
Szwecja to raj dla samotników? Mówi Katarzyna Tubylewicz, autorka książki „Samotny jak Szwed?”
Gdziekolwiek mieszkasz, zawsze pozostają aktualne pytania o to, gdzie zaczyna się samotność. Ilu ludzi potrzebujesz wokół siebie? Jak często potrzebujesz się z nimi widywać?” – mówi Katarzyna Tubylewicz, pisarka, autorka książki „Samotny jak Szwed?” (wyd. Wielka Litera).
Sylwia Niemczyk: Czułaś się samotnie, kiedy 20 lat temu przeprowadziłaś się z Warszawy do Sztokholmu?
Katarzyna Tubylewicz: To nawet nie była zwykła samotność, to było jakieś ekstremalne przeżycie. Przyjechałam do Szwecji w ciąży, nie znając ani słowa po szwedzku. Zamieszkaliśmy w Sztokholmie, ale mój mąż ze względu na pracę w domu bywał tylko w weekendy, nawet nie we wszystkie. Nie było jeszcze Facebooka, telefony do Polski kosztowały straszne pieniądze, całymi dniami byłam sama. Pamiętam, jak już po porodzie żałowałam, że nikt poza nami dwojgiem nie ogląda naszego pięknego dziecka. Ale jednocześnie było coś w tej trudnej sytuacji porywającego. Ostatecznie to doświadczenie emigracji, samotności dużo mi dało. Paradoksalnie stałam się bardziej otwarta na ludzi, śmielsza, bardziej ciekawa świata.
„W Szwecji biurokracja nie utrudnia ci życia, ale znalezienie przyjaciół jest najtrudniejsze na świecie”. To zdanie z twojej nowej książki.
Wypowiada je Erik Gandini, reżyser, którego dystopijny, a przy tym bardzo zabawny film „Szwedzka teoria miłości” [dostępny na Ninateka.pl – przyp. red.] w karykaturalny sposób pokazuje kraj, gdzie ludzie stracili umiejętność życia z innymi. I rzeczywiście, Szwedzi potrafią być dosyć neurotyczni i nieśmiali, unikają spontanicznych kontaktów z nieznajomymi. Nie jest też niczym dziwnym, że ktoś rezygnuje z wejścia do windy, byle tylko przez te kilkanaście sekund nie jechać z sąsiadem.
W Polsce takie zachowanie byłoby odebrane jako obraźliwe i ostentacyjne.
A tu zupełnie nie, każdy rozumie, że ktoś może nie mieć ochoty na kontakt z drugim człowiekiem. Szwedzi po prostu tacy są. Tutaj nawet nawiązanie zwykłej znajomości zajmuje więcej czasu niż w innych krajach. Łatwo popełnić gafę, jeśli sie nie zna pewnych niepisanych kodów kulturowych. Na przykład tego, że Szwedzi jak ognia unikają konfliktów, więc rozmowy polegają w dużej mierze na zgadzaniu się ze sobą. Albo tego, że dystans między rozmówcami jest tutaj większy niż w Polsce. Kiedy jeszcze pracowałam w polskiej ambasadzie, nieraz na przyjęciach widziałam, jak polscy dyplomaci, zupełnie bez złej woli, stawali za blisko swoich szwedzkich rozmówców. Dla nas, Polaków, taka odległość między dwiema osobami jest zupełnie naturalna, ale Szwedzi, kulturowo przyzwyczajeni do większego dystansu, czuli się, jakby ktoś na nich „nacierał ciałem”.
Jeden z moich rozmówców, religioznawca David Thurfjell, powiedział, że Szwecja jest taką kulturą, w której, paradoksalnie, aby być z innymi, musisz zachowywać dystans. Musisz być tym człowiekiem, który się nie narzuca, nie mówi za dużo, nie puka do sąsiada po cukier. Słowa Thurfjella wyrażają bardzo głęboką prawdę: „Człowiek używa tych metod zdobywania akceptacji, których uczy go jego kultura. Dlatego jeśli po to, by być częścią grupy, trzeba zachowywać pewien dystans, jeśli utrzymywanie rezerwy to sposób na zdobycie akceptacji i miłości, to stosuje się właśnie tę metodę”.
Myślisz, że gdyby w XVII wieku udał się potop szwedzki, to dzisiaj ten dystans byłby też polską cechą?
Wydaje mi się, że jednak nie. Szwedzi są, jacy są także z powodu warunków klimatycznych i geograficznych. Przecież aż 97 proc. terenów Szwecji jest niezamieszkanych, tu każdy jest otoczony wolną przestrzenią. Nigdy też nie istniało tutaj coś takiego, jak typowa wieś, nie było wspólnej pracy, mieszkania blisko siebie. W Polsce odwiedzanie się było bardzo proste – w Szwecji nie. Szwedzi zawsze żyli w swoich zagrodach oddalonych o wiele kilometrów od sąsiada. Pierwsze zapiski o nich liczą przeszło dwa tysiące lat, rzymski historyk Tacyt pisał o plemieniu, które modli się do lasów i chce żyć w domach otoczonych dziką naturą. Tak że rysy introwertyczne szwedzkiej kultury to coś, co było zawsze.
Tobie też zdarzało się „nacierać ciałem” na Szwedów lub popełniać inne gafy?
Nacierać ciałem nie, bo nigdy nie należałam do osób poklepujących innych po plecach i szepczących do ucha. Ale musiałam się nauczyć nowego sposobu rozmawiania. Jak wielu Polaków lubię gorąco dyskutować, nieraz podczas tych dyskusji przerywałam swoim rozmówcom – my w Polsce tak ze sobą rozmawiamy, wypowiedzi się zazębiają, to pokazuje nasze zaangażowanie. Tak robią też Francuzi, Włosi. A w Szwecji to jest bardzo źle odbierane, nie tyle się za to obrażają, ile po prostu ucinają rozmowę. Tutaj nawet przyjaciele rozmawiają ze sobą dużo spokojniej i wolniej, z długimi pauzami. Dla polskiego ucha taka rozmowa wydaje się nudna, ale dla Szwedów jest dokładnie taka, jaka powinna być.
Różnimy się od Szwedów także podejściem do rodziny.
W Szwecji aż 40 proc. ludzi żyje w samodzielnych gospodarstwach domowych. Jeszcze 20 lat temu każdy szwedzki student mógł zamieszkać sam, w mieszaniu czynszowym, które dostawał od miasta. Teraz tych mieszkań jest mniej, ale nadal większość młodych Szwedów szybko wyprowadza się od rodziców i coś wynajmuje sama. I lubią to mieszkanie w pojedynkę. Według badań samotność doskwiera tylko 13 proc. Szwedów. Pewnie gdyby takie badania powstały w Polsce, wynik byłby podobny.
Dobra strona szwedzkiej kultury indywidualizmu jest taka, że tu na pewno łatwiej jest być singlem, także w późniejszym wieku. Znam różne kobiety po pięćdziesiątce po rozwodzie i z odchowanymi dziećmi – żadna z nich nie ma poczucia, że najlepsze lata ma już za sobą. One cieszą się z odzyskanej niezależności! Teraz mają czas na jogę, wyjazdy, kobiece przyjaźnie. Mówią, że w końcu sobie pożyją, że tyle fajnych rzeczy je czeka. Jeśli wchodzą w kolejny związek, co tutaj jest bardzo częste – to raczej bez wspólnego mieszkania.
Te związki bez wspólnego mieszkania mają w Szwecji nawet swoją nazwę.
Tak, to się nazywa särbo, o tym też mówi w mojej książce Erik Gandini. Akurat on w tym nadmiernym indywidualizmie i niedoborze silnych związków społecznych dostrzega zagrożenie.
Bo zwraca uwagę, że gdy z kimś mieszkasz, to codziennie musisz się do niego dostosowywać, iść na kompromisy, a to dobre ćwiczenie dla osobowości.
On nawet idzie o krok dalej, uważa, że mieszkanie w pojedynkę może stać się poważnym problemem dla szwedzkiej demokracji. Niezależność może łatwo zmienić się w niechęć do respektowania zdania innego niż nasze. Gandini widzi też paradoksy szwedzkiej współczesności, o których pisałam w mojej wcześniejszej książce „Moraliści”, że Szwecja jest z jednej strony solidarna i przyjmuje uchodźców, ale z drugiej strony rodowici Szwedzi w swoim codziennym życiu najczęściej się od nich izolują. Razi go coś, co nazywa szwedzką „butą”, ale sądzę, że to jest też typowe dla innych narodów: przekonanie, że jak ktoś się do nas przeprowadził, to ma się od nas uczyć i do nas przystosowywać. Szwedzi nie myślą, że mogliby z innych kultur przejąć coś dobrego dla siebie. Natomiast Gandini uważa, że Szwedzi mają sporo do nauczenia się właśnie od imigrantów, na przykład większej bliskości w relacjach.
Pamiętasz, jak Rysiek Riedel śpiewał, że samotność to taka straszna trwoga? Szwedzi nie czują tego strachu?
Tutaj samotność jest trochę inaczej rozumiana niż w Polsce, chyba ma więcej wymiarów. Oczywiście, że czasem jest smutna i trudna do zniesienia, też może być stygmatyzacją. Moi rozmówcy mówili o wstydzie samotności seksualnej albo o tym, że samotne spędzanie świąt czy Midsommar to jednak porażka. Ale z drugiej strony istnieje tu większe przyzwolenie na samotność z wyboru oraz wyraźnie artykułowana tęsknota za możliwością zagłębienia się w sobie, za samotnym spacerem, pomieszkaniem przez jakiś czas. Ludzie często traktują samotność jako wytchnienie, zwolnienie ze społecznych zobowiązań.
Na początku lutego odbywał się festiwal filmowy w Göteborgu, w tym roku oczywiście możliwa była tylko formuła online, ale jednocześnie pierwszy raz ruszył projekt „The Isolated Cinema”, czyli odizolowane kino. Organizatorzy wybrali jedną osobę, która została wywieziona do latarni morskiej na bezludnej wyspie Pater Noster, bez telefonu, z zapasem jedzenia i przez cały tydzień oglądała filmy zupełnie sama. Kiedy ogłoszono nabór do tego kina w izolacji, mnóstwo ludzi zgłosiło się na ochotnika.
Tydzień na bezludnej wyspie – chętnie bym sama się zgłosiła!
Myślę, że wszyscy mamy dużą potrzebę pobycia samemu, choć może nie zawsze zdajemy sobie z niej sprawę. Już Immanuel Kant pisał o aspołecznej towarzyskości ludzi, o tym, że człowiek nie może się obyć bez bliźnich, ale zarazem czasem nie może ich znieść. Jeden z moich rozmówców z książki, szwedzki lekarz i pisarz Peter Strang, mówi, że z punktu widzenia biologii człowiek jest stworzony do tego, by żyć w małych grupach. Rzeczywistość, w której dziś większość z nas funkcjonuje – żyjemy w tłumie, a ludzie napierają na nas nie tylko w autobusach, ale też w mediach społecznościowych – wyzwala w nas dużo stresu. Poza tym, jak mówi w mojej książce mój kolejny gość, Vincent V. Severski, ciągłe przebywanie w tłoku i hałasie niesie duże ryzyko zagubienia siebie, swoich myśli, emocji. A przecież to też jest samotność, w dodatku kto wie, czy nie najgorsza z możliwych – brak kontaktu ze sobą, brak samoświadomości.
Wiele lat temu przeczytałam w książce „Notatki o skandalu” Zoë Heller taką definicję: „Samotność jest wtedy, gdy przeszywa cię dreszcz, jeśli ktoś przypadkiem dotknie twojej dłoni”.
O tym też mówi Peter Strang – według niego istnieje coś takiego, jak „głód skóry”. Człowiek może cierpieć dlatego, że nikt go nie dotyka, są badania udowadniające, że brak dotyku i kontaktu z ludźmi sprawia, że na przykład pacjenci onkologiczni czują dużo większy ból. Drugi człowiek działa kojąco w sytuacjach cierpienia. Sama jestem na taki głód dotyku wyczulona, jako że praktykuję jogę i uczę ashtangi w stylu Mysore, a to taki rodzaj jogi, w której się dużo dotyka ciała. Widzę na zajęciach, że dotyk może łagodzić stres – i to wcale nie musi być dotyk kogoś bliskiego, tylko na przykład nauczyciela jogi, któremu ufasz.
To jednak jest przygniatająca wizja, kiedy jedyną osobą, która od czasu do czasu cię przytuli albo weźmie za rękę, jest twój nauczyciel jogi albo lekarz.
Tak, to prawda, ale dlatego polecam rozmowę z Peterem Strangiem, dla mnie była bardzo kojąca, rozpraszająca lęk przed tą niechcianą, egzystencjalną samotnością. Myślę, że we wszystkich starzejących się społeczeństwach trzeba liczyć się z tym, że tę szklankę na starość poda ci lekarz albo opiekun w domu spokojnej starości. Szczególnie my, kobiety, ponieważ często żyjemy dłużej niż nasi mężowie czy partnerzy, musimy w sobie tę myśl oswoić. W Szwecji to nie jest źródło dylematu, choć ostatnio dużo się dyskutuje o tym, że jakość opieki nad starymi ludźmi nie jest wystarczająca. Jeżeli człowiek jest niezależny wewnętrznie, to myśl, że w ostatnich latach życia mógłby być ciężarem dla najbliższych, wcale nie jest dla niego przyjemna i łatwa do zaakceptowania.
Peter Strang z racji tego, że jest onkologiem i pierwszym w Szwecji profesorem medycyny paliatywnej, na co dzień ma do czynienia z ludźmi, którzy są już na swoim ostatnim życiowym zakręcie. A poza tym, że jest lekarzem, jest także humanistą i ludzka godność jest dla niego bardzo ważna, więc zawsze stara się rozwiewać lęki swoich pacjentów samotnością przejścia z życia do śmierci, bo doświadcza się jej nawet wtedy, gdy bliscy siedzą przy łóżku. Wielu ciężko chorych ludzi cierpi, bo czuje, że nikt nie jest w stanie zrozumieć ich sytuacji, nawet najbliżsi. Śmierć to ostateczna samotność, ale kiedy Strang o niej mówi, przestajemy się jej bać. To było fascynujące, kiedy ten człowiek rozumu i nauki, a do tego agnostyk, opowiadał mi, że jest absolutnie przekonany, że w momencie śmierci przychodzą po nas nasi bliscy, którzy wcześniej odeszli z tego świata. Piękny obraz, prawda?
W ogóle mam wrażenie, że wszystkie rozmowy w mojej książce, choć konfrontują nas z lękiem przed samotnością, są jednak kojące.
A która jest dla ciebie najważniejsza?
Na pewno poza tymi, o których już mówiłam, bardzo ważna była dla mnie rozmowa ze Stiną Oscarson, kontrowersyjną publicystką i pisarką, bardzo ciekawą osobą, którą podziwiam już od dawna. Ta drobna, niewysoka kobieta, ważąca około 40 kilogramów, choruje od 30 lat na anoreksję, ale ma w sobie niesamowitą siłę. W Szwecji nieraz traktowano ją jako osobę podejrzaną, bo w spolaryzowanym – jak wszystkie dziś – społeczeństwie stara się zachować maksymalny obiektywizm, nie należy do końca do żadnej grupy. Do wywiadów zaprasza osoby, z którymi inni dziennikarze z jej „lewicowej bańki” nie rozmawiają, jakby mogli się zarazić ich poglądami. Ryzykuje towarzyski i zawodowy ostracyzm, ale powtarza, że to rozmowa jest kluczowa dla demokracji, że jeśli nie będziemy potrafili mówić z ludźmi myślącymi od nas inaczej, to co nam pozostaje? Wojna? Jej przykład pokazuje, że do samotności może prowadzić też nasza odwaga i bezkompromisowość.
Często ze strachu przed wykluczeniem przemilczamy coś albo idziemy na kompromisy, z którymi się nie zgadzamy. A Stina przekonuje, że lęk przed samotnością nigdy nie powinien decydować o życiowych wyborach. Są sytuacje, kiedy warto mieć odwagę myśleć inaczej, powiedzieć głośno: nie. Ludzie, którzy umieją przełamywać różne „poprawności” i grupowe zobowiązania, są bardzo potrzebni. Dla Stiny jedyną samotnością niemożliwą do zaakceptowania jest ta polegająca na zdradzeniu samej siebie.
Samotność w Szwecji jest wyjątkowym zjawiskiem na świecie?
Piszę o Szwecji, bo tu mieszkam, ale myślę, że moja książka mówi o powszechnych zjawiskach czy tęsknotach. Przecież bez względu na to, gdzie mieszkamy, zawsze pozostają aktualne pytania o granicę, za którą zaczyna się samotność. Ilu potrzebujesz ludzi wokół siebie? Jak często potrzebujesz się z nimi widywać? Ile rozmów w tygodniu musisz odbyć, żeby czuć się spełniona czy spełniony towarzysko? Nie uważam, że Szwecja jest wyjątkowym krajem pod względem samotności mieszkańców. Przeciwnie – myślę, że wszyscy powinniśmy na nią patrzeć i zastanawiać się, jak bardzo te niby typowo szwedzkie problemy są typowe także dla nas.
Katarzyna Tubylewicz – pisarka i tłumaczka z języka szwedzkiego. Przełożyła m.in. cztery powieści Majgull Axelsson. Jest autorką m.in. prozy non fiction o szwedzkim społeczeństwie „Moraliści” (wyd. Wielka Litera 2017) i kryminału „Bardzo zimna wiosna” (wyd. W.A.B. 2020).
Rozmowy i eseje autorki plus piękne zdjęcia Daniela Tubylewicza – „Samotny jak Szwed?”, Katarzyna Tubylewicz, wyd. Wielka Litera 2021