
Reporterka Justyna Kopińska bada, jak rodzi się w nas zło
Jej reportaże wstrząsają Polską. To ona opisała sierociniec siostry Bernadetty i zbrodnie ordynator w szpitalu psychiatrycznym dla dzieci. Niedawno wydała swoją pierwszą powieść „Obłęd”. Swoim tematem numer jeden uczyniła zło. Jak sobie z tym radzi?
Magdalena Żakowska: Spotykamy się u ciebie w domu. W salonie tylko kanapa, fotel i stolik, w sypialni tylko łóżko i nocna szafka, kuchnia ascetycznie biała. Ściany białe, ani jednego obrazu. Jesteś minimalistką?
Justyna Kopińska: Chyba tak. Mam bardzo mało rzeczy, nie lubię zakupów, nie chodzę po sklepach. Uważam, że to strata czasu. I dużo lepiej mi się pracuje, kiedy nic mnie nie rozprasza. Puste wnętrze byłoby idealne, ale muszę na czymś spać i jeść… Zastanawiałam się ostatnio, kiedy czułam się w życiu najszczęśliwsza i wyszło, że wtedy, kiedy byłam z dala od ludzi, internetu, cywilizacji – wyjechałam na rok do Afryki. Wtedy czułam się najbardziej sobą.
Masz telewizor?
Tak, ale tylko dlatego, że lubię oglądać filmy. Zwłaszcza stare.
Jak bardzo stare?
Klasykę. „Łowca jeleni”, „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Milczenie owiec”. Znam je na pamięć, niektóre oglądałam kilkadziesiąt razy. Zwłaszcza ten ostatni.
Czyli chodzi o emocje, nie o relaks.
Relaksu szukam gdzie indziej, nie w kinie. Zresztą „Milczenie owiec” kochałam na długo, zanim zostałam reporterką. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Jodie Foster w roli agentki Starling, miałam niewiele ponad 10 lat. Chciałam być taka jak ona, postanowiłam, że też zostanę policjantką śledczą, będę ścigała przestępców i walczyła ze złem. Wszystkie moje dziecięce marzenia koncentrowały się wokół tego. Nigdy nie bawiłam się w księżniczkę i nie marzyłam o ślubie z księciem.
Co zmieniła siostra Bernardetta
A gdzie szukasz tego relaksu?
W sobie, w ludziach, którymi się otaczam, w tych białych ścianach. Zresztą lubię nawet ubierać się na biało. Podczas sesji zdjęciowych fotografowie przeważnie oczekują ode mnie, że będę pozowała w skórzanej kurtce nabitej ćwiekami. Najlepiej na tle więzienia albo szpitala psychiatrycznego. To kompletnie nie mój styl i nie chcę się z nim kojarzyć.
Ale twoim tematem numer jeden jest zło.
To prawda. Interesuje mnie, jak zło się rodzi, jak powstaje i działa psychopata, jak zachowuje się na wolności, a jak w warunkach instytucji zamkniętych. To mój świat, dlatego wolę po raz setny obejrzeć „Lot nad kukułczym gniazdem” niż głupią polską komedię. Kiedy miałam dwadzieścia parę lat, zdobyłam scenariusz tego filmu i nauczyłam się go niemal na pamięć.
Wtedy już wiedziałaś, że nie będziesz policjantką?
Mniej więcej w tym czasie, gdy byłam już na studiach, koledzy policjanci uświadomili mi, że nie będę łapała seryjnych morderców, tylko wypisywała mandaty za złe parkowanie. Że policjanci, nawet jeśli mają dobre chęci, są często trybikami w machinie systemu nastawionego wyłącznie na pilnowanie statystyk.
Po każdym twoim reportażu przez kilka dni czuję się kompletnie zdruzgotana psychicznie. Ale ty żyjesz z tym na co dzień. Jak sobie radzisz?
Długo w ogóle o tym nie myślałam. A potem skontaktował się ze mną fotoreporter wojenny Krzysztof Miller. Powiedział, że biorę na siebie za dużo trudnych, ciężkich tematów, że nawet jeśli teraz tego nie czuję, to to wszystko zostaje we mnie w środku, odkłada się i kiedyś wybuchnie. On sam cierpiał na zespół stresu pourazowego. Niedługo po naszej rozmowie popełnił samobójstwo. Bardzo mu jestem za tę rozmowę wdzięczna. Myślę, że miał rację.
Po moim reportażu o siostrze Bernadetcie zmieniło się prawo dotyczące działalności ośrodków wychowawczych, takich jak ten sióstr boromeuszek, oprawczyni trafiła do więzienia, a ja zobaczyłam, że mogę tekstami wpływać na rzeczywistość, zmieniać świat na lepsze. Zachłysnęłam się tym wszystkim. Zaczęłam wstawać o piątej rano, pracowałam praktycznie non stop do północy. Codziennie. Wtedy powstały reportaże, które zebrałam w książce „Polska odwraca oczy”. Doprowadziłam się do takiego stanu, że przestałam mieć jakiekolwiek życie prywatne. Dziś już o siebie dużo bardziej dbam.
Reporter bez emocji
Kiedy idziesz na wywiad z mordercą, wyobrażasz sobie, że jesteś agentką Starling?
Pamiętam, jak długo i gruntownie szykowałam się do rozmowy z wielokrotnym mordercą z reportażu „Wyjątkowo spokojny więzień”. Rozmawiałam z były szefem więziennictwa, z kryminologami, psychologami, osobami, które badają seksualność przestępców. Byłam przygotowana z każdej strony. Wyobrażałam sobie, że będzie prawie tak profesjonalnie jak na filmach. Jednak polski system więziennictwa szybko mnie otrzeźwił. Strażnik prowadzący mnie korytarzem na tę rozmowę mówił tylko o tym, jak strasznie jest głodny. Posadził mnie naprzeciwko tego mordercy w pokoju, w którym guzik alarmowy był po stronie zabójcy. Następnie poinformował mnie oficjalnym tonem, że kamery monitorujące się popsuły, i zapytał, czy może wyjść na obiad. Przed wyjściem dał mi do podpisania dokument, że zostaję tam z tym mordercą na własną odpowiedzialność.
Aż trudno w to uwierzyć.
Miałam wtedy pecha. Strażnicy nie wiedzieli, za co siedzi więzień, z którym rozmawiałam. Normalnie jest znacznie bezpieczniej.
Jak to jest: rozmawiać z kimś z gruntu złym?
Nie dopuszczam do siebie zła. Trzymam tych ludzi na dystans.
Żaden morderca nie wyprowadził cię z równowagi?
Morderca nigdy. Tylko raz w życiu puściły mi nerwy, pokazałam emocje: w czasie rozmowy z żoną Mariusza Trynkiewicza. Ta kobieta stwierdziła, że czterej mali chłopcy, których zamordował, sami są winni swojej śmierci.
Nakrzyczałaś na nią?
Nie. Okazałam zdziwienie. Chociaż z perspektywy czasu uważam, że nie powinnam. Reporter śledczy nie może okazywać emocji ani w rozmowie z pedofilem, ani jego ofiarą. Z tego powodu dużo łatwiej rozmawia mi się z mordercami, oprawcami, gwałcicielami niż z ich ofiarami. Łatwiej jest nie okazać złości, niż wstrzymać łzy.
Nie płaczesz z bohaterami?
Nigdy. Po rozmowie z Pawłem, ofiarą siostry Bernadetty, rozpłakałam się dopiero w samochodzie. Ale rozmowa z bohaterami pozytywnymi – ofiarami albo rodzinami zamordowanych – to tylko jeden procent moich reportaży. Pozostałe 99 procent to dotarcie do dokumentów, rozmowa z policjantami, prokuratorami, sędziami, dotarcie do oprawcy, rozmowa z nim, z jego rodziną, pracodawcą, jeżeli jest na wolności. Staram się dowiedzieć o sprawie wszystkiego, a potem w tekście wykorzystuję z tego jakieś 10 procent.
Strzelanie mnie odpręża
Co cię relaksuje, skoro nie kino?
Strzelanie.
Z czego?
Mam patenty na karabin, pistolet i strzelbę. Podczas pracy nad jednym z reportaży poznałam szkoleniowca służb mundurowych, który jest dziś moim przyjacielem. A ponieważ ze względu na rodzaj pracy zdarzyło mi się w życiu kilka niebezpiecznych sytuacji, zaproponował, że nauczy mnie strzelać. Spodobało mi się, ale wiem, że nie byłabym w stanie nikogo skrzywdzić, dlatego zaczęłam trenować strzelanie sportowe. Ostatnio w zawodach w strzelaniu z karabinu z odległości 25 m na Legii zajęłam trzecie miejsce. Miałam 92 na 100 punktów trafionych.
Co ci daje strzelanie?
Odpręża, a jednocześnie wymaga koncentracji. Trochę jak medytacja. Jest jeszcze element rywalizacji, który lubię. Sprawia, że chcę być w strzelaniu coraz lepsza.
Masz w domu broń?
Jeszcze nie. Ale zamierzam mieć. Nie z powodu bezpieczeństwa, tylko wyników w zawodach. Własną bronią, odpowiednio ustawioną, strzela się lepiej.
Skąd pochodzisz?
Z Wieliczki. Ale nie lubię o sobie mówić, bo reporter powinien być przezroczysty. Gdyby czytelnicy znali moje poglądy polityczne, wiedzieli, czy jestem katoliczką, czy mam dzieci, miałoby to wpływ na odbiór moich tekstów. Bohaterzy też traktowaliby mnie inaczej. Najlepiej rozmawia nam się z tymi, którzy wydają nam się do nas podobni.
Nie da się być podobnym do wszystkich.
Ale można starać się niczym nie wyróżniać. To ja.
Masz poglądy polityczne?
Staram się nie angażować w bieżącą politykę. Ofiary siostry Bernadetty w większości były wyborcami PiS-u. Gdybym na FB, jak wielu moich znajomych, nawoływała do bojkotu rządu, obrażała Jarosława Kaczyńskiego, mogłabym stracić bohaterów, a już na pewno straciłabym ich zaufanie. A to jest najgorsze, co może spotkać reportera. Zresztą jedną z nielicznych osób ze świata polityki, która zareagowała na mój reportaż „Elbląg odwraca oczy” o zgwałconej przez ratowników medycznych Aleksandrze, był Zbigniew Ziobro, chociaż wtedy nie był jeszcze ministrem. Ówczesny minister sprawiedliwości nie zrobił nic. Ofiary, ich rodziny to widzą.
Pora na miłość?
Z twoich mediów społecznościowych można dowiedzieć się jedynie, że masz siostrę i niedawna zmarła twoja mama, z którą byłaś bardzo blisko związana.
Z mamą zbudowałam bardzo silną relację. Myślę, że zobaczyła we mnie przyjaciółkę. Często prosiła mnie o radę. Zawsze, gdy publikowałam reportaż, biegła rano do sklepu, czytała gazetę i pisała: „Ale jestem z Ciebie dumna”. To wydaje się proste, ale dla mnie miało ogromne znaczenie. Wiem, że wielu twórców, dziennikarzy, artystów nigdy nie usłyszało od rodziców tych słów i ten brak wiary najbliższych, niestety, często wpływa negatywnie na ich życie.
A siostra?
Bardzo bliska mi osoba. Jesteśmy absolutnie inne. Agnieszka jest prezesem firmy, zarządza dużym zespołem. Nazywam ją „Społeczeństwo”, bo reaguje na moje teksty zupełnie inaczej niż redaktor, wydawca. Bardziej spontanicznie, emocjonalnie. Wysyłam jej przed drukiem wszystkie swoje reportaże i czekam na uwagi.
Pracując nad reportażami, rozmawiasz z oprawcami i ofiarami, ludźmi różnych zawodów, z różnych grup społecznych. Czy to zmieniło twój obraz człowieka?
Bardzo długo wierzyłam, że człowiek jest z gruntu dobry, że są tylko jednostki psychopatyczne, które psują system, ranią innych. Z taką wiarą zaczynałam pracę reportera. Dziś uważam, że w ludziach jest dużo więcej zła, niż myślałam. Wyobrażałam sobie, że każdy człowiek dąży do tego, żeby wieczorem móc sobie spokojnie spojrzeć w lustrze w twarz. Ale z mojego doświadczenia wynika, że często kompletnie ich nie obchodzi, kogo tam zobaczą.
A może to w tobie coś się zmienia pod wpływem tego zła, które opisujesz? Przestajesz wierzyć w człowieka.
Nie wiem. Wystarczy mi, żeby człowiek raz w życiu zaryzykował coś dla kogoś innego. Żeby raz nie był bierny na zło, a ja już wtedy traktuję go jak skończone dobro. Ale takich ludzi naprawdę nie jest dużo. Gdyby było ich dużo, pisałabym tylko reportaże o miłości, jak „Nieśmiertelność chrabąszczy”, nie miałabym innych tematów.
Po twoim reportażu o księdzu pedofilu jedna z ofiar dostała ostatnio milion złotych odszkodowania.
Nigdy jej tego nie obiecywałam, nigdy nie sugerowałam nawet, że może jakiekolwiek odszkodowanie dostać. Rozmawiam z ofiarami dlatego, że i one i ja chcemy osłabić oprawcę, sprawić, by ponownie nie zaatakował. To jedyny cel.
Czy wiesz, jakie są dalsze losy bohaterów twojego reportażu „Oddział chorych ze strachu”?
Wiem, piszę o tym kolejny reportaż.
Na podstawie tej historii napisałaś pierwszą powieść – „Obłęd”.
Po publikacji tego reportażu dostałam bardzo dużo maili od pacjentów, salowych, pielęgniarek szpitali psychiatrycznych. Nie byłam w stanie ich wszystkich opisać, ale wykorzystałam je właśnie w beletrystyce. Przeraża mnie to, co dzieje się obecnie w polskiej służbie zdrowia. Obawiam się, że reportaż jako forma nie wystarczy, żeby to oddać i opisać. Pamiętam, że jak pisałam książkę reporterską „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?”, musiałam się nieustannie kontrolować, ważyć każde zdanie, także pod względem prawnym. Już wtedy zamarzyłam o książce, w której mechanizmy zła są prawdziwe, ale postaci fikcyjne. Myślę, że najlepszym na to określeniem jest reportaż fabularyzowany. Adam, dziennikarz z „Obłędu”, jest taką postacią fikcyjną, która wszystko obserwuje z bliska i może czuć, opisywać ten świat, nie eliminując ze swojej narracji emocji. Nareszcie nie biorę ludzkiego życia w swoje ręce. Nie masz pojęcia, jaka to różnica. Myślę, że paradoksalnie fikcja jest bardziej obiektywna niż reportaż. W reportażu nigdy bym nie pokazała słabości czy negatywnych cech ofiary. Bo chcę, żeby czytelnicy stanęli murem za ofiarą. Ale przecież życie nie jest takie czarno-białe.
Adam to ty?
Nie, to postać od początku do końca wymyślona, chociaż wzorowałam ją na kolegach policjantach. Nie ujawniłam się w tej książce, żadna z postaci nie ma tu moich cech. Ale coraz częściej myślę o tym, żeby zrobić to w kolejnej książce.
Koniec reportera śledczego, narodziła się pisarka?
Pracuję teraz nad drugą powieścią, inspirowaną moim reportażem „Nieśmiertelność chrabąszczy”. Tym razem będzie o miłości.
Co jest dla ciebie w życiu najważniejsze?
Pisanie. A potem długo, długo nic.
A potem?
Chciałabym, żeby na podstawie moich książek powstawały filmy. Tak właśnie będzie w przypadku „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?”. Do tego momentu życia wszystko miałam zaplanowane i zrealizowałam to w stu procentach. Wiedziałam, że chcę pisać głośne reportaże, chcę być pisarzem. I nadal mam w życiu zawodowym wszystko zaplanowane na przyszłość. Za to w życiu prywatnym nic.
Rozmowa z Justyną Kopińską ukazała się w "Urodzie Życia" 12/2019