
Tatiana Mindewicz-Puacz: „My, kobiety, jesteśmy mistrzyniami w podcinaniu sobie skrzydeł”
Powiedzmy sobie szczerze, najłatwiej jest usiąść i powiedzieć, że nic nie umiemy i nic na to nie poradzimy. O wiele trudniej jest codziennie wykuwać swoje poczucie własnej wartości i przekonanie, że nasze życie zależy od nas samych. Rozmowa z Tatianą Mindewicz-Puacz, psychoterapeutką i coachem.
Iga Ptasińska: Żyjemy w świecie, w którym bycie szczęśliwym jest wręcz obowiązkiem”, tak napisała pani w jednej z książek. Czyli niezależnie od tego, co zrobimy, już na starcie jesteśmy gigantycznie obciążeni.
Tatiana Mindewicz-Puacz: Nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy cieszyli się życiem, żebyśmy uczyli się wychodzić ze stanów malkontenctwa, ale – do cholery – nie da się być permanentnie szczęśliwym! A współczesny świat wywiera taką presję, co gorsze, my sami ją na sobie wywieramy. Musimy być bardzo ładni, bardzo zdrowi, odnosić wielkie sukcesy, mieć wspaniałe związki albo radosną samotność.
Nie umiemy być w tym naszym nieidealnym „tu i teraz” – mam wrażenie, że masowo uciekamy. Jedni w przeszłość, rozpamiętując to, co było, inni w przyszłość: kiedyś, za zakrętem czeka mnie coś niezwykłego, cud, a moje dziś to tylko taka poczekalnia…
Ucieczka od „dziś” wychodzi prawie zawsze, kiedy zaczynam pracować z ludźmi. Choć mądre „używanie” przeszłości i przyszłości to bardzo dobry pomysł. Czyli na przykład wyciąganie doświadczeń, które pokazują, że potrafimy sobie poradzić, albo myślenie o jutrze jako motywacji do działania dziś – to fantastyczne i wzmacniające.
Ale my nie używamy ich mądrze…
No nie, a przynajmniej nie zawsze. Zadziwiający jest sposób, w jaki korzystamy z przeszłości. Posłużę się porównaniem. To jest tak, jakbyśmy otwierali szafę z ubraniami i wybierali z niej tylko to, w czym źle wyglądamy, co na nas nie leży i powoduje gorsze samopoczucie.
A ignorujemy to, w czym jest nam dobrze, co się sprawdziło. Czyli, wychodząc z szafy i wracając do emocji, ignorujemy ten wzmacniający wpływ przeszłości. Ludzie, którzy przeszli zwycięsko wiele kryzysów, bardzo rzadko stojąc przed kolejnym, potrafią powiedzieć sobie: „Dałem radę wtedy, tym bardziej dam radę teraz”, nie, niestety mówią: „Nie umiem, nie mam siły”.
Z przyszłości też korzystamy w destrukcyjny sposób. Albo przesadnie się nią nakręcamy, czekając z założonymi rękami na cud, na bliżej nieokreślony stan gotowości, który pozwoli nam ruszyć w tę idealną przyszłość, albo – skrajnie – oceniamy, że już pozamiatane, nic dobrego nigdy więcej nas nie spotka. W ostatnim czasie, pandemii, kryzysu, ten drugi sposób myślenia o przyszłości dopada nas znacznie częściej.
Skąd się bierze ta nieumiejętność mądrego korzystania z tego, co było wczoraj i co może zdarzyć się jutro?
Oczywiście wszystkie psychologiczne teorie wskazują tu na związek z naszą przeszłością, z historią. Ale ja powiem tak: historia jest niezmiernie ciekawa i można w niej odnaleźć ważne informacje na własny temat, ale tkwić w niej nie polecam. Każde dzieciństwo skazane jest na przeżywanie frustracji, trudności, niespełnienia. Zawsze. Nie spotkałam na swojej drodze zawodowej ani prywatnej dorosłego, który powiedziałby, że w dzieciństwie dostał wszystko to, co chciał dostać, wszystko, czego potrzebował. Oczywiście u różnych osób bagaż jest różny, ale na ogół lubimy sobie do niego kilka kilogramów dorzucić.
I poczuć się jeszcze gorzej!
Ciężki plecak zdejmuje z nas obowiązek, by wspiąć się jeszcze wyżej. No bo kto będzie oczekiwał, że ze 100 kilogramami na plecach pójdziemy na Mount Everest? To jest w pewnych sytuacjach całkiem wygodne. Oczywiście tylko pozornie. To jeden powód. Drugi, szczególnie charakterystyczny dla nas, Polaków, to wpojony lub niemal genetycznie wdrukowany brak optymizmu. Z jednej strony żyjemy w świecie, w którym oczekuje się od nas epatowania szczęśliwością 24 godziny na dobę, z drugiej – jesteśmy zaprogramowani na to, żeby mówić, że jest źle, do kitu, dramat.
Pokolenie dzisiejszych dorosłych to wciąż jeszcze pokolenie ludzi wychowywanych przez rodziców, dla których dbanie o kondycję psychiczną było fanaberią. Psychologia nie miała za zadanie pomóc lepiej żyć, tylko była zarezerwowane dla „nieudaczników”, osób słabych, dla tych, którzy zupełnie sobie nie radzą. Nie traktowano zatem psychologicznej pomocy jako profilaktyki, wzmocnienia, ale jako koło ratunkowe – i to ostatnie, gdy już nosem dotykało się dna.
Teraz jest znacznie lepiej, coraz częściej korzystamy z psychoterapii czy coachingu po to, żeby poprawić jakość życia, traktujemy to jako metodę dbania o rozwój osobisty. I to fantastyczna sprawa, ale pod warunkiem, że nie ulegamy wspomnianej wcześniej presji bycia doskonale szczęśliwym. Odnajdywanie własnej drogi, pomysłu na życie to proces oparty przede wszystkim na pracy wewnętrznej, lepszym rozumieniu swoich potrzeb. To niełatwe, kiedy jesteśmy wręcz bombardowani bodźcami z zewnątrz: kosmetyk, który musisz mieć, żeby się lepiej poczuć, nowy telefon lub samochód, który uczyni cię kimś innym, dieta, za której sprawą odnajdziesz spokój i pogodę ducha itd. Ogromny wybór powoduje chaos. Pogrążamy się w nim, desperacko szukając czegoś, co nada sens życiu. A jeśli przez chwilę odważymy się poczuć spełnionymi podczas gotowania pomidorowej dla rodziny, za moment przychodzi myśl: „To za mało, naprawdę zadowolisz się taką zwyczajnością?!”. I zabawa w wymyślanie idealnego życia zaczyna się od nowa.
Tymczasem umiejętność docenienia chwili z pomidorową może naprawdę dać szczęście. Ludzie, którzy potrafią cenić drobiazgi, zwykle mniej się miotają. A też sięganie po „większe rzeczy” niż zupa przychodzi w takim wewnętrznym spokoju zdecydowanie łatwiej, niż gdy się ma ciągłe poczucie: „Kurczę, nie zdążę, umrę i sensu życia nie znajdę!”.
Wszystko, o czym mówimy, pokazuje obraz współczesnego człowieka, któremu przede wszystkim brakuje wiary we własną sprawczość. Nie wierzymy, że możemy mieć realny wpływ na swoje życie. Jak możemy budować tę wiarę?
Ostatnio rozmawialiśmy z moim kolegą, psychoterapeutą i seksuologiem, o tym, co tak naprawdę uważamy za najważniejsze w samorozwoju, jaki jest najistotniejszy czynnik w budowaniu wewnętrznej siły. Opowiedział mi o swoim kliencie, który tak bardzo go zaskoczył poziomem samoświadomości, że zapytał tego mężczyznę, czy wcześniej korzystał z pomocy specjalisty. Okazało się, że to była jego pierwsza wizyta, natomiast od wielu lat... pisał. Dokładnie rzecz ujmując, zapisywał w zeszytach przemyślenia, uczucia, doświadczenia.
Kiedy się nad tym zastanawiałam, doszłam do wniosku, że bardzo podobnie jest ze mną. Tym, co było w moim życiu powtarzalne i zawsze mnie hartowało – nawet wtedy, kiedy miałam zdecydowanie mniej oleju w głowie, niż mam dziś, jako dojrzała kobieta z konkretną wiedzą i doświadczeniem – były moje notesy. Tysiące zapisanych kartek pełnych myśli, spostrzeżeń i opowieści pomagały mi w budowaniu wewnętrznej siły. W domu od książek mam więcej tylko zeszytów! Od czasów wczesnej młodości zawsze coś sobie skrobałam. Robiłam to wtedy, kiedy nie miałam jeszcze pojęcia, jak należy pisać, jak należy pracować z myślami. Notowałam to, co się dzieje. W każdej formie, czasem to był wolny strumień myśli, czasem jakiś cytat, który mnie właśnie „zatrzymał”, czasem forma pamiętnika. Pisanie bardzo pomaga.
Pisanie terapeutyczne – co to jest, jakie niesie korzyści
A co jest właściwie takiego terapeutycznego w pisaniu?
Choć tyle się o tym mówi, wciąż nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo nasze myśli wpływają na to, jak się czujemy i co robimy, oraz z tego, że te myśli zależą od nas. Wytrenowanie umiejętności, by w gorszych momentach przelewać je na papier, a potem się im przyglądać, daje ogromne poczucie sprawczości. Nagle się okazuje, że świat, który walił mi się dwa miesiące wcześniej, wcale się nie zawalił, nie zniknęłam z powierzchni ziemi. Czytam, jak bardzo było mi wtedy źle, i dostrzegam jaskrawo, że teraz jest lepiej! Ponadto dziś widzę problem sprzed dwóch miesięcy zupełnie inaczej. Co to oznacza? To znaczy, że znowu, kiedy coś złego mnie dopadnie, mogę powtórzyć tę „bohaterską” akcję, mogę sobie poradzić.
Czyli pisanie pomoże sięgać „do szafy po właściwe ubrania”, te, w których dobrze się czujemy?
Właśnie tak. Poza tym, my, kobiety, jesteśmy mistrzyniami w podcinaniu sobie skrzydeł – nie pamiętamy o swoich sukcesach, nie doceniamy ich, umniejszamy ich wartość, niezależnie od tego, jak wiele mamy ich na swoim koncie. Więc jeśli zmobilizujemy się, aby je zapisać, to w chwili, kiedy znowu zabraknie nam wiary w siebie, możemy sięgnąć po swoje notatki i dodać sobie mocy, a raczej tę moc w sobie pobudzić, bo ona tam jest!
Kiedy czytam – przeżywam, a tym samym wyzwalam wiarę w swoją wartość, wiarę, że umiem, potrafię, dam radę itd. Kiedy wątpię w sens swojego istnienia i sięgnę do tego, co napisałam, przypomnę sobie, ile było już w moim życiu emocji, doświadczeń, jak tam jest kolorowo i bogato, poczuję, że sprawę sensu życia mam już przynajmniej w połowie załatwioną! Pisanie to rozmowa ze sobą. Naprawdę warto się zmobilizować. Zapewniam, że z czasem pisanie samo wejdzie w nawyk.
Czytając pani notesoporadnik „eMPowerbank”, znalazłam cytat dotyczący szczęścia: „Szczęście nie jest stacją, do której przyjeżdżasz, tylko sposobem podróżowania”.
To słowa pisarki Margaret Lee Runbeck. Chodzi w nich o to, że nie wolno myśleć, że będziemy szczęśliwi tylko wtedy, gdy zostanie spełniony jakiś warunek: „Jeśli spotkam księcia”, „Jeśli będę zarabiać 10 tysięcy na rękę” itd. Bo wtedy skupiamy się na czekaniu i możemy nie dostrzec, że okazja na bycie szczęśliwą przechodzi tuż obok nas. Trzeba być uważnym, nie lekceważyć niczego, co dzieje się dookoła. Sposób podróżowania jest bardzo ważny, ale nie chodzi o to, czy jadę kamperem, czy porsche cayenne: jeśli mam zasłonięte okna, to w obu przypadkach wszystko przegapię. Jeśli miałabym powiedzieć, dlaczego ludzie najczęściej są nieszczęśliwi, powiedziałabym: dlatego, że „nie widzą” i „nie słyszą”. Ja też czasem się do tej grupy zaliczam. Warto pielęgnować uważność i celebrować chwilę, bo ta, która właśnie mija – truizm – już nie wróci.
I nie możemy się tłumaczyć trudnym dzieciństwem, złą przeszłością, bo możemy zrobić wiele, aby czuć się szczęśliwymi.
Tak. To da się wytrenować, każdy może to robić. Jeśli tego nie robisz, to będzie jednoznaczne z oddaniem swojego życia walkowerem. A życia walkowerem oddawać nie wolno.
„eMPowerbank. 10 kroków, które dają moc”, Tatiana Mindewicz-Puacz, wyd. Agora 2020
***
Rozmowa z Tatianą Mindewicz-Puacz ukazała się w „Urodzie Życia” 8/2020