
Sharon Stone schodzi z wielkiego ekranu do telewizji. Ale w jakim pięknym stylu!
Ma 62 lata i nigdy jeszcze nie pracowała tak intensywnie, jak dziś. Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy krytycy entuzjastycznie przyjęli jej rolę w serialu Stevena Soderbergha „Mozaika” (HBO). To thriller, którego akcja rozgrywa się wokół zabójstwa znanej autorki książek dla dzieci. Pierwotnie „Mozaika” była aplikacją mobilną, za pomocą której widzowie mogli śledzić różne wątki zagadki, oglądać je z różnych perspektyw. Sharon gra tu naznaczoną tragicznym losem i szokującą niewybrednym poczuciem humoru pisarkę Olivię Lake. Steven Soderbergh napisał tę rolę specjalnie dla niej i nie zawiódł się. Jej kolejna rola, w komedii romantycznej „Czego życzy sobie kobieta”, miała być niewielkim epizodem. Ale Stone miała inną koncepcję – namówiła reżyserkę i scenarzystkę Susan Walter, aby przepisała scenariusz i uczyniła z niej główną bohaterkę. Tak też się stało.
Oddział chorych ze strachu
Sharon Stone błyszczy też ostatnio w mocnych epizodach w wybitnych serialach. Dopiero co oglądałyśmy ją w trzecim sezonie „Lepszego życia” Pameli Adlon, a teraz zachwyca w duecie z Johnem Malkovichem w „Nowym papieżu”. Gra tam siebie i jest w tym doskonała. „Madame Stone, byłbym bardzo wdzięczny, gdyby w trakcie naszej konwersacji powstrzymała się pani od przerzucania nogi na nogę” – zaczyna papież. „Jaki prezent mi pani przywiozła?”. Stone jest zaskoczona pytaniem. „Przywiozłam siebie, czy to nie wystarczy?!” – odpowiada, ale ostatecznie zostawia mu na pamiątkę swoje szpilki i udziela chyba jedynej rady, którą papież ostatecznie wcieli w życie. Ich pięciominutowa rozmowa otwierająca piąty odcinek sezonu to aktorskie mistrzostwo świata.
Ale największe emocje budzi jej rola w nadchodzącym serialu „Ratched” na platformie Netflix (premiera we wrześniu). To rozgrywająca się w 1947 roku adaptacja powieści Ken Kesey. Opowiada historię pielęgniarki Mildred Ratched (w tej roli Sarah Paulson), opiekunki w zakładzie dla psychicznie chorych, która przypomina znęcającą się nad swoimi podopiecznymi ordynator Annę M., bohaterkę reportażu Justyny Kopińskiej „Oddział chorych ze strachu”. Sharon Stone zagra prawdopodobnie jedną z pacjentek i chociaż nie będzie to główna rola, to już dziś budzi wiele emocji. Czy zobaczymy ją w wydaniu, w którym nie pokazała się jeszcze nigdy – starej, zniszczonej kobiety?
Jak mówić, chodzić, czytać
Powrót Sharon Stone cieszy podwójnie, bo był czas, kiedy wszystko wskazywało na to, że jej kariera definitywnie się skończyła. Miała 43 lata, kiedy dostała udaru krwotocznego. Przez kilka dni słabo się czuła, bolała ją głowa. Kiedy wreszcie zgłosiła się do lekarza, czasu było już niewiele. Operacja się udała, ale Stone straciła słuch w jednym uchu, miała sparaliżowaną lewą nogę, a jeśli chodzi o zdolności werbalne – była jak dziecko. Trzy lata uczyła się wszystkiego na nowo: jak mówić, jak chodzić, jak czytać. I tak miała szczęście. W tego typu przypadkach szansa na przeżycie wynosi 5 proc. Tyle że dla niej choroba oznaczała dopiero początek nieszczęść. Kiedy po operacji była jeszcze niezdolna do samodzielnego życia, opuścił ją mąż, dziennikarz Phil Bronstein. Zabrał ze sobą ich wspólnie adoptowanego syna Roana, a sąd odebrał jej prawa rodzicielskie. Drogę, jaką przez kolejne miesiące przeszła, porównywała potem do wspinaczki na wysoką górę po rozbitym szkle. Ale w końcu dotarła na szczyt. Kiedy odzyskała już w pełni zdolność mówienia i czytania, próbowała wrócić do zawodu, ale Hollywood okazało się dla niej bezlitosne. Miała problemy z zapamiętaniem tekstu, łatwiej było zwalić to na starość, albo używki, niż dać jej szansę. „Byłam bardzo samotna. Empatia to nie jest szczególnie popularna cecha w branży filmowej. Nie chwaliłam się więc swoją chorobą” – mówiła później Stone w dokumencie nakręconym przez stację CBS.
Z Barbie w buddystkę
Przez kolejne lata poddawała się rygorystycznej rehabilitacji, wytrwale pracowała nad powrotem do dawnej formy i zawodowego statusu. Dziś wygląda piękniej niż kiedykolwiek – naturalnie, zdrowo, bez śladu po przebytej chorobie. Odzyskała prawa do opieki nad Roanem, adoptowała dwóch kolejnych synów, Lairda Vonne'a i Quinna Kelly'ego i zamieszkała z nimi na wzgórzach Los Angeles, w willi należącej kiedyś do Montgomery Clifta. Przez kilkanaście lat grywała w filmach sporadycznie i bez większego sukcesu. Dopiero występ w „Mozaice” przyniósł jej tak dobre recenzje, jak role w „Nagim instynkcie” (1992), czy „Kasynie” (1995).
Stone twierdzi, że po chorobie i operacji narodziła się jako nowa osoba. Jest dużo bardziej wrażliwa, dużo mniej egoistyczna. Zaangażowała się w walkę o pokój na Bliskim Wschodzie, zaprzyjaźniła z laureatem Nagrody Nobla, premierem Izraela Szimonem Peresem, przekazała miliony dolarów dla chorych na HIV i AIDS. Fakt, że otarła się o śmierć kompletnie przewartościował jej życie. Przestała walczyć wyłącznie o główne role, nabrała pokory, ale też nie dba już tak, jak kiedyś o swój wizerunek zimnego i piekielnie inteligentnego (ma 154 IQ) wampa. „Przez większość mojego życia nie zastanawiałam się nawet kim naprawdę jestem i czego chcę” – mówiła w rozmowie z „L.A. Times”. „Wyglądałam jak barbie, miałam niski, zniszczony głos, zupełnie jak bym całe życie spędziła w barze, a do tego wydawało mi się, że za każdym razem, gdy otworzę buzię, muszę powiedzieć coś oryginalnego, prowokującego, godnego zapamiętania”.
Budda, viral i matka
Dziś ma siwe włosy, a mordercze treningi na siłowni, które – jak twierdzą lekarze – mogły być powodem udaru, zamieniła na łagodny pilates. I została buddystką. „Zdecydowanie ważniejsze wydaje mi się obecnie wewnętrzne piękno. Znalazłam filozofię i sposób życia, które pozwalają mi być w harmonii ze światem i trzymają mnie w pionie” – mówi.
Dwa lata temu po raz ostatni wywołała medialną burzę, kiedy dziennikarz CBS zapytał ją, czy spotkała się kiedykolwiek w pracy z próbą molestowania seksualnego. Jej reakcja stała się viralem i symbolem tego, jak głęboko zakorzeniony w branży filmowej był problem nadużyć wobec kobiet. Pytanie wydawało się Stone tak absurdalne, że wybuchnęła szalonym śmiechem, a chwilę później, już na poważnie odpowiedziała: „Przez 30 lat pracy w Hollywood wyglądałam jak Sharon Stone z „Nagiego instynktu”. Więc tak, zetknęłam się tym tematem nie raz”.
Jest dumna z ruchu #metoo, wspiera ruch Time's Up, ale kiedy myśli o przemianach ostatnich lat natychmiast powraca do niej obraz matki, gospodyni domowej, która w patriarchalnej rodzinie urodziła i wychowała samotnie czwórkę dzieci. „Żałuję, że moja mama nie dożyła tej chwili” – mówi w rozmowie z „Vanity Fair”. „Żałuję, że te przemiany nie nastąpiły wcześniej, nie objęły także jej. Żałuję, że miała tak trudne dzieciństwo. Zastanawiam się, jaką osobą by była, gdyby nie wtłoczono w nią ograniczonego modelu życia, który była zmuszona powielić. Jaką mogłybyśmy mieć relację? Czego bym się od niej nauczyła, gdyby jej życie było inne, gdyby świat odwzajemniał jej miłość, chronił ją, gdyby była szanowana i otoczona opieką na jaką zasługiwała? Kim by wtedy była?”.