
Im bardziej się starasz być idealną matką, tym większe ryzyko wypalenia
Wciąż jest nam trudno zaakceptować, że macierzyństwo to nie tylko radość, ale że wiążą się z nim też poczucie winy i w końcu zwątpienie. Wypalenie macierzyńskie zdarza się najlepszym mamom i trzeba mu po prostu mądrze stawić czoło, radzi psycholożka Sheryl Ziegler.
Zaczęłam patrzeć na moją siedmioletnią córkę jak na prześladowcę. Zamykałam się w toalecie, udając, że muszę z niej skorzystać, ale ona już po chwili pukała do drzwi i o coś pytała”. „Potrzebuję chwili spokoju, chciałabym usłyszeć własne myśli, zamiast żyć ciągle w świecie bajek”. „Po cichu w telefonie oglądałam kawałek ulubionego serialu. Czułam się jak przestępca, miałam wyrzuty sumienia, jakbym komuś coś zrobiła”. O takich sytuacjach opowiadają sobie matki na zamkniętych grupach na Facebooku. I to nie tylko te, które same wychowują dzieci, bo na opiekę ich ojca nie mogą liczyć nawet w weekendy, a dziadkowie mieszkają w innych miastach.
„Ja albo jestem w pracy, albo zajmuję się dzieckiem. Nie mam czasu dla siebie. Już nie wychodzę nawet do kina, wolę poczekać, aż film będzie na DVD, bo każde wyjście to dodatkowy koszt opiekunki”, pisze jedna z kobiet. Chodzi na terapię od kilku miesięcy i przyznaje, że wciąż wymusza na sobie czas dla siebie, ale odkrywa, że dzięki temu jest mniej napięcia między nią a córką. A było już bardzo źle.
Wypalenie macierzyńskie: złość, zmęczenie, obojętność
Nieustające poczucie przytłoczenia, wyczerpanie niezależne od tego, ile matka spała w nocy, wahania nastroju prowadzące do utraty panowania nad sobą i w konsekwencji do poczucia winy oraz nieustanny żal do dzieci i męża – tak opisuje wypalenie macierzyńskie Sheryl Ziegler w książce „Wypalona mama” [wyd. GWP 2019 – red.]. Autorka, psycholożka, przez lata pracy terapeutycznej zauważyła pewną prawidłowość dotyczącą matek małych dzieci i tych w wieku szkolnym. Dla wielu z nich umówienie się na spotkanie we własnej sprawie graniczy z cudem. Każda codziennie w gorączkowym pośpiechu: budzi i szykuje dzieci, robi im śniadanie, zawozi do szkoły, przywozi ze szkoły, zawozi na zajęcia pozalekcyjne, pomaga w lekcjach, robi kolację, kładzie do snu, w międzyczasie pierze, sprząta, robi zakupy. I niezależnie od tego, czy pracuje zawodowo, czy nie – czuje się najczęściej tak przeciążona, że wizyta u specjalisty, który pomógłby jej w znalezieniu balansu, wydaje się kaprysem lub nierealnym marzeniem. Ledwo znajduje czas na rozmowę z mężem lub partnerem – jeśli go ma.
Klientki Sheryl Ziegler opowiadały jej, że za karę np. zamykały dzieci na klucz w pokoju, siłą zmuszały do jedzenia, zostawiały na poboczu drogi i odjeżdżały autem. Kilkulatkom groziły, że za złe zachowanie zabierze je policja. Kiedy wieczorem dzieci nie chciały posprzątać zabawek, matki wychodziły z domu z obawy, że stracą panowanie nad sobą i zrobią krzywdę uparciuchom. Terapeutka z trudem wyobrażała sobie, co może doprowadzić matki do takiego stanu. Dopóki sama nie urodziła.
– Odkąd zostałam mamą, a moje latorośle zaczęły mi przysparzać kłopotów, rozumiem już, że pewne sytuacje przekraczają matczyną wytrzymałość – wyznaje Ziegler, mama trójki dzieci. Opisuje sytuację, kiedy sama straszyła pięcioletniego synka, który w ramach buntu rozpinał pasy bezpieczeństwa w aucie, że zawiezie go na policję i tam już mu wytłumaczą, dlaczego trzeba je zapinać.
– Wcześniej nie wyobrażałam sobie, że któregoś dnia będę musiała grozić pięciolatkowi policją. Podobnie jak ja, moje klientki były kochającymi, mającymi jak najlepsze intencje, zaangażowanymi matkami, które odczuwały ogromny stres. I końcu pękały – uważa Ziegler.
Wyjść z domu i nie wrócić
Wszystkie miały poczucie, że tylko one zawodzą swoje dzieci, podczas gdy inne mamy zawsze dają sobie radę. Że tylko one warczą na mężów, kiedy ich zdaniem ci nieodpowiednio bawią się z dziećmi, albo tylko one kładą się w ciągu dnia, bo nie są już w stanie funkcjonować w kieracie obowiązków. Ze strachu przed oceną żadna nie chciała się przyznać przed innymi matkami, że czasem puszczają jej nerwy i marzy o tym, by po prostu wyjść z domu, jak bohaterka „Sprawy Kramerów”, za której rolę Meryl Streep zdobyła Oscara. Tymczasem poczucie winy, wstyd, żal, w końcu zwątpienie – a nie tylko radość z posiadania i wychowywania dzieci – są nierozerwalnie związane z macierzyństwem.
– My, matki, musimy trzymać się razem. Zrozumieć, że wszystkie kochamy swoje dzieci, wszystkie chcemy dla swojej rodziny tego, co najlepsze, i do pewnego stopnia wszystkie cierpimy. Przeważnie w milczeniu. Zacznijmy ze sobą rozmawiać, bo najlepszym wsparciem dla matek są inne matki – apeluje Sheryl Ziegler.
Tekst ukazał się w „Urodzie Życie” 1/2020