
Latami żyjemy razem i nie znamy się nawzajem. Budzimy się tuż przed rozwodem
Gdy pracuję z parami, zdarza się, że kiedy ludzie dowiadują się o pragnieniach partnera, to są w szoku. Do tego stopnia, że nawet wychodzą z gabinetu. Żyją razem, a raczej obok, niektóre tematy umieszczając wspólnie w strefie tabu” – tłumaczy psychoterapeuta i seksuolog Michał Pozdał.
Szukamy wymówek
Karolina Rogalska: Czy zdarza się, że przychodzą do pana pary z wieloletnim stażem i w trakcie rozmowy wychodzi na jaw, że partnerzy nie wiedzą o sobie podstawowych rzeczy?
Michał Pozdał: Niektórzy żyją razem, kompletnie się nie znając. Mam teraz takie doświadczenie w pracy ze zdradą. Przychodzi para i w trakcie rozmowy okazuje się, że mąż od dziesięciu lat ma romans. Pomyślałem sobie: „Co ty, kobieto, robiłaś, żeby tego nie wiedzieć?”. Można się nie domyślić przez dwa miesiące, pół roku, ale dziesić lat?
Prawdopodobnie tkwiła w niewiedzy, bo w jakimś sensie było jej to na rękę. Może bała się skonfrontować z rzeczywistością, bo prawda byłaby dla niej zbyt bolesna? A może lubi wchodzić w rolę ofiary i czerpie z tego jakieś psychologiczne korzyści? Albo dzięki romansowi męża miała dla siebie więcej przestrzeni i bezpieczną egzystencję, bez konieczności wywracania życia do góry nogami? Motywacji może być wiele. I zwykle pozostają one w otchłani naszej nieświadomości.
Dlaczego i w jaki sposób dochodzi do takiego rozdźwięku? Może brakuje nam czasu na ważne rozmowy?
Ja nie kupuję takiego wyjaśnienia. Kiedy moi pacjenci mówią, że nie mają czasu dla partnerów, zadaję im pytanie: „Co robisz, żeby tego czasu nie mieć i jaką to pełni funkcję?”. Czas nie ma tu żadnego znaczenia. Jeśli po pracy znajdujesz go, żeby iść dwa razy w tygodniu na crossfit, przeglądać Instagram, czytać non stop odświeżane newsy na Facebooku itd., to spokojnie mógłbyś (mogłabyś) go znaleźć na budowanie swojego związku. Gdyby oczywiście ci na tym zależało. Z rozmową jest jak z seksem. Osoby, które się skarżą, że mają go w domu za mało, powinny się zastanowić, co robią, że tak jest? Może przekładają go na koniec dnia, kiedy już padają z nóg? Albo np. objadają się przed pójściem do łóżka? Wybierają taki film, że w trakcie oglądania zasypiają na kanapie? Seks, tak samo jak zbliżenie emocjonalne, można sabotować na tysiące sposobów. Ten pozorny brak czasu jest rodzajem wymówki. Warto zastanowić się, dlaczego unikamy bliskości. Czy już tak się od siebie oddaliliśmy, że boimy się do siebie zbliżyć? A może tak naprawdę nie chcemy już być razem? Albo tyle jest między nami złych emocji, wzajemnych pretensji i boimy się, że w chwili bliskości to wszystko po prostu się z nas wyleje.
Czasem jest i tak, że owszem, dwoje ludzi ze sobą rozmawia, a każde z nich słyszy zupełnie inne rzeczy.
Rzeczywiście w wieloletnich związkach niekiedy przestajemy słyszeć, co partner do nas mówi. W pracy z taką parą stosujemy tak zwany dialog imago. Polega na tym, że jedna osoba mówi, a druga upewnia się, czy dobrze usłyszała, parafrazując komunikat. I robi to tak długo, aż ta pierwsza powie: „Tak, to jest dokładnie to, co powiedziałem (powiedziałam)”. Na początku ludzie zwykle mają z tym problem. Np. ona mówi: „Wstałam dzisiaj rano, bolała mnie głowa i zrobiło mi się przykro, bo jak się obudziłeś, to nawet mnie nie przytuliłeś”. „Proszę powiedzieć żonie, co pan usłyszał” – mówi terapeuta. A mężczyzna na to: „No, że wstałaś rano, byłaś zła i się na mnie wkurzyłaś”.
Jak razem żyć długo i szczęśliwie?
Prof. John Gottman, terapeuta par, który uważa, że sukces długoletnich związków opiera się nieustannej wymianie wiedzy na swój temat, umieścił w internecie kwestionariusz, który zawiera pytania o bieżące wydarzenia z życia ludzi, z którymi jesteśmy: upodobania, stresujące sytuacje w pracy, ulubione miejsca do wypicia kawy, ale też o kwestie bardzo intymne czy egzystencjalne. Można sobie sprawdzić, co tak naprawdę wiemy na temat osoby, z którą żyjemy.
To bardzo ważne, żeby co jakiś czas robić taką ewaluację nas samych i partnera. Czyli rejestrować zmiany, jakie w nas zachodzą. Problem pojawia się zwykle wtedy, gdy w długoletnich związkach jedna osoba się zmienia, a druga nie może za tym nadążyć. I przestają się dogadywać. Pracuję ze studentami studiów podyplomowych i często spotykam osoby – prawie zawsze są to kobiety, czasem 50-, 60-letnie – które opowiadają, że całe życie marzyły, aby pójść na psychologię, i wreszcie teraz mogą sobie na to pozwolić. Są tymi studiami zafascynowane, rozwijają się, pracują nad sobą. A ich wieloletni partner został całkowicie w tyle. I wtedy związek się rozpada.
Myślę, że to bardzo ważne, żeby obserwować z zaciekawieniem, kim dzisiaj jest mój partner. I jak bardzo ten, który dziś siedzi naprzeciwko mnie, różni się od osoby, z którą brało się ślub.
Czy kiedy zarysuje się dysproporcja między małżonkami, trzeba i można starać się poziomy wyrównać?
Nic nie trzeba, ale dużo można. Przede wszystkim można rozmawiać o tym, jak partner lub partnerka widzą zmianę, jaka w nas zaszła. Czy mają w związku z nią jakieś obawy? Nie chodzi o to, żeby druga osoba zmieniała się na siłę, lecz aby takiej zmiany nie blokowała u nas samych. Tak czy owak nasz partner będzie jej beneficjentem. Rodzina to system, zmiana jednego elementu pociąga za sobą zmianę całego układu. Żona ma zajęcia na uczelni w weekend, więc to mąż musi zająć się niedzielnym obiadem i opieką nad dziećmi. Czy będzie na tyle elastyczny, żeby to zrobić? Czy wykorzysta ten czas na zbudowanie bliższych więzi z dziećmi? To już będzie od niego zależeć.
Powiedział pan: „obserwować z zaciekawieniem”. Co to znaczy?
Warto pamiętać nawet o bardzo drobnych gestach. Np. wychodzę wkurzony z pracy i piszę SMS do żony: „Mam dosyć swojego szefa, co za wredny typ”. Wbrew pozorom to jest bardzo ważny komunikat. To, że piszemy sobie takie drobiazgi, że wysyłamy zdjęcia, jakieś głupkowate memy, buduje między nami więź, wspólnotę doświadczeń.
Żyjemy w bardzo narcystycznych czasach, nastawionych na indywidualizm. Jednostka z własnej perspektywy jest ważniejsza niż wspólnota, którą współtworzy. Ta zmiana w myśleniu dokonała się w ciągu ostatnich lat. Wystarczy prześledzić seriale, które zyskują miano kultowych w danym okresie. W latach 90. hitem był „Przystanek Alaska” czy „Przyjaciele,” gdzie bohaterem była pewna zbiorowość. Dziś mamy obrazy promujące skrajny indywidualizm, w stylu „House of Cards”. Koncentrujemy się głównie na sobie, inwestujemy w siebie, spełniamy swoje pragnienia. I często zapominamy, że dbanie o tę drugą osobę też jest bardzo ważne.
Związki z długim stażem wymagają pracy
Dbanie o kogoś może oznaczać czasem robienie czegoś wbrew sobie.
Ale może być również niezwykle ekscytujące. Wystarczy, że wyjdziemy z narcystycznej pozycji i porzucimy założenie, że wiemy wszystko o osobie, z którą żyjemy. Wtedy odkryjemy, że to jest odrębny byt, z innymi, niż nam się wydawało, potrzebami, pragnieniami, radościami i dramatami. W dodatku przebywający w ciągłym ruchu.
Myślę, że to jest właśnie najbardziej fascynujące w relacjach międzyludzkich: obserwowanie kogoś na przełomie lat. Jak ta osoba się zmieniała, z iloma rzeczami sobie w życiu poradziła, a na ilu poległa, jak te doświadczenia ją ukształtowały. Przecież każdy ma w sobie opowieść na fascynujący film, tylko trzeba się trochę wysilić, żeby ją usłyszeć.
Daniel Gilbert, profesor psychologii z Harvardu, twierdzi, że co 10 lat każdy z nas staje się zupełnie innym człowiekiem. „Osoba, którą jesteś w tym momencie, jest równie ulotna i chwilowa, jak wszystkie osoby, którymi sam do tej pory byłeś” – mówi. Czy małżonkowie zmieniają się indywidualnie, czy może zmieniają się pod swoim wpływem, o ile wręcz nie odbywają jakiejś przemiany wspólnie?
Wszystkie te wersje są możliwe. Chodzi o to, że jesteśmy ludźmi i w dużej mierze rządzą nami emocje. A to oznacza, że nie potrafimy przewidzieć, jak się zachowamy albo poczujemy w nieznanych okolicznościach. Oczywiście, na podstawie doświadczenia możemy robić prognozy, ale stuprocentowej pewności nigdy nie ma. Nie wiemy, co zrobimy, gdy stracimy kogoś bliskiego. Ani wtedy, gdy się dowiemy, że zostaliśmy zdradzeni. Albo gdy usłyszymy: „Już nie mogę z tobą wytrzymać. To koniec”. Może być tak, że chociaż będziemy się chcieli wówczas zachować w cywilizowany sposób, to i tak zaczniemy rzucać talerzami lub spalimy rzeczy naszego eks na balkonie. Ale może też być zupełnie odwrotnie. Jak pisała Szymborska: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.
Skoro do końca nie znamy nawet sami siebie, to jakie mamy szanse na to, żeby się dowiedzieć, kim tak naprawdę jest nasz partner?
Małe, ale cały czas warto próbować. Jak już sobie powiedzieliśmy, wszyscy stale się zmieniamy. Problem jest taki, że gdy jesteśmy w związku, często nie chcemy tego dostrzec. Bo budując wspólne gniazdko i chcąc poczuć się bezpiecznie, musimy siebie nawzajem oswoić. Dlatego przyzwyczajamy się do pewnego sposobu myślenia na temat drugiej osoby i z czasem patrzymy na nią jak na oswojone zwierzę domowe. Udomowionego kota albo psa. A przecież my, ludzie, jesteśmy ucywilizowani, ale też zwierzęcy, popędowi. I nie chodzi tylko o popęd seksualny, ale ogólnie, o popęd do życia. I nagle partnerzy są w szoku, bo się okazuje, że w tym naszym piesku kanapowym drzemie dzikie zwierzę. Nieprzewidywalne, z własnym życiem wewnętrznym, do którego nie mamy dostępu, ale też pełne pragnień i fantazji. Nie chcemy tego widzieć ani wiedzieć o tym, bo po prostu jest nam tak wygodniej.
To po co nam ta wiedza?
Jest niezbędna do budowania autentycznych, głębokich więzi, których spoiwem są akceptacja i zaufanie. Zacieśnianie relacji opiera się właśnie na procesie wzajemnego odsłaniania. Im więcej wiemy na temat naszych partnerów, tym bardziej możemy być w stosunku do nich empatyczni. Rozumieć to, czego doświadczają, przez co przechodzą. Możemy głębiej wejść w ich świat. Towarzyszyć w procesie zmiany, po prostu będąc obok. W ten sposób rodzi się bliskość i intymność – a przecież bliskie, autentyczne kontakty, w których odczucia i emocje mogą być spontanicznie wyrażane, a nie tłumione i cenzurowane, to jedna z najważniejszych ludzkich potrzeb.
Jak budować bliskość z małżeństwie?
Jakiś czas temu było głośno o eksperymencie Arthura Arona, dotyczącym budowania bliskości. Badacz sporządził listę 36 dość intymnych pytań i poprosił kilkadziesiąt obcych osób, połączonych losowo w pary, żeby przez 90 minut zadawały je sobie nawzajem. Efekty uboczne eksperymentu to kilkanaście romansów, parę wielkich miłości i jeden ślub.
Zadziałały tam mechanizmy, które my, klinicyści, znamy z naszych gabinetów. Często w toku rozwoju relacji terapeutycznej pacjent zakochuje się w swoim terapeucie. Nazywamy to zjawisko przeniesieniem. Jest to oczywiście dość złożone zagadnienie, ale jedną z przyczyn jego występowania jest to, że dla wielu osób spotkanie z terapeutą stanowi pierwsze w życiu doświadczenie bezwarunkowej akceptacji. Autentycznego zainteresowania ze strony innej osoby, która w dodatku daje im pełną uwagę, dzięki czemu mogą wreszcie poczuć się dla kogoś ważni. W dobrze prowadzonej terapii poddaje się to zjawisko analizie i kieruje nim tak, aby służyło pacjentowi w procesie zdrowienia.
Eksperyment Arona pokazuje, jak wielkie znaczenie w budowaniu relacji ma wzajemna znajomość swoich światów. Ale też, jak ważne jest prawdziwe słuchanie, koncentracja na drugiej osobie. Uważność, podczas której odkładamy na bok własne pragnienia, potrzeby, uprzedzenia i dzięki temu możemy poznać świat naszego rozmówcy od wewnątrz.
Problem w tym, że po kilkunastu latach bycia razem, często już nam się nie chce w taki sposób słuchać.
Tak, ale to tylko od nas zależy, jak urządzimy sobie związek. Możemy się wycofać, zadziałać defensywnie i na przykład postarać się o jakiś outsourcing. Czy to będzie realny romans, internetowa znajomość z Tindera czy pięć tysięcy znajomych na Facebooku. Szczególnie dziś, w dobie mediów społecznościowych i komunikatorów, gdy coraz częściej wieczory spędzamy razem na kanapie, ale myślami w ekranie smartfona, łatwo o taką ucieczkę. Sam nie raz przyłapałem się na tym, że rozmawiam z kimś przez Messengera, a całkowicie ignoruję osobę, którą mam przed sobą.
To chyba dzisiaj dosyć częste...
To jest chore! Jeśli świat, którym nie chcemy się dzielić, zaczyna być ważniejszy niż ten wspólny, to zastanówmy się, na czym polega problem. Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy ten świat potrafimy dzielić na jakimś koncie w portalach społecznościowych z kompletnie obcymi ludźmi, ale nie jesteśmy w stanie tego zrobić z osobą, z którą śpimy w jednym łóżku. Jednak można powalczyć o relację. A wtedy gdy ludzie upomną się o bliskość, najczęściej okazuje się, że partnerowi też jej brakowało.
Michał Pozdał – psychoterapeuta seksuolog, wykładowca SWPS, założyciel i szef Instytutu Psychoterapii i Seksuologii w Katowicach. Specjalizuje sie m.in. w terapii par.
***
Rozmowa z Michałem Pozdałem ukazała się w „Urodzie Życia” 2/2019