
Skończ wreszcie z pastwieniem się nad sobą! Nie jesteś brzydsza ani gorsza: jesteś wystarczająca – jak każda z nas
Wiele spektakularnych kobiecych karier opiera się na wewnętrznym dramacie: „Nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie dostrzega, ale ja wam pokażę!”. Stajemy przed lustrem i pastwimy się nad sobą. „Brzydsza. Gorsza. Niekochana” – myślimy. Niska samoocena utrudnia nam relacje, najczęściej blokuje i rozwój i sukces. Borykamy się z otwartą raną z dzieciństwa, kiedy słyszeliśmy od rodziców, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, nie spełniamy oczekiwań, nie zasługujemy na ich miłość. Nie warto dać się uwięzić w takim myśleniu o sobie. Już jako dorośli możemy zbudować nową wizję siebie i poczucie własnej wartości – tłumaczy słynna psychoterapeutka Stefanie Stahl, autorka książki „Jak myśleć o sobie dobrze? O sztuce akceptacji i życiu bez lęku”.
Karolina Rogalska: Czym jest samoocena? Termin pozornie oczywisty, dla każdego znaczy pewnie coś innego.
Stefanie Stahl: Jest zbiorem przekonań nabytych podczas wychowania. Jeśli ta samoocena jest stabilna, bo na płaszczyźnie emocjonalnej dostałaś w dzieciństwie wszystko, czego potrzebowałaś, aby dobrze się rozwijać – to wspaniale. Gorzej, jeżeli tak nie było. Samoocena jest czymś, co przyszło z zewnątrz. Odciskiem, który nie mówi wiele o tobie, ale o tym, w jaki sposób byłaś traktowana przez najbliższych w okresie, gdy kształtował się twój mózg.
Te przekonania latami nosimy w sobie.
To, że żyjemy z jakimś przekonaniami przez 30, 40, 50 lat, nie oznacza, że są prawdziwe. Jeśli wychowalibyśmy się w innej rodzinie albo przyszli na świat w innym momencie życia naszych rodziców, te schematy byłyby zupełnie różne. Badania neuropsychologiczne pokazują, że mózg działa na zasadzie systemów kary i nagrody. W mózgu dziecka, które jest wychowywane pod presją, często strofowane, zaniedbywane, ośrodek kary jest znacznie bardziej reaktywny. Takie osoby w dorosłym życiu są bardzo wrażliwe na wszelakie bodźce, które kojarzą im się z odrzuceniem, naganą, krytyką.
Ponadto już na bardzo wczesnym etapie kształtuje się w naszym umyśle tak zwane pierwotne zaufanie. Jest ono zakorzenione w najgłębszej warstwie poczucia naszego istnienia. Jeśli człowiek wykształcił w sobie pierwotne zaufanie, to w głębi siebie czuje się na tym świecie mile widziany i akceptowany. Jeśli tak się nie stało, towarzyszy mu myśl, że nie jest ważny, że nie można go kochać. Za tymi przekonaniami idą uczucia: wstydu, lęku, smutku, zawiści. Poczucie, że nie jest się wystarczająco dobrym.
Samoocena w narcystycznych czasach
W dzisiejszych narcystycznych czasach część osób łączy wysoką samoocenę z arogancją, bezkompromisowością, dążeniem do celu po trupach.
Prawdziwe bycie w zgodzie ze sobą nie ma nic wspólnego z kompleksem wyższości. Udawaniem kogoś, kim nie jesteś. Podpieraniem się atrybutami władzy i sukcesu finansowego. Jeśli masz wykształcone głębokie poczucie własnej wartości, to zazwyczaj jesteś dobrym człowiekiem. Chęć szkodzenia innym, poniżania ich, wykorzystywania czy manipulowania cudzymi uczuciami bierze się z głębokiego nieszczęścia.
Poczucia niższości przykrytego narcystyczną fantazją wielkościową. Oczywiście każdy z nas spotkał w swoim życiu osobę, przy której z takich czy innych powodów czuł się gorszy. Poczucie niskiej wartości jest tylko przejaskrawieniem stanu, którego okazjonalnie doświadcza każdy z nas. Chodzi o natężenie tych doznań, o czas ich trwania. I o to, jakie emocje w nas wzbudzają. Gdy w takiej sytuacji zaczynasz zachowywać się agresywnie, opanowuje cię zawiść – która w odróżnieniu od zazdrości jest bardzo destrukcyjnym uczuciem, bo jednym z jej komponentów jest pragnienie, aby danej osobie przydarzyło się coś złego – to powinna zapalić ci się czerwona lampka. Taka postawa nie ma nic wspólnego z poczuciem własnej wartości. To jedna ze strategii obronnych, która ma uratować cię przed bólem.
Czyli są jakieś inne strategie?
Kiedy w dzieciństwie dostałaś komunikat: „Nie jesteś wystarczająco dobra”, „Nie zasługujesz na miłość”, to możesz poradzić sobie na dwa sposoby. Możesz pomyśleć: „Mam was wszystkich w d… Rodzice byli okropni. Czułam się gorsza, bezbronna, wykorzystywana. Nikt już nigdy nie będzie mnie w ten sposób traktował. Nie będę już od nikogo zależna. Poradzę sobie sama. Będę robiła tylko to, na co mam ochotę. Żadnych kompromisów”. Tak myślą często ci rozpychający się w życiu łokciami egoiści, o których pani wspomniała. Druga strategia polega na tym, że aby zdobyć miłość i uwagę, poświęcasz życie na spełnianie oczekiwań innych.
Chcesz wszystkich zadowolić, być perfekcyjna w kontakcie z innymi?
Odczuwasz silną potrzebę dążenia do harmonii, przez co blokujesz kontakt z własnymi potrzebami. Aby uniknąć konfliktu, nie dopuszczasz do głosu swoich potrzeb i pragnień. Dbasz o to, żeby usatysfakcjonować cały świat. Robisz naprawdę wiele, żeby nie zostać odrzuconą. Przychodzi ci to bez trudu, bo zostałaś nieźle wytrenowana w dzieciństwie.
Co oznacza „dążenie do harmonii”?
Że za wszelką cenę chcesz uniknąć konfliktu. Nie jesteś w stanie otwarcie powiedzieć, czego chcesz, co jest dla ciebie ważne. Często godzisz się na rzeczy, na które wcale nie masz ochoty, ale ten wyparty gniew i tak w końcu musi znaleźć ujście. Z biegiem czasu, np. po latach związku, osoby nadmiernie uległe zaczynają nienawidzić swojego partnera. Postrzegają go jako dominującą, apodyktyczną, ograniczającą i opresyjną osobę. Nie widzą, że to one same wychodzą przed szereg, są posłuszne i dobrowolnie rezygnują z siebie.
Frustracja narasta, czasem do tego stopnia, że taki człowiek kończy związek. Jest przekonany, że jedynym sposobem na odzyskanie wolności jest ucieczka.
Pytanie, dlaczego przez te wszystkie lata nie starał się zawalczyć o swoje potrzeby? Nie dały szansy partnerowi, żeby mógł coś zmienić lub choćby przeprosić. Są wielkie szanse na to, że ta osoba w kolejnym związku popełni podobne błędy.
Bardzo możliwe. Jeśli nie zmienisz wewnętrznych schematów, które zazwyczaj są kompletnie nieuświadamiane, to kolejne relacje mogą przebiegać według podobnego wzorca.
Lepiej siebie opowiedz
Pisze pani, że niskie poczucie własnej wartości to otwarta rana, która powstała na wczesnych etapach rozwoju i nigdy się nie zabliźnia. A wszelkie niepowodzenia, realne czy wyimaginowane, to ziarnka soli, które na nią spadają, powodując dotkliwy ból. Ale przecież w dorosłym życiu też przydarzają nam się sytuacje, które mogą zrujnować nasz obraz siebie.
Oczywiście, ale to są traumy wtórne, które mają wspólny korzeń z pierwotnym zranieniem. Kluczowych jest pierwszych sześć lat życia. Kiedy się rodzimy, nasz mózg wykształcony jest w około 25 proc. Pozostałe połączenia synaptyczne tworzą się z wiekiem, w procesie dojrzewania. Zdarzenia i emocje, które wtedy przeżywamy, kształtują nasz mózg wręcz fizycznie.
Kiedy małe dziecko jest zaniedbywane przez rodziców, nie pomyśli: „Mama i tata nie nadają się do tej roli”, „Są złymi ludźmi”, „Nie ogarniają rzeczywistości”. Pomyśli: „Nie można mnie kochać”, „Jestem złe”, „Nie jestem ważne”. Te głęboko zakorzenione przekonania przenosimy na nasze dorosłe relacje. To struny, które nawet przy lekkim dotyku mogą rezonować.
Czasami są to błahe sytuacje, np. jesteś na służbowym spotkaniu, przedstawiasz jakiś projekt, a część osób nie słucha, bawi się telefonami. Jeśli masz w sobie wewnętrzną ranę, filtr „Nie jestem ważna, nikomu na mnie nie zależy”, odbierasz zachowanie kolegów jako wymierzone w ciebie. Nie przyjdzie ci do głowy, że np. jest późno i wszyscy są już zmęczeni.
Skoro te dysfunkcyjne przekonania są fizycznie wdrukowane w nasz mózg, to czy w ogóle da się je zmienić?
Jest to absolutnie do zrobienia. Pierwszy krok to uzmysłowienie sobie, że te przekonania są zupełnie arbitralne. To sztuczny, zewnętrzny konstrukt, który nie mówi niczego o nas, a jedynie o sposobie, w jaki zostaliśmy wychowani. Wyposażeni w tę wiedzę możemy przystąpić do budowania nowej narracji na swój temat. Tworzonej w sposób świadomy i opierającej się na faktach, które znacznie lepiej opisują to, co „tu i teraz” – kim jesteś, jak wygląda twoje dorosłe życie itd. Jeśli cały czas towarzyszy ci myśl: „Nie jestem wystarczająco dobra”, możesz przekształcić ją w przekonanie: „Jestem wartościową osobą, wiele rzeczy mi się w życiu udało”. Ale muszą być to treści, z którymi twój dorosły mózg może się zgodzić. Np. jeśli zdanie: „Jestem ważna dla świata” wydaje ci się przesadzone, możesz pomyśleć: „Jestem ważna dla swoich dzieci, przyjaciół, współpracowników” itd.
Kiedy zmienimy szkodliwe przekonania na nasz temat, będziemy inaczej funkcjonować w świecie. Najlepiej zacząć od nawiązania kontaktu z własnymi uczuciami. To bardzo ważne, bo wiele osób z niską samooceną nie tylko nie artykułuje swoich potrzeb, ale nawet ich nie zna.
Jak to zrobić?
Zanim podejmiesz decyzję, wykonasz jakiś gest, do czegoś się zobowiążesz – zatrzymaj się i pomyśl: „Jak ja się z tym czuję?”, „Czego chcę?”, „Czy to mi służy?”. Moim pacjentom radzę, żeby kupili sobie zegarek albo bransoletkę, która niczym talizman będzie im o tym przypominać. Niektóre osoby czują siebie tylko wtedy, gdy są same. W towarzystwie odpala im się program „Co mogę zrobić, żeby inni byli szczęśliwi?”.
Zmiana przekonań jest łatwa. Gorzej z uczuciami.
Sama zmiana przekonań nie wystarczy. Musisz stworzyć nową wizję siebie. A raczej odkryć, kim tak naprawdę jesteś. Dwadzieścia, trzydzieści razy dziennie zatrzymaj się na kilka sekund i zastanów się, co czujesz. Przyjmij to bez oceniania. Tę umiejętność można wyćwiczyć. Trzeba wsłuchiwać się w siebie nawet podczas decydowania o drobnych sprawach: „Na co mam ochotę?”, „Czy chcę wypić kawę czy herbatę? W jakiej filiżance?”. Chodzi o to, żeby przekierować wewnętrzną uwagę na swoje odczucia. Koniec końców to uczucia, a nie rozum podpowiadają nam, czego w istocie potrzebujemy. Taka jest ich funkcja.
Najważniejszym punktem procesu leczenia jest zaopiekowanie się zranionym, zaniedbanym dzieckiem, które wciąż w nas jest. Wytłumaczenie mu, że rodzice nie zajmowali się nim, bo byli niedojrzali, życie im się sypało albo walczyli z własnymi demonami. A ono było małe, bezbronne i niczemu niewinne.
Potem, jako dorośli ludzie, możemy sami kształtować nasze relacje z innymi tak, jak chcemy.
Ale musisz też wziąć odpowiedzialność za własne czyny. Przyjąć do wiadomości, że masz problemy z samooceną, fantazjujesz, że inni są lepsi. Dobrze czujesz się w pozycji ofiary, ale często sama krzywdzisz innych. Zdarza ci się odczuwać zawiść, wrogość, chęć odwetu. Ponieważ masz taką strukturę osobowości, czasem projektujesz na bliźnich negatywne cechy, które niekoniecznie w nich są. To ty sama jesteś ich źródłem. Ta świadomość to punkt wyjściowy zmiany.
Udane życie, ale co to znaczy?
Może czasami negatywna samoocena jest po prostu adekwatna? Bywamy zawistni i agresywni w stosunku do innych ludzi. Krzywdzimy ich, kłamiemy, manipulujemy uczuciami – jeśli uda nam się to wyprzeć czy zracjonalizować, to i tak nasza podświadomość wie, jak jest.
Jak już wspomniałam, skomplikowany i trudy sposób, w jaki osoby o niskiej samoocenie obchodzą się z ludźmi, jest efektem wielkiego cierpienia, które przeżywają. Kto siebie nie kocha, nie ma też innym wiele do zaoferowania. Gdy takie osoby przestaną nienawidzić siebie, nie będą też czuły potrzeby poniewierania, poniżania i unieszczęśliwiania innych.
Czasami ten wewnętrzny konflikt napędza ludzi do działania.
Bardzo wiele spektakularnych karier, głównie w polityce, ale też w mediach, opiera się na wewnętrznym dramacie: „Nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie dostrzega, ale ja wam pokażę!”. Te osoby marzą, żeby wreszcie ktoś je pokochał. Problem w tym, że medialny sukces to miraż. Jednego dnia jesteś na szczycie, ludzie biją ci brawo, następnego o tobie zapominają. A twoje wewnętrzne dziecko wciąż cierpi. Wiele znanych osób w zaciszu czterech ścian przeżywa depresję, myśli o sobie jak najgorzej. To nie jest dobra terapia.
W naszych czasach ludzie nie chcą być przeciętni. Prawie każdy chce być wyjątkowy.
Nieważne, czy jesteś przeciętniakiem, czy gwiazdą filmową. Ważne, żebyś była tym, kim naprawdę jesteś. Żebyś szła w życiu drogą, którą chcesz iść. Tylko wtedy będziesz szczęśliwa. Bycie sobą to największy sukces, jaki można odnieść. Tylko wtedy czujemy, że nasze życie jest udane.
Ale co to właściwie znaczy – mieć udane życie?
Dla mnie mieć udane życie to być przyzwoitą osobą. Szczerą, godną zaufania, niekrzywdzącą innych. Mieć odwagę być tym, kim się jest, i kierować się wartościami, w które się wierzy. Trzeba też nadać swojej egzystencji jakiś sens, robić coś, dzięki czemu możemy zmieniać świat na lepsze. W swojej skali. Wszystko jedno, czy będzie to dobrze wykonana usługa hydrauliczna, czy wynalezienie nowego leku, który uratuje życie tysiącom osób.
Pisze pani w książce, że bardzo ważną rzeczą na drodze samorozwoju, stawania się sobą, jest samodyscyplina.
Dyscyplina jest podstawą każdego sukcesu. Są na to dowody naukowe. Bez względu na to, czy chodzi o zdrowie, rozwój osobisty lub zawodowy, ciężka, systematyczna praca to podstawa. Jeśli naprawdę chcesz coś zmienić, pozbyć się zgubnych nawyków, przekonań, starych ran i blizn, musisz włożyć w to wiele wysiłku. Nic nie stanie się samo. Trzeba nauczyć się tolerować frustrację, podnosić z upadków i pracować dalej. Wiem, że to nie brzmi sexy, ale taka jest prawda. Mnie pisanie przychodzi z trudem. I łatwo się rozpraszam. Ale niemal każdego dnia poświęcam kilka godzin na pracę. Choć nie zawsze mam na to ochotę.
Lata temu odkryłam, że moją misją życiową jest pomaganie ludziom poprzez dzielenie się z nimi wiedzą psychologiczną. Osoby przeżywające jakieś trudności zazwyczaj czują się osamotnione ze swoimi problemami. Wydaje im się, że przeżywają coś absolutnie wyjątkowego, niepowtarzalnego. Ale wszystkie te sytuacje mają bardzo jasną, powtarzalną strukturę. Moim celem jest pokazanie tych analogii. Powiedzenie: „To nie jest tak zawikłane, jak ci się wydaje. Psychologia dobrze zna podobne przypadki. Można z tego wyjść. Przecież innym się udało”.
***
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Uroda życia” 10/2020