
Natalia Lesz o swoich filmach życia: od dramatu „Czarny łabędź” po thriller „American Psycho”
Natalię Lesz, aktorkę i piosenkarkę, w przyszłym roku zobaczymy w budzącym już teraz wielkie zainteresowanie filmie „Gierek” w reżyserii Michała Węgrzyna. Co ciekawe, powierzono jej również zrobienie muzyki do tej produkcji. Powstanie sześć piosenek w stylu lat 70., w planach jest wydanie soundtracka. Tymczasem Natalia opowiada nam o filmach swojego życia, które wywarły na niej największe wrażenie, głęboko poruszyły i zapisały się w jej pamięci:
***
„Między słowami” reż. Sofia Coppola (USA – Japonia, 2003 r.)
Spodobały mi się „Przekleństwa niewinności” Sofii Coppoli, potem trafiłam na „Między słowami”. W jej filmach czuję dużą dozę delikatności. Sposób opowiadania historii jest inny niż gdyby reżyser był mężczyzną. W „Między słowami” postaci grane przez Scarlett Johansson i Billa Murraya – młoda mężatka nieszczęśliwa w małżeństwie i starzejący się aktor – to dwoje ludzi zagubionych w Tokio, ogromnym mieście, które nie do końca rozumieją. Bardzo mi się podobała nić porozumienia, która się między nimi zawiązuje. Subtelne uczucie, do końca niezwerbalizowane. Cały film wydaje mi się zaś trafną metaforą dzisiejszego świata, w którym wszystko dokoła nas pędzi, a my czujemy się coraz bardziej zagubieni i samotni.
„Osiem i pół” reż. Federico Fellini (Włochy, 1963 r.)
To było bardzo odważne ze strony Felliniego, by opisać stan własnej psychiki. Pokazać reżysera, który musi nakręcić swój dziewiąty film, cały świat na to czeka, produkcja jest rozkręcona, tymczasem on wciąż nie ma pomysłu. Grany przez Marcella Mastroianniego Guido w poszukiwaniu inspiracji bada różne zakątki swojej świadomości, analizuje dzieciństwo, związki z kobietami, całe swoje życie. I pyta: a co, jeśli tym razem natchnienie nie przyjdzie? Rzeczywistość przeplata się tu z marzeniami, sceny realistyczne z symbolicznymi. Piękne!
„Czarny łabędź” reż. Darren Aronofsky (USA, 2010 r.)
Ponieważ sama przez osiem lat chodziłam do szkoły baletowej, czułam ten film całą sobą. W niezwykły sposób ukazuje wszystkie aspekty – i fizyczne, i emocjonalne – życia baletnicy. Naukę twardą ręką. Proces dojrzewania, gdy dziewczyny stają się kobietami. Rywalizację, która jest dodatkowo podkręcana przez nauczycieli i choreografów. Oglądając „Czarnego łabędzia” czułam, jak gorset, w który główna bohaterka jest na siłę wciskana, stopniowo pęka. Bardzo mi to przypominało wszystko, czego i ja doświadczyłam. Gdy miałam 16 lat, zrezygnowałam z baletu. Bardzo źle się czułam w tak opresyjnym środowisku. Jestem perfekcjonistką i nie potrzebuję, by dodatkowo ktoś to we mnie wzmacniał. Sam Aronofsky zaś świetnie opowiada emocjami i umie wbijać widza w fotel, co pokazał już we wcześniejszym głośnym „Requiem dla snu”.
„Magnolia” reż. Paul Thomas Anderson (USA, 1999 r.)
Zachwyciłam się tym filmem zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku. Byłam wtedy – i nadal jestem – wielką fanką Philipa Seymoura Hoffmana. W szkole aktorskiej, do której chodziłam, prowadził wykłady master class. „Magnolia” opowiada kilka równoległych historii o ludziach w różnym wieku, z bardzo różnym doświadczeniem życiowym i statusem społecznym. Co ich łączy, to że każdy ma poczucie niespełnienia i chce zerwać z przeszłością. Zawsze ściskało mnie serce, gdy widziałam tych bohaterów, z których każdy przeżywał własny dramat i nie potrafił otworzyć się na innych. „Magnolia” to taki film, po którym każdy weryfikuje własne życie i rozmyśla, co powinien w sobie zmienić. Zachwyciła mnie też muzyka. Aimee Mann napisała piękne piosenki, między innymi o uzależnieniach. Gdzieś przeczytałam, że reżyser Paul Thomas Anderson zainspirował się jej muzyką, i pod jej wpływem stworzył fabułę „Magnolii”.
„Oczy szeroko zamknięte”, reż. Stanley Kubrick (USA, 1999 r.)
Przyznam, że po tym filmie zaczęłam się interesować masonerią, sporo też czytałam o okolicznościach jego powstania. Stanley Kubrick nie był podobno zadowolony z finalnego efektu, ponieważ na planie nie mógł zapanować nad odtwórcami głównych ról Tomem Cruisem i Nicole Kidman. Para przeżywała wtedy problemy małżeńskie, które przeniosły się do filmu. Gdy Kubrick zmarł kilka dni po pierwszym pokazie, pojawiły się też plotki, że masoni pomogli mu odejść z tego świata, nie spodobał im się bowiem podtekst erotyczny zawarty w filmie i próba zdradzenia ich sekretów. Intrygujące jest też to, że thriller erotyczny pełen jest symboliki wolnomularskiej. A scena, która najbardziej zapadła mi w pamięć? Bez wątpienia bal iluminatów.
„Whiplash”, reż. Damien Chazelle
Oglądałam ten film pięć razy. Głównie z powodu J.K. Simmonsa, który jest elektryzujący jako ekstremalnie wymagający, terroryzujący swoich uczniów nauczyciel muzyki. Myślę, że pod wieloma względami można ten film postawić obok „Czarnego łabędzia”. Również przedstawia młodych ludzi, którzy żyją pasją do sztuki i dążą do perfekcji, a relacja nauczyciel – uczeń staje się skrajnie toksyczna. Potrzeba samodoskonalenia i poszukiwania własnego ja jest ogromnie ważna, chyba dla każdego z nas, a dla uczniów szkół artystycznych przede wszystkim. Nie może jednak iść w parze z autodestrukcją. A tak się dzieje, gdy nie mamy emocjonalnego wsparcia ze strony nauczyciela.
„Amadeusz”, reż. Milos Forman (USA, 1984 r.)
To była przede wszystkim piękna lekcja muzyki i historii. Uwielbiam XVIII wiek, barokowe stroje, cały ten przepych. Ale najbardziej podobało mi się przedstawienie Mozarta jako normalnego młodego chłopaka, który nie stroni od zabaw, kobiet i alkoholu, a zarazem jest prawdziwym geniuszem. Niesamowite, jak łatwo muzyka do niego przychodziła, jak wszystko go inspirowało. Na drugim biegunie stoi postać Antonia Salieriego i dramat człowieka, który jest pracowity i utalentowany, ale nigdy nie dojdzie do poziomu, który Mozart wydaje się osiągać bez najmniejszego wysiłku.
„Lot nad kukułczym gniazdem”, reż. Milos Forman (USA 1975 r.)
I ponownie Milos Forman. Generalnie nie płaczę na filmach, ale ten zawsze doprowadza mnie do łez. Jack Nicholson genialnie zagrał drobnego przestępcę i cwaniaka McMurphy'ego, który by uniknąć więzienia, udaje chorego umysłowo i trafia do szpitala psychiatrycznego. Miejsce, gdzie władzę sprawuje siostra Ratched, tyranka i sadystka, okazuje się prawdziwym piekłem. Forman przejmująco pokazuje łamanie ludzkiej psychiki, tłumienie każdego przejawu niezależności, poddawanie niepokornych lobotomii i elektrowstrząsom. Szpital z „Lotu nad kukułczym gniazdem” staje się zarazem metaforą systemu totalitarnego.
American Psycho (reż. Mary Harron, USA 2000)
Mocny film. Obejrzałam go, mieszkając w Stanach i wydał mi się bardzo prawdziwy. Pokazuje psychikę człowieka opętanego żądzą pieniądza i pragnieniem, by być najlepszym. A symbolem tego ma być płaski brzuch, wygląd partnerki i stan konta. Christian Bale wspaniale wciela się w Patricka Batemana, który na pozór jest ucieleśnieniem amerykańskiego snu, a w jego głowie dzieją się straszne rzeczy. Jest absolutnie bezwzględny, nie liczy się z innymi, jest niezdolny do jakichkolwiek wyższych uczuć czy nawiązania relacji. Wielu Amerykanów, których poznałam czy obserwowałam na Piątej Alei albo na Madison Avenue, wydało mi się bardzo podobnych do Patricka.
„American Beauty” reż. Sam Mendes (USA, 1999 r.)
Reżyserem Samem Mendesem zainteresowałam się po tym, jak obejrzałam musical „Kabaret” na West Endzie w jego reżyserii. „American Beauty” to jego głośny filmowy debiut, nagrodzony pięcioma Oscarami. Mogłabym go streścić jednym zdaniem: pozory mylą. Mamy tu dwie amerykańskie rodziny i sceny, w których wielu współczesnych ludzi mogłoby się przejrzeć. Mendes pokazuje świat oparty na konsumpcjonizmie, promujący estetykę pozorów i powierzchowności. Każe nam spojrzeć na siebie – czy nie zatracamy się w ciągłym biegu do przodu, nie gubimy po drodze ludzkiej wrażliwości? Czy dajemy sobie i innym prawo do bycia niedoskonałymi? Na końcu Kevin Spacey wypowiada zdanie, które zapadło mi w pamięć: „Trudno się wściekać, kiedy wciąż na świecie jest tyle piękna. Każdy z nas powinien czuć wdzięczność za swoje małe głupie życie, póki nie będzie za późno”.