
Wyjątkowa książka o pionierkach taternictwa. Poznaj historie tych inspirujących kobiet!
„Podobno gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Ale kobiety nie potrzebują szatańskich podszeptów, by iść tam, gdzie nawet czortowi się nie chce. Siła nieczysta musi jednak widzieć w kobiecie te cechy, które predysponują ją do dokonywania niemożliwego. Cechy powszechnie uznawane za męskie, przynależne płciowo, w praktyce często okazują się domeną kobiet. Twardość, zdecydowanie, siła psychiczna”, czytamy we wstępie książki Agaty Komosy-Styczeń „Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie”.
Agata Komosa-Styczeń jest redaktorką, dziennikarką, feministką i mamą. Dużo podróżuje, zwiedziła Amerykę Środkową i Azję, a w Nepalu zdobyła dwa pięciotysięczniki. Niezmiennie jednak kocha Tatry i do nich najczęściej wraca. Nie tylko po to, żeby zdobywać szczyty, ale też by przyjrzeć się kobietom, które tak samo jak ona, fascynowały się tym niezwykłym miejscem.
„Podczas pierwszej tatrzańskiej wyprawy przyjaciel, znawca Tatr opowiedział mi o siostrach Skotnicównach, młodych zapalonych wspinaczkach, które zginęły tragicznie na ścianie Zamarłej Turni. Ta opowieść zapadła głęboko we mnie i wróciła paręnaście lat później, kiedy szykowałam się na wyprawę w Himalaje i szukałam lektur o kobietach w górach. Ani o tatrzańskich orlicach (jak mawiano na Skotnicówny) ani o Zofii Radwańskiej Paryskiej, ani o innych wybitnych taterniczkach nie znalazłam wiele materiałów. Uświadomiłam też sobie, że niewiele wiem o współczesnych wspinaczkach. A przecież nie możesz być kimś kogo nie widzisz, więc jak współczesne dziewczynki mogą marzyć o zdobywaniu szczytów, gdy nie karmi się ich historiami o kobietach, które szły już tym szlakiem.” – napisała Agata Komosa-Styczeń.
„Taterniczki”, to opowieść o marzycielkach, sportsmenkach, orlicach, twardzielkach i tych wszystkich, które szły w góry z ciekawości czy z przymusu (czymkolwiek ten przymus był spowodowany). Dostęp do najtrudniejszych górskich szlaków nigdy nie był i nadal nie jest prosty. Sto lat temu taterniczki musiały się mierzyć nie tylko z naturą, ale też z obowiązującymi zwyczajami i społecznym postrzeganiem roli kobiet. Dziś to nie do pomyślenia, ale jeszcze na początku XX wieku kobiety zdobywały szczyty w sukniach. A jednak szły w Tatry, mimo trudności i nieprzychylnych opinii o nich samych. To o pionierkach taternictwa jest ta książka i o tych wszystkich kobietach, które ruszyły w ich ślady.
„Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie” ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński Media.
Fragment książki „Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie”
„Jeśli chciałeś był modny na przełomie XIX i XX wieku, bezapelacyjnie musiałeś się pojawić w Zakopanem w sezonie letnim bądź zimowym. Szczytem marzeń każdej dziewiętnastowiecznej influencerki był nie tylko spacer po tatrzańskich dolinach, lecz także noc w namiotach pod rozgwieżdżonym niebem, a nawet zdobycie szczytów. Jak podaje Halina Ptakowska-Wyżanowicz w Od krynoliny do liny, na samodzielne konne przejażdżki po Podhalu ochoczo decydowały się arystokratki, w tym Helena Modrzejewska.
Takich turystów można zaliczyć raczej do grona romantyków niż taterników, ale i dla nich organizowano specjalne wyprawy. Walery Eljasz w Ilustrowanym przewodniku do Tatr, Pienin i Szczawnic tłumaczy żółtodziobom, jak należy przygotować się na wysokogórską wyprawę. Ile wziąć sztuk pościeli (!), serów, mleka, jakie stroje włożyć. Gdy czytamy jego opisy, podróż do Morskiego Oka wygląda bardziej jak zakładanie obozu pod Everestem przy licznej asyście szerpów. Kiedy zaś podpowiada, jak kompletować ekipę na wyprawę, towarzystwo kobiece uważa raczej za kulę u nogi.
Ludzie dla nauki w góry dążący najwięcej odnoszą korzyści podróżując w małem gronie dwóch lub trzech osób i to stosownie usposobionych; zwiedzający zaś dla ciekawości lub przyjemności dzielić się powinni na towarzystwa czysto męzkie lub z kobietami, bo od tego zależy całe urządzenie wycieczki. Grono mężczyzn, choćby z jedną kobietą, musi się ze wszystkiem do niej stosować, uważać na wybór drogi, noclegu i inne okoliczności, co tej płci przysługują, a zatem większość staje się poddanką mniejszości, co naturalnie swobodę tamuje*.
Nie można mieć jednak Eljaszowi za złe, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę wyprawy, w jakich sam uczestniczył. Organizatorem dziewiętnastowiecznych tatrzańskich glampingów (jak byśmy je dzisiaj nazwali) był dr Tytus Chałubiński – znany szeroko jako propagator tatrzańskiej turystyki. Organizował wyprawy dla kobiet i mężczyzn nieobeznanych w technice taternickiej, ale łaknących wysokogórskich uniesień. Jedną z takich wypraw, na Rysy, opisał i zilustrował Eljasz w swoim przewodniku. Zarówno opis, jak i obrazki mrożą krew w żyłach, bo pokazują towarzystwo całkowicie nieprzygotowane, plączące się w długich zwiewnych sukniach, na eksponowanych półkach skalnych. I jeśli ktokolwiek dzisiaj śmieje się, że selfie w niebezpiecznych sytuacjach, by połechtać własną próżność, są daleko idącą nieodpowiedzialnością, to co można powiedzieć o uczestnikach takich wypraw.
W 1879 roku Chałubiński zorganizował wycieczkę dla pań na Rysy. W jej skład wchodziły cztery panny, siedmiu panów i aż dwudziestu pięciu górali, którzy taszczyli jedzenie, instrumenty, namioty i pościel. Panie doznały zawrotów głowy już pierwszego dnia, gdy ekipa zmierzała do Ciężkiego Stawu, przerażone nachyleniem oraz ekspozycją. Nagrodą była noc pod gwiazdami z góralską muzyką. Następnego dnia zdecydowano się na atak szczytowy.
Każde przykre przejście ogłaszaliśmy razem z przewodnikami paniom za ostatnie najgorsze miejsce, tymczasem coraz przykrzejsze się nadarzały. Górale trzymali je silnie, pomagali, podsadzali, aleć czasem im to z wielką biedą przychodziło, bo utrzymać się tam na turni trudno było we dwoje, gdzie zaledwie znalazło się miejsce dla jednej osoby*.
Wyprawę pięknie podsumowuje Helena Ptakowska-Wyżanowicz w jedynej książce monograficznie podsumowującej kobiece tatrzańskie wspinanie Od krynoliny do liny.
W drodze powrotnej biedulki w powłóczystych szatach umordowały się jeszcze porządnie, a jedna nawet nad przepaścią, która wydała jej się bezdenną, dostała zawrotu głowy i przewodnicy musieli ją przenieść na mniej eksponowane miejsce.
Jednak myli się każdy, kto uważa, że dwudziestowieczne turystki były uzależnionymi od mężczyzn i górali nieboraczkami, które nie dość, że nie radziły sobie z trudnym terenem, to jeszcze nie wiedziały, jak się ubrać na szlak. Bo oto na scenę wchodzą siostra Walerego Eljasza oraz jego narzeczona Natalia Nyczówna, które wspięły się na Świnicę, a sam Eljasz, opisując ten wyczyn, używa zdecydowanie mniej lekceważącego języka niż w przypadku wspomnianej wcześniej wyprawy na Rysy.
Czas piękny wróżył dobrze o naszem przedsięwzięciu. Płeć żeńska zastosowała się do przepisów przewodnika, w krótkich opiętych sukniach, w kapeluszach z dużemi brzegami, z laskami w dłoniach; żona i siostra moja w chęci dorównania nam mężczyznom, co sobie tylko zwykliśmy tryumfów z pokonania trudów, rano przed godziną 6tą stanęły do pochodu.”
Materiał powstał z udziałem Wydawnictwa Prószyński