po myśli naszej córki. Właśnie uczestniczenie w jej dojrzewaniu sprawi, że w przyszłości ta relacja ma szansę być głęboka i prawdziwa. Najgorsze są uniki.
***
Rozmowa z Anną Zarzycką ukazała się w „Urodzie Życia” 3/2016