
Musical jest dobry na wszystko! Polecamy 9 najlepszych rozśpiewanych filmów (i jeden odradzamy)
Dostają Oscary i Maliny, zarabiają miliony dolarów albo ponoszą spektakularne klapy. Filmowe musicale to moncy trend w światowym kinie, o czym mogą świadczyć niedawne obsypane nagrodami „Narodziny gwiazdy” czy odrobinę starszy „La la Land”. I choć często zarzucamy im, że są kiczowate i infantylne, nie tracą na popularności. Musicale, które prezentujemy poniżej, wypada obejrzeć, chociaż raz w życiu. Na przykład po to, aby wyrobić sobie o nich własną opinię.
1. „Grease”
Nawet jeżeli jakimś cudem nie oglądaliście „Grease”, na pewno nie raz słyszeliście pobrzmiewające w nim utwory. „Summer nights” czy „You’re the one that I want” wykonywane przez Johna Travoltę i Olivię Newton-John chwytają za serce nawet jeśli sama historia miłosna bohaterów w ogóle nas nie przekonuje. Ta jest wręcz banalna — Sandy i Danny (choć pochodzą z dwóch różnych światów) zakochują się w sobie podczas wakacji. Kiedy odkryją, że trafili do tej samej szkoły, ich letnia miłość zostanie wystawiona na próby. Na końcu oczywiście żyją długo i szczęśliwie. Nic nowego? Może i tak, ale film dostarcza tyle ciepła i radości, że nie sposób przejść obok niego obojętnie. Nic dziwnego, że doczekał się sequela.
2. „Gorączka sobotniej nocy”
A jeśli John Travolta to również… „Gorączka sobotniej nocy”. W filmie poznajemy Tony’ego Manero (nominowany do Oscara Travolta), który na co dzień pracuje w sklepie chemicznym, a w soboty odrywa się od szarej rzeczywistości w dyskotece. Na pozór prosta historia z 1997 roku, porusza tematy bezsensownej przemocy, przygodnego seksu, używek, dyskryminacji, rasizmu i bezrobocia. Pokazuje, jak ważne jest wychowanie i jak bardzo — do prawidłowego wzrostu — potrzebujemy wsparcia bliskich. Idealny przykład na to, że musicale to nie tylko rozrywka.
3. „Chicago”
Kolejny klasyk na naszej liście. „Chicago” opowiada historię zmysłowej piosenkarki Roxie Hart. Zamknięta za zabójstwo swojego kochanka wzbudza zainteresowanie i podziw mediów. Bohaterka zrobi niemal wszystko, aby zostać zauważoną. Broni jej prawnik, Flynn, którego motto brzmi: „Gdyby Jezus Chrystus mieszkał w Chicago i miał 5000 dolarów, sprawy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej”. Zbrodnia, seks, zazdrość, mechanizmy rządzące show-businessem i mnóstwo jazzu — czego tu nie ma. Ale „Chicago” to nie tylko wciągająca historia. Musical oglądamy także dla niezapomnianych ról Renee Zellweger, Catherine Zety-Jones i Richarda Gere’a.
4. „Narodziny gwiazdy”
Kiedy Bradley Cooper zaangażował do swojego projektu samą Lady Gagę, wiedział, że odniesie sukces. Ale że „Narodziny Gwiazdy” otrzymają Oscara (w kategorii najlepsza piosenka), Złotego Globa, Baftę, a fani na całym świecie wręcz oszaleją na punkcie tego filmu, nie przypuszczał nawet w najśmielszych snach. Dobrze ogląda się historię płomiennego romansu pomiędzy dogasającą gwiazdą muzyki country a nieznaną piosenkarką. I choć momentami w dość oczywisty sposób film gra na naszych emocjach, para odtwórców głównych ról wynagradza nam wszystko. Autentyczna sympatia, wzajemny szacunek gwiazd przekłada się na relacje ich bohaterów. A widzowie to czują.
5. „La La Land”
„La La Land” to jedna z najpiękniejszych historii miłosnych, jakie możemy zobaczyć na ekranie. Damien Chazelle miał nosa angażując do projektu Emmę Stone i Ryana Goslinga. Duet nie po raz pierwszy występuje w roli kochanków i nic dziwnego, bo ma niezwykłą chemię. Z niekłamaną zazdrością patrzymy na rodzące się uczucie pianisty jazzowego i początkującej aktorki. Nie chcemy być w skórze bohaterów, kiedy przychodzi im podjąć najważniejszą decyzję w życiu — zostać z ukochanym czy podążać za marzeniami. „La La Land” to ukłon w stronę dawnych musicali, w duchu złotej ery Hollywood. Prawdziwa perła.
6. „Moulin Rouge!”
To w tym musicalu pojawił się na ekranie nasz zdolny aktor, Jacek Koman. I choć widzimy go tylko przez chwilę, nie sposób go nie zapamiętać. To właśnie z „Moulin Rouge” pochodzi jeden z najbardziej poruszających utworów w historii musicalu — „El Tango De Roxanne”. To tutaj wreszcie oglądamy jeden z najbardziej udanych duetów wszechczasów. Nic dziwnego, że po premierze filmu, na Nicole Kidman i Ewana McGregora posypał się deszcz nagród. Sama historia ubogiego poety, który zakochuje się w gwieździe najsłynniejszego nocnego klubu w Paryżu, otrzymała w 2002 roku nominację do Oscara.
7. „Piękna i bestia”
Chyba nie ma osoby, która nie widziałaby bajki Disneya o pięknej, dobrodusznej Belii i przerażającej bestii. Aktorska wersja z 2017 roku nadała tej opowieści całkiem nowych kolorów. Bella, która pochłania książkę za książką i deklaruje, że nie potrzebuje do szczęścia żadnego mężczyzny, to feministka XXI wieku. A kto byłby lepszy w tej roli od Emmy Watson, która od lat angażuje się w walkę o prawa kobiet? Abstrahując jednak od tematów społecznych — najnowsza wersja „Pięknej i bestii” wciąż jest pełna magii i miłości. Równie dobrze bawią się na niej małe dziewczynki, co dorosłe kobiety.
8. „Rocketman”
Na taki film czekali wszyscy fani Eltona Johna. „Rocketman” to hołd oddany jednemu z największych artystów wszechczasów. Obserwujemy w nim historię życia Johna od jego najmłodszych lat. Nie brakuje więc pierwszych sukcesów i porażek, pierwszych nałogów, a potem pierwszego odwyku. Film — jak samo życie artysty jest szalone i kolorowe. Pędzi, żeby w niespodziewanym momencie zwolnić. To też opowieść o odkrywaniu własnej tożsamości i o oswajaniu przeszłości. Taron Egerton nie zagrał Eltona Johna, ale nim się stał.
9. „Cały ten zgiełk”
Autobiograficzny musical Boba Fosse’a brzmi dzisiaj tak samo świeżo, jak 41 lat temu, kiedy powstał. Główny bohater Joe Gideon to znany choreograf i reżyser teatralny z Broadwayu. Pracuje intensywnie i tak samo powadzi intensywne życie towarzyskie: pije, zażywa narkotyki, przeskakuje z romansu w romans. W końcu dostaje ataku serca i przypomina sobie, że jest śmiertelnikiem, jak my wszyscy.
10. „Nędznicy”
Chociaż nakręcony w 2012 roku film otrzymał aż trzy Oscary (najlepszy dźwięk, najlepsza charakteryzacja i najlepsza aktorka drugoplanowa — Hathaway), trzy Złote Globy i cztery Bafty, my nie umiemy się nim zachwycić. Owszem oprawa wizualna robi wielkie wrażenie, podobnie jak zdjęcia XIX-wiecznej Francji, widok ogarniętego rewolucyjną gorączką Paryża, umęczonego Valjeana czy zrozpaczonej Fantine. Niestety, ani to, ani gwiazdorska obsada (Hugh Jackman, Anne Hathaway czy Russell Crowe), nie wystarcza. Musicalowa adaptacja powieści Victora Hugo nie porusza, nie dotyka, a nawet wywołuje... uczucie zażenowania choćby śpiewem aktorów.