
"Polska Alaska" od lat fascynuje, intryguje i przyciąga. Legendarne miejsce polskich gór!
To miejsce to ludzie. To oni stworzyli niepowtarzalny klimat, wyjątkową atmosferę, to oni zarażają miłością do gór. Słynny ród Krzeptowskich od prawie 90 lat prowadzi najwyżej położone schronisko PTTK w polskich Tatrach. W latach 30. Pięć Stawów przejęli Maria i Andrzej, następnie pieczę na nad nim sprawowali ich synowie: Andrzej i Józef, a teraz schronisko prowadzą córki Andrzeja: Marychna i Marta. To głównie na bazie ich wspomnień powstała pozycja: „Pięć Stawów. Dom bez adresu”. W książce Beaty Sabały – Zielińskiej wypowiadają się także liczni przyjaciele legendarnej „Piątki”, pracownicy (np. pan Mietek związany z tym miejscem od 50 lat!) oraz… seniorka rodu, Maria Krzeptowska, której fragmenty pamiętników świetnie oddają klimat i historię schroniska. A ta jest niezwykła – pełna anegdot i pasji. Nie da się tam dojechać (a bywa, że także dojść), dlatego w Pięciu Stawach spotkamy przede wszystkim ludzi, których góry naprawdę interesują.
Tych, jak się okazuje jest całe mnóstwo, bo zrobienie rezerwacji w „Piątce” to nie lada wyzwanie. Na swoją kolejkę poczekać trzeba nawet rok. Teraz i tak jest łatwiej. Kiedyś, żeby zabukować miejsce, trzeba było wysłać tradycyjny list. Do skrzynek wpadały kartki i koperty opisane: "Schronisko w Pięciu Stawach Polskich. Tatry!". Skonsternowani urzędnicy Poczty Polskiej nie mogli się doprosić o nazwę ulicy, numer budynku i kod pocztowy. „To dom bez adresu!”, tłumaczyli oczywistą oczywistość miłośnicy Tatr, rwąc włosy z głowy, że można nie wiedzieć, o jakie miejsce chodzi.
"– Magia tego miejsca polega na tym, że tworzą się tu silne relacje między ludźmi. Silniejsze nawet niż te między człowiekiem a przyrodą – mówi Jan Wierzejski, mąż Marty. – Mamy tu galerię ludzi z całej Polski: od tych, którzy chcą w tych górach coś przeżyć, po osoby, które przychodzą po prostu poleżeć na polance i popatrzeć na horyzont. W Stawach możesz być sobą. Nikt cię nie zagaduje, jeśli chcesz milczeć, ale gdy tylko otworzysz usta, zagaisz, od razu masz kumpli na najbliższe trzy dni albo przyjaciół na całe życie. To jest także idealne miejsce do zwierzeń, do zmierzenia się z trudnymi sprawami. Tu masz poczucie, jakby Bóg lepiej cię słyszał, jakbyś siedział w wielkim konfesjonale albo w cudownej katedrze. To miejsce skłania do głębokich refleksji, do egzystencjalnych przemyśleń i zadawania najtrudniejszych pytań. To miejsce sprzyja uniesieniom, filozoficznym i duchowym. Oczywiście jeśli da się sobie czas, bo tego nie osiąga się w pięć minut. Tu trzeba po prostu pobyć."
Fragment książki „Pięć Stawów. Dom bez adresu”. Beata Sabała – Zielińska
Członkowie rodziny Krzeptowskich czują się w "Piątce" jak w domu. Tutaj się wychowywali, tutaj uczyli się pracy, odpowiedzialności i szacunku do gór. Bo choć nadal wiele turystów o tym zapomina, w górach najważniejsza jest pokora. Natura bywa nieprzewidywalna, dlatego historia schroniska to także historia wielkich tragedii. Autorka opisuje wypadki, które w Dolinie Pięciu Stawów miały miejsce i jednocześnie przestrzega przed potęgą niebezpieczeństw na górskich trasach. Podkreśla także, że poprzez swoje niezwykłe położenie, pomoc tutaj zawsze będzie docierała z opóźnieniem, więc rozwaga podczas wyjścia „w góry” jest niezwykle istotna. Doskonale zdają sobie z tego sprawę szefowe ośrodka, które przez lata zdążyły się przyzwyczaić np. do tego, że schronisko jest regularnie odcinane od świata. Brak drogi dojazdowej jest także źródłem wielu ciekawych anegdot - od zawsze najtrudniejszym elementem działalności Pięciu Stawów był transport. Jak sobie z tym przez lata radzono i dlaczego w schronisku marnowanie jedzenia jest największym przewinieniem? O tym wszystkim również pisze Beata Sabała – Zielińska.
Opiekunowie Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów robią wszystko, aby utrzymywać zdrowy balans między rozwojem tego miejsca i wprowadzaniem kolejnych udogodnień a zachowaniem jego fascynującej, nieco dzikiej natury. Dzięki staraniom Marty i Marychny udało się kilka lat temu zbudować elektrownię wodną i oczyszczalnie ścieków. W książce „Pięć Stawów. Dom bez adresu” opowiedziały, jakie jeszcze podejmują działania, aby w ośrodek był coraz bardziej ekologiczny. Dbają o to miejsce, bo to nie tylko historia ich rodziny, ale także historia tysięcy miłośników gór, którzy od lat odwiedzają „polską Alaskę”, by poczuć wolność, dać sobie przyzwolenie na „nicnierobienie” i chociaż na chwile oderwać się od cywilizacji i szumu współczesnego świata.
"– Nasza rodzina od zawsze zajmowała się schroniskiem w Pięciu Stawach – mówi Marta Krzeptowska. – Mieliśmy w dolinie swoją ziemię, stąd w ogóle powstał pomysł prowadzenia schroniska. Rodzina babci wypasała tu owce, a pradziadkowie po prostu zaczęli opiekować się turystami. Nasi pradziadowie prowadzili zajazd przy Wodogrzmotach, potem schronisko w Roztoce, aż w końcu babcia Marysia z dziadkiem Andrzejem przeszli do Pięciu Stawów, tworząc to miejsce niemal od podstaw. Babcia miała wielki talent do opiekowania się turystami, a potem każde kolejne pokolenie miało bardzo duży wkład w rozwój tego schroniska. I ja mam świadomość tej tradycji. Znam wiele historii o babci, które traktuję jako wzór, choć przecież to były zupełnie inne czasy, inny system obsługi. Teraz nie do pomyślenia byłoby „wyganianie” turystów miotłą, żeby szli w góry, bo jest ładna pogoda. Babcia była dość bezkompromisowa. Oczywiście nie robiła tego złośliwie, to był rodzaj folkloru i świadczył o życzliwym podejściu do gości. Babci zwyczajnie zależało na tym, żeby ludzie skorzystali z pięknej pogody i z miejsca, w którym się znajdują. Mamy bardzo dużo tych historycznych wzorców metod komunikowania się z turystami, które de facto stosujemy do dziś. Nam też zdarza się trochę „wypędzać” turystów, ale w bardziej żartobliwy sposób. Choć myślę, że za czasów mojej babci robiono to także z przymrużeniem oka i serdecznie."
Fragment książki „Pięć Stawów. Dom bez adresu”. Beata Sabała – Zielińska
Materiał powstał z udziałem Wydawnictwa Prószyński