
Meryl Streep: „Pracuj ciężko, podbijaj świat, ale sama ugotuj zupę – to moje życiowe motto”.
Żyje z dala od Hollywood. Nie musimy ekscytować się plotkami z jej życia, by o niej pamiętać, wystarczą role: od „Kochanicy Francuza” do „Pożegnania z Afryką”, od „Wyboru Zofii” do „Mamma Mia!”. Wszyscy ją kochają i podziwiają. Meryl Streep – co to za fenomen?
Ja jestem Pan, Bóg twój, stwórca nieba i ziemi. Stworzyłem ocean i niebo, słońce i gwiazdy. Jedną z tych gwiazd jest Meryl Streep, której pracę podziwiasz od czasu »Łowcy jeleni«. Ale nie wolno ci zapominać, że jej praca (granie w filmach) nie byłaby możliwa bez mojej pracy (stworzenia wszechświata)”. Tak zaczyna się nowy, uaktualniony o pojawienie się na świecie Meryl Streep, dekalog stworzony przez magazyn „New Yorker”. Nawet Pan Bóg zazdrości jej talentu i sławy! I nie można mieć do Boga pretensji, w końcu Meryl Streep to największa aktorka naszych czasów. Nie tylko dlatego, że ma na koncie 21 nominacji do Oscara i trzy zdobyte statuetki, rekordowe 32 nominacje do Złotego Globów i osiem zwycięstw. W ciągu 40 lat filmowej kariery grała u większości najlepszych reżyserów, a partnerowali jej znakomici aktorzy. Ale to, co ją wyróżnia spośród innych gwiazd kina, to jej niezwykły status. W wieku 72 lat wciąż prowadzi aktywne, pełne sukcesów życie zawodowe, ma czwórkę dzieci, a od 40 lat żyje w szczęśliwym małżeństwie. Jest pewna siebie, ale nie zarozumiała, sławna, ale skromna.
Meryl Strep: druga po Grecie Garbo
Na firmamencie gwiazd można ją porównać z Catherine Deneuve czy Isabelle Huppert. Ale we Francji wielkie aktorki traktowane są jak skarby narodowe, z szacunkiem i delikatnością. Zarówno Huppert, jak i Deneuve zręcznie poruszają się między dużymi produkcjami i kinem artystycznym, między rolami ważnymi i błahymi, a ich wybory nie są poddawane krytyce, bo skarby narodowe ocenom nie podlegają. To aktorki, którym pozwolono zestarzeć się naturalnie i z wdziękiem, a po drodze nikt nie odbierał im prawa do zmysłowości.
W Ameryce wielkie aktorki to fetyszyzowane towary popkultury. Im większy sukces, tym większe oczekiwania. Idolka musi być idealna, a każde odstępstwo od ideału wywołuje rozczarowanie. Meryl Streep chyba jako pierwsza amerykańska aktorka nie podporządkowała się tym zasadom. Nie walczy z oznakami wieku, nie myśli obsesyjnie o swojej figurze, nie interesuje się modą, nie dostarcza tematów do plotek. Stała się nie tyle skarbem narodowym, co skarbem ogólnoludzkim.
W styczniu 2017 roku Donald Trump miał się spotkać z prezydentem Meksyku Enriquem Peña Nieto w związku z coraz bardziej restrykcyjną polityką wobec emigrantów. Ale na dzień przed wyznaczoną datą Nieto odwołał spotkanie, a w miejsce Trumpa zaprosił Meryl Streep. Aktorka była zachwycona tym pomysłem, przerwała zdjęcia do drugiej części filmu „Mamma Mia!” i poleciała na spotkanie. „Amerykanie to wspaniali ludzie, ale nikt nie uosabia tej wspaniałości lepiej niż Meryl Streep”, powiedział na powitanie Nieto – i trudno się z tym nie zgodzić.
Jako aktorka posiada niezwykły dar transformacji – grała Annę Wintour („Diabeł ubiera się u Prady”) i Margaret Thatcher („Żelazna Dama”), w „Łowcy jeleni” mówiła z akcentem z Pensylwanii, w „Silkwood” z akcentem z Oklahomy. Na potrzeby roli w „Wyborze Zofii” nauczyła się podstaw języka polskiego (od Elżbiety Czyżewskiej, z którą grała wówczas w teatrze, „ściągnęła” polski akcent). A w „Pożegnaniu z Afryką” mówi po angielsku z akcentem Kenijki pochodzącej z Danii. Jednocześnie, choć jako aktorka dała się poznać od tak wielu stron, trudno wskazać tę jedną, prawdziwą Meryl Streep. Najbardziej zaskakujące jest właśnie to, jak słabo ją znamy. Od czasu Grety Garbo żadnej aktorce nie udało się chyba tak skutecznie ochronić swojej prywatności przed opinią publiczną.
Merle, Merlyn, Meryl?
Jednak kilku podstawowych faktów z życia nie udało się jej ukryć. Urodziła się 22 czerwca 1949 roku w New Jersey jako Mary Louise. Już w dzieciństwie miała niezwykle zdecydowany charakter, więc rodzice uznali, że lepiej pasuje do niej krótkie i ostre imię Meryl.
Branża filmowa długo przyzwyczajała się do tego imienia. „Jak ona się nazywa? Merle?!”, dziwił się producent „Sprawy Kramerów”. „Ta Merlyn jest strasznie brzydka”, narzekał reżyser „King Konga” i odrzucił ją w castingu.
Jako nastolatka czytała za dużo książek. Przynajmniej tak uważali jej szkolni wielbiciele. W dniu, w którym skończyła „Portret artysty z czasów młodości” Jamesa Joyce’a, przeżyła pierwszy kryzys tożsamości. Postanowiła, że będzie w życiu kimś ważnym, nie tyle sławnym, co potrzebnym i pożytecznym. Zdecydowała się zostać prawnikiem specjalizującym się w ochronie środowiska albo tłumaczem przy ONZ, jednak zaspała na egzaminy i wylądowała ostatecznie w Yale School of Drama.
Po studiach swoją przyszłość widziała na scenie, najlepiej w szekspirowskim kostiumie. I właśnie na scenie w trakcie prób do spektaklu „Miarka za miarkę” poznała pierwszą miłość swojego życia, Johna Cazale’a, aktora znanego m.in. z roli Freda Corleone w „Ojcu chrzestnym”. Od samego początku byli niezwykłą parą: platynowa 27-letnia piękność o szerokim uśmiechu i cienkim, wysokim głosie i 41-letni dziwak o wysokim czole i słabości do kubańskich cygar. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nagła, intensywna i bardzo krótka. Niespełna rok po tym, jak zamieszkali razem, Cazale dowiedział się, że ma zaawansowanego raka płuc. Lekarze nie dawali nadziei – zostało mu kilka miesięcy życia.
To dzięki jego wstawiennictwu Meryl dostała rolę Lindy w „Łowcy jeleni”. Reżyser zatrudnił ją, bo wiedział, że Cazale umiera i chce jak najwięcej czasu spędzać w towarzystwie ukochanej. „Nigdy wcześniej ani później nie widziałem nikogo tak oddanego drugiej osobie, jak Meryl Johnowi w ostatnich miesiącach jego życia – wspominał ich kolega z planu „Łowcy jeleni”, Robert De Niro. – To, że byliśmy świadkami ich bezgranicznej miłości w tym tragicznym finale, było dla nas wszystkich przytłaczające i potwornie wzruszające”.
Cazale nie dożył premiery, zmarł w objęciach Meryl 12 marca 1978 roku. Możemy sobie tylko wyobrażać, co wtedy czuła. To jeden z tych etapów jej życia, o których nigdy nie mówi publicznie. Wiadomo jedynie, że na kilka miesięcy zamknęła się w ich wspólnym mieszkaniu i w samotności przeżywała żałobę. Po pół roku zadzwonił jej starszy brat Harry. Uznał, że koniec rozpamiętywania i użalania się nad sobą, Meryl musi wziąć się w garść. Wynajął jej nowe mieszkanie i przyjechał pomóc w przeprowadzce. Do pomocy zabrał kolegę, początkującego rzeźbiarza Dona Gummera. Mężczyznę, którego Meryl od 40 lat nazywa miłością swojego życia.
Średni rzeźbiarz, wzorowy mąż
„Wewnętrznie część mnie umarła razem z Johnem, ale wiedziałam, że muszę żyć dalej. Don pokazał mi, jak to zrobić”, mówiła później. On wspomina z kolei, że początkowo zamierzał jedynie wesprzeć Meryl psychicznie, pomóc jej wrócić do codzienności. I nagle zorientował się, że jest w niej zakochany po uszy. Nie było odwrotu.
Na temat ich związku media spekulują od 40 lat. Pisano, że to niemożliwe, aby aktorka tak szybko odnalazła drugą wielką miłość. Sugerowano, że ich związek jest rodzajem kontraktu, że trauma związana ze śmiercią Cazale’a sprawiła, że Meryl Streep zdecydowała się jak najszybciej założyć rodzinę i odłożyła na bok miłość. Ale wszystkie te spekulacje wydają się absurdalne, kiedy spojrzy się na jej zdjęcia z Donem.
Najwcześniejsze pochodzą z 1979 roku. Oboje po raz pierwszy uczestniczyli wtedy w ceremonii rozdania Oscarów. Meryl była nominowana jako aktorka drugoplanowa za rolę w „Łowcy jeleni”. I chociaż nie dostała nagrody, na zdjęciach tryska szczęściem – właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży. Sześć miesięcy później urodziła pierwsze z czwórki ich wspólnych dzieci.
Rok później odebrała pierwszego Oscara za rolę w dramacie rodzinnym „Sprawa Kramerów”. Była tak szczęśliwa, że podskoczyła z radości, a potem wycałowała filmowego partnera Dustina Hoffmana, który odebrał swoją statuetkę kilka minut później. Don przyglądał się temu z rozbawieniem – o sporze Meryl Streep z Dustinem Hoffmanem w trakcie pracy nad tym filmem media rozpisywały się tygodniami. Zaczęło się od tego, że Hoffman opowiedział dziennikarzom o kulisach tego, jak Meryl dostała rolę Joanny Kramer.
Przyszła na spotkanie z reżyserem, producentem i Hoffmanem bardzo przejęta scenariuszem. Wygłosiła monolog o tym, że napisany jest z perspektywy mężczyzny, że motywacje Joanny, która porzuca męża i dziecko, są niskie, chociaż wcale nie muszą takie być. Na koniec zaznaczyła, że zgodzi się przyjąć rolę, ale pod warunkiem, że producenci uwzględnią jej uwagi. Kiedy skończyła, reżyser poinformował ją, że zaprosili ją na casting do innej roli – kobiety, która idzie do łóżka z Hoffmanem, a na ekranie pojawia się może na pięć minut. Zapadło krępujące milczenie.
Legenda głosi, że to Hoffman naciskał później na producentów, żeby dali Meryl rolę Joanny. Znał osobiście Johna Cazale’a, wiedział, że byli parą i był przekonany, że świeże doświadczenie traumy doda jej aktorstwu głębi. Z tego wyniknęły zresztą kolejne spięcia. Hoffman, który miał bardzo niekonwencjonalne metody aktorskie, przed każdą sceną z Meryl wracał do tematu Cazale’a. Chciał ją w ten sposób wytrącić z równowagi, sprawić, aby jej gra stała się mniej oczywista. Meryl go za to nienawidziła. Kiedy w końcu zabroniła mu wracać do tego tematu, spoliczkował ją na ułamek sekundy przed uruchomieniem kamery – grali scenę kłótni i chciał, żeby była na niego naprawdę wściekła. Od tego momentu praktycznie ze sobą nie rozmawiali. Jasne jest więc, że Don Gummer, przyglądając się czułościom, jakimi jego żona obdarzyła Hoffmana, odbierając Oscara, nie mógł być o nią zazdrosny.
Za drugim razem, kiedy w 1983 roku odbierała statuetkę za główną rolę w filmie „Wybór Zofii”, to już Don był obiektem jej czułości. Kiedy Sylvester Stallone odczytał jej nazwisko, obdarzyła męża chyba najdłuższym pocałunkiem w historii Oscarów. I znowu była w ciąży.
Od tego czasu Meryl Streep otrzymała rekordową liczbę 21 nominacji do Oscara. Za każdym razem podczas ceremonii towarzyszył jej mąż. Zawsze tak samo czuli wobec siebie, uśmiechnięci, szczęśliwi. A przecież niełatwo jest żyć w cieniu takiej gwiazdy, jak Meryl Streep. Szczególnie jeśli samemu nie odnosi się porównywalnych sukcesów. Don Gummer nigdy nie próbował wykorzystać pozycji żony do wybicia się w świecie sztuki. Zaakceptował to, że nigdy nie osiągnie podobnej sławy. Do dziś z radością stoi u jej boku i jest świadkiem jej kolejnych zawodowych triumfów.
Mają czwórkę dzieci: 40-letniego Henry’ego Wolfe’a, 36-letnią Mamie, 34-letnią Grace i 28-letnią Louisę. Oraz niepisaną umowę: on towarzyszy jej na kolejnych ceremoniach filmowych, a ona jemu na meczach Knicksów. Chociaż nawet tam Meryl świeci najjaśniej. Kilka lat temu przed meczem koszykówki Knicksów z Lakersami na trybuny dla widzów wszedł grający w Los Angeles Lakers nieżyjący już koszykarz Kobe Bryant. Wzbudził tym histerię fanów, którzy natychmiast rzucili się w jego kierunku. Interweniowała ochrona, koszykarz ledwo uszedł cało. Okazało się, że dostrzegł na trybunie Meryl Streep i chciał sobie z nią zrobić zdjęcie.
Chociaż Don okazał się rzeźbiarzem średniej klasy, to jako mąż sprawdził się wzorowo. „Po pierwsze chciałabym podziękować Donowi – zaczęła Meryl Streep, kiedy odbierała trzeciego Oscara za rolę w „Żelaznej Damie”. – Kiedy poprzednim razem dziękowałam mu z tej sceny, był ostatni na mojej liście i zagłuszała mnie już muzyka, a chciałabym, żebyście usłyszeli wyraźnie to, co chcę powiedzieć: wszystko, co cenię najbardziej w swoim życiu, dostałam właśnie od niego”.
Po pierwsze: zupa
Pobrali się bardzo szybko, w niespełna pół roku po pierwszym spotkaniu. Ślub był oczywiście kameralny, w towarzystwie najbliższych, w ogrodzie rodzinnego domu Meryl w New Jersey. Zamieszkali w Connecticut, bo chociaż kariera Meryl nabierała tempa, oboje nie wyobrażali sobie życia w hałaśliwym Los Angeles. „Małżeństwo i macierzyństwo to dla mnie życiowa podstawa – mówiła w rozmowie z magazynem „Good Housekeeping” po premierze filmu „Julia i Julie”, gdzie zagrała najsłynniejszą amerykańską kucharkę Julię Child. – A zachowanie równowagi między życiem prywatnym i pracą, która jest dla mnie bardzo ważna i sprawia mi wiele satysfakcji, uważam za swoje najważniejsze wyzwanie”. W tym samym wywiadzie powiedziała, że dbałości o prywatność nauczył ją Robert Redford, z którym spotkała się na planie kultowego „Pożegnania z Afryką”. Uważał, że media traktują rodziny gwiazd kina jak rekwizyty, bez szacunku i wrażliwości. „Podziwiam sposób, w jaki Robert chroni swoją rodzinę. Od tamtej pory staram się go naśladować”.
Meryl przyznaje, że nie wyobraża sobie siebie w pracy za biurkiem na pełnym etacie, bo nie miałaby wtedy szansy, aby z pełnym zaangażowaniem wychować czwórkę dzieci. „Decyzje dotyczące mojej kariery i filmów, które wybierałam, nie zawsze wiązały się z artystycznymi kryteriami – napisała w tekście dla brytyjskiego dziennika »The Guardian«. – Czy zdjęcia kręcone będą w pobliżu Connecticut? Czy będą kręcone w wakacje? Jak długo potrwają? Moja filmografia składa się z takich kompromisów, bo najcenniejszą wartością jest dla mnie rodzina. Pracuj ciężko, podbijaj świat, ale sama ugotuj zupę – to moje życiowe motto”.
Nigdy nie chciała być celebrytką. Są aktorki, dla których kolejne filmowe role są tylko sposobem na podbijanie popularności. Dla niej przeciwnie. „Interesuje mnie zgłębianie cudzego życia, wchodzenie w cudze buty, próba zrozumienia, co motywuje postaci, które gram. Popularność jest produktem ubocznym, którego najchętniej bym się pozbyła – mówi. – Mama powtarzała mi całe życie, że są ludzie, którzy daliby sobie odciąć rękę, żeby przejść się po czerwonym dywanie w Kodak Theatre. Że powinnam doceniać szczęście, które mam. Oczywiście nie oczekuję od nikogo, że będzie się użalał nad ciężkim losem gwiazdy, ale od kilkudziesięciu lat marzę o tym, żeby móc po prostu wyjść na ulicę i wtopić się w tłum. Tymczasem media piszą nawet o tym, że poszłam do apteki kupić chusteczki higieniczne”.
Doceniaj i kochaj siebie
Meryl Streep nie lubi oglądać swoich wczesnych filmów, bo przypomina sobie, jak bardzo była w tamtym czasie nieszczęśliwa. Chociaż odnosiła kolejne, coraz większe sukcesy, a jej kariera rozwijała się błyskawicznie, nie potrafiła się z tego wszystkiego cieszyć. Uważała, że jest brzydka, ma za duży nos, jest za gruba, za wysoka, zawsze nie taka, jak powinna.
„Najpiękniejsze lata swojego życia spędziłam, zadręczając się o głupoty. Zamiast myśleć o swoich mocnych stronach, skupiałam się na wadach i karmiłam kompleksy. Gdybym mogła poradzić coś młodszej sobie, powiedziałabym: myśl o sobie w szerszej perspektywie, doceniaj i kochaj siebie” – pisała w „The Guardian”. – Oczywiście zawód aktorki opiera się w dużej mierze na wyglądzie. Kiedy idę na casting, nie zabieram ze sobą CV, tylko swoje ciało. Ale dopiero z dzisiejszej perspektywy widzę, jak strasznie byłam dla siebie w młodości surowa”.
Kiedy odbierała pierwszego Oscara, była tak niedowartościowana, że uważała, że na niego nie zasłużyła. Towarzyszyło temu tyle sprzecznych emocji, że prosto ze sceny poszła do toalety, żeby się w spokoju wypłakać. Z wrażenia zostawiła tam statuetkę. Kiedy na konferencji prasowej dziennikarz zapytał ją, jakie to uczucie, dostać największą z możliwych nagród w tak młodym wieku, odpowiedziała: „Nie potrafię tego opisać. Ledwo słyszę wasze pytania, tak głośno bije mi serce”.
Dziś Meryl Streep nie tylko lubi siebie, ale też zdaje się czerpać dużo większą radość ze swoich sukcesów i z dużo większą swobodą wybiera kolejne role. W latach 80. i 90. grała niemal wyłącznie w dramatach o dużym ciężarze gatunkowym. Uważała, że komedie jej nie przystoją. Kiedy skończyła 60 lat, zrozumiała, że dystans do siebie to klucz do samoakceptacji i szczęśliwego życia. Oparty na książkowym bestsellerze film „Diabeł ubiera się u Prady” o kulisach pracy w branży modowej, musical „Mamma Mia!” czy komedia romantyczna „To skomplikowane” to filmy, które stały się hitami, dzięki jej obecności w obsadzie. To ona – a nie gatunek, temat czy reżyser – jest dziś przyczyną sukcesu filmów, w których się pojawia. I nie ma takiej roli, którą odrzuciłaby a priori. Chyba właśnie za to kochamy ją najbardziej. Im starsza, tym bardziej jest odważna, zadowolona z siebie i tym większą radość czerpie z życia. Udowodniła, że można kochać siebie i nie popaść w egotyzm. Że można być gwiazdą i pozostać człowiekiem.
W 2014 roku poleciałam do Los Angeles przeprowadzić z nią wywiad w związku z premierą filmu „Sierpień w hrabstwie Osage”. Dosłownie 10 minut przed spotkaniem w jej pokoju hotelowym dowiedziałam się, że umarła moja ukochana babcia. Weszłam na rozmowę roztrzęsiona i zapłakana. Od razu to zauważyła, zapytała, co się stało, położyła mnie na kanapie, przykryła kocem, zamówiła przez telefon dzbanek herbaty, a asystentkę poprosiła o przesunięcie kolejnych wywiadów. Przez pół godziny rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. O roli kobiet w naszych rodzinach, o dzieciach, o śmierci. Nic z tej rozmowy nie pamiętam. Ale pamiętam, że w tej dziwnej, nieoczekiwanej sytuacji ani przez chwilę nie czułam się skrępowana, chociaż nigdy wcześniej nie miałam takiej tremy przed wywiadem jak wtedy. Bo wielkość Meryl Streep polega właśnie na tym, że kompletnie jej po niej nie widać.
Meryl Streep w pięciu odsłonach
W dramacie małżeńskim „Sprawa Kramerów” okazała się najlepszą aktorką drugoplanową. Oscar wynagrodził jej konflikty na planie z Dustinem Hoffmanem.
W filmie „Łowca jeleni” po raz pierwszy zwróciła na siebie uwagę. Zagrała w nim dzięki partnerowi, Johnowi Cazale’owi, który już wtedy był ciężko chory, nie dożył premiery.
Wielki romans porządnej żony i matki, czyli Meryl Streep, w filmie Clinta Eastwooda „Co się wydarzyło w Madison County”. Rolę Meryl miała zagrać Susan Sarandon. Dobrze, że stało się inaczej.
W „Wyborze Zofii” z 1982 roku zagrała emigrantkę z Polski, Żydówkę, która w Auschwitz musiała wybierać, które ze swoich dzieci ocali. Dostała za tę rolę Oscara.
Meryl Streep tańcząca i wyśpiewująca przeboje Abby?! Ciepły, pogodny film „Mamma Mia!” przyniósł jej rzesze nowych fanów, m.in. w młodym pokoleniu, i zjednał sympatię. Wszyscy czekają na trzecią część tego wielkiego hitu.