
Maria Koterbska i Jan Frankl: „Rozłąki były dla nas torturą. Gdy tylko mogłam, pędem wracałam do domu”
Poznali się jeszcze w czasie wojny w ich rodzinnym mieście – Bielsku-Białej. Choć Maria Koterbska udawała, że nie jest zainteresowana Janem Franklem, on nie odpuszczał. Zaiskrzyło między nimi, gdy Maria trafiła do szpitala z zapaleniem wyrostka robaczkowego. Jan odwiedzał ją, przynosił kwiaty i pocieszał. Od tamtej pory byli nierozłączni.
Przełożyli podróż poślubną o… kilka lat
Pobrali się w 1950 roku w kościele Opatrzności Bożej w Bielsku-Białej, po siedmiu latach znajomości. Ona najpierw musiała zdać maturę, on po wojnie został studentem Politechniki Łódzkiej. Zamieszkali w kamienicy, którą zbudował jej dziadek. Nigdy nie zdecydowali się na przeprowadzkę, choć mieli wiele propozycji z Warszawy. To w Bielsku-Białej czuli się jak u siebie, a kiedy urodził się ich jedyny syn, Romek, chcieli, żeby dorastał w bardziej „przyjaznym” środowisku.
Choć Koterbska i Frankl pochodzili z dwóch różnych światów (ona w latach 70. była wielką gwiazdą, jej przeboje m.in. „Parasolki” czy „Augustowskie noce” nuciła wtedy cała Polska, on był inżynierem), mieli dla siebie wiele zrozumienia. Koterbska często podkreślała, że rodzina jest dla niej najważniejsza i chce spędzać z nią jak najwięcej czasu. Po koncertach od razu wracała do domu. Ale bywały lata, kiedy praktycznie nie schodziła ze sceny. Frankl nigdy się nie skarżył. Nie obraził się nawet wtedy, gdy musieli przełożyć podróż poślubną o… kilka lat.
Czytaj też: Krzysztof Kowalewski i Agnieszka Suchora: przelotny romans okazał się wielką miłością
„Z wielu rzeczy musiałam zrezygnować na rzecz sztuki. Tysiące pokonanych kilometrów. Ciągły pośpiech. Wydaje mi się jednak, że udało mi się pogodzić te dwa światy. […] Kariera sprawiła, że prywatne życie miałam wywrócone do góry nogami. Nie było mnie miesiącami w domu, kursowałam między jednym miastem a drugim. Niezliczone koncerty w kraju, zagraniczne tournée, nagrania, występy na festiwalach, wywiady – który mąż by to zniósł? Oczywiście mój kochany Janek!” – mówiła artystka w jednym z wywiadów, a w innym dodała:
„Moja kariera z pewnością nie byłaby tak wyjątkowa, gdyby nie rodzina, kochający Janek, czekający na mnie dom. Rozłąki były dla nas torturą i kiedy tylko mogłam, pędem wracałam do Bielska. Po powrotach z wojaży nabierałam sił, dochodziłam do siebie po męczących podróżach. Starałam się wykorzystać każdą wolną chwilę, żeby dać Romkowi poczucie, że dorasta w normalnej rodzinie”.
Jedni koledzy mu zazdrościli takiej żony, drudzy współczuli
Syn mocno przeżywał każdą rozłąkę z mamą „Był czas, gdy mama była cały czas w trasie. Bywało tak, że w ciągu roku spędzała w domu 28 dni. Po przyjeździe z dawnego Związku Radzieckiego miała po tygodniu kolejny wyjazd na trzy miesiące do Stanów Zjednoczonych. Pamiętam, że nie chciałem mamy puścić i położyłem się na progu drzwi. Bardzo mi jej brakowało” – opowiadał Roman Frankl.
Mąż był największym fanem artystki. Przez lata zbierał wszelkie doniesienia prasowe o jej twórczości. „Przez całe życie skrupulatnie zbierał recenzje, zdjęcia, plakaty i wywiady ze mną. To właśnie on dbał, by nic mi nie umknęło” – opowiadała. On też bardzo tęsknił. Kiedy pewnego dnia po długiej nieobecności wróciła ze Stanów Zjednoczonych, Frankl zamknął się w łazience. Nie chciał, żeby żona dowiedziała się, że płacze ze wzruszenia. „Tak się cieszyłam na nasze spotkanie, a on ciągle siedzi w tej łazience. Dopiero potem się okazało, że po prostu miał łzy w oczach i nie chciał tego pokazać” – wspominała dama polskiej piosenki.
Gdy wracała z trasy, od razu zamieniała się w gospodynię domową. Gotowała (jak sama mówiła „wyśmienicie”), sprzątała, odrabiała lekcje z synem, a potem znowu gnało ją w świat. „Tego małżeństwa było może z dziesięć lat, bo żona ciągle wyjeżdżała. A jak zostawałem sam, jedni koledzy mi współczuli, a drudzy mówili, że ja to mam dobrze, bo mogę robić, co chcę i nikt w domu nie zrobi mi awantury” – śmiał się mąż piosenkarki.
Oboje przyznawali, że nie znają sekretu udanego związku. „Trzeba po prostu dobrze wybrać. Ja wybrałam anioła” – tłumaczyła artystka w jednym z wywiadów, a w innym dodała: „Ja jestem piorun, a on jest spokój, który wszystko łagodzi. W ten sposób powinny się dobierać małżeństwa”. Dla niego bardzo ważny był też humor. „Tego nie brakło nam nigdy” – podkreślał.
Czytaj też: Alina Janowska i Wojciech Zabłocki: „Życie bez miłości jest nic niewarte”
Żelazna dama
Kiedy Frankl podupadł na zdrowiu, Koterbska poświęcała mu każdą chwilę. „Mąż wychowywał syna, gdy ja koncertowałam. Teraz odwdzięczam mu się za to. Jan miał udar i od tamtej pory nie chodzi. Pielęgnuję go. Nie jest mi łatwo, ale nie poddaję się. On był taki kochany” – wyznała w wywiadzie dla „Twojego Imperium”. Małżeństwo mogło liczyć na wsparcie najbliższych. „Ja już nie wychodzę z domu. Przyjaciele czasami zabierają mnie na zakupy, do lekarza samochodem. Mogę o sobie powiedzieć, że jestem żelazną damą. Udaję, że mam siłę” – mówiła w rozmowie z „Faktem”.
Jan Frankl zmarł w lutym 2020 roku. „Rodzice byli razem przez prawie 80 lat. Bardzo się kochali. Mama bardzo przeżyła jego śmierć, mimo że byliśmy przygotowani na jego odejście. Tata 10 lat przed śmiercią miał udar i jeździł na wózku. Mama się nim zajmowała. Spędzali z mamą wiele godzin na rozmowach, żartach i czytaniu książek. […] Strata osoby, z którą spędziło się tyle lat, musi być straszna” – mówił Roman Frankl.
Maria Koterbska zmarła w styczniu 2021 roku po walce z chorobą nowotworową. Miała 96 lat. Jej syn mówił, że walczyła do samego końca i nie opuszczał jej dobry humor. Tuż przed śmiercią śpiewała personelowi szpitala swoje utwory.
Czytaj też: Joanna Trzepiecińska i Janusz Anderman: była wpatrzona w niego jak obraz, później walczyła o przetrwanie