
Magda Stachula zdradza, czego naprawdę boi się autorka thrillerów
Od Magdy Stachuli i jej powieści „Idealna” z 2016 roku zaczęło się polskie domestic noir. Thrillery i kryminały pisane w tym nurcie, zwykle przez kobiety, pokazują, że zło często czai się w naszym najbliższym otoczeniu, w małżeństwie czy w rodzinie. Ofiarami są kobiety, uwikłane w historie, z których nie są w stanie się wydobyć. Mroczna prawda skrywa się za pozorami normalnego życia, wydawałoby się – patrząc z boku – godnego pozazdroszczenia. Tak też jest w powieści Magdy Stachuli „Oszukana” (Wydawnictwo Edipresse Książki). Jej bohaterka Lena ukrywa swoją prawdziwą tożsamość, uznając, że to dla niej jedyny ratunek. Ale zarazem pułapka.
Zastaję panią na Polesiu, nad Jeziorem Białym. W powieści „Oszukana” to właśnie tutaj znaleziono ludzkie zwłoki.
Tak, tu w pobliżu. W „Oszukanej” po raz pierwszy przeniosłam akcję z dużego miasta do lasu i na wieś. W moich poprzednich thrillerach zagrożenie czaiło się w wielkomiejskim tłumie, wynikało z anonimowości. Ktoś kogoś podglądał, ktoś krążył w pobliżu, ludzi było dużo, trudno było wychwycić, kto może stanowić zagrożenie. Pisząc „Oszukaną” zastanawiałam się, czy znajdę ten strach w naturze.
I znalazła go pani. Całkiem sporo, muszę przyznać.
Pewnej nocy wyszłam do ogrodu tuż przy lesie i go poczułam. W mieście nigdy nie ma tak nieprzeniknionej ciemności. Tak tajemniczych odgłosów. Hałasy dochodzące z lasu budzą grozę – czy to dzikie zwierzę, które przechadza się za płotem, czy ktoś tam się czai, obserwuje nas z ukrycia? Poczułam taki pierwotny strach, bliższy temu, który towarzyszył naszym przodkom. W mieście dużo może się wydarzyć w naszej głowie, słyszymy jakieś wewnętrzne podszepty, natomiast w lesie naprawdę się dzieje. Las działa na wyobraźnię.
„Idealna” – pani debiutancka powieść z 2016 roku – sprzedała się w rekordowym nakładzie. Ale co mnie uderzyło, to fakt, że telefon z wydawnictwa dostała pani następnego dnia po wysłaniu tekstu. Nawet Stephenowi Kingowi odmówiono trzydzieści razy, J.K. Rowling przez rok szukała wydawcy dla Harry'ego Pottera.
„Idealna” nie była pierwszą książką, którą napisałam. Na początku powstał zbiór dziesięciu opowiadań. Rozesłałam je do wydawnictw i dostałam odpowiedzi, że się podoba, fajny styl, ale opowiadania w Polsce się nie sprzedają, chyba że jest się Alice Munro, laureatką Nobla. Usłyszałam: proszę wrócić do nas z powieścią. Zaczęłam więc pisać powieść, ale coś mi nie szło, czułam, że to nie to. Potrzebowałam dobrego pomysłu.
Podobno leżą na ulicy.
Ja dosłownie znalazłam pomysł na ulicy. Pracowałam wtedy w firmie, która zajmuje się importem kamer monitoringu wizyjnego, wiedziałam, że są instalowane w różnych miejscach. Kiedyś weszłam na kamerę zainstalowaną w tramwaju jeżdżącym po czeskiej Pradze. I pomyślałam, że to bardzo dobry motyw na thriller – ktoś obserwując ludzi przez ten tramwaj wchodzi w czyjeś życie. Po trzech miesiącach książka była gotowa. Wysłałam ją do pięciu największych wydawnictw w Polsce. Następnego dnia pani ze Znaku zadzwoniła, że chcą przeczytać całość. A później telefon – są zachwyceni, zamierzają to wydać, zapraszają do siebie. Nogi się pode mną ugięły.
Dowiedziała się pani potem, dlaczego sprawy potoczyły się tak szybko?
Podobno uwagę redaktorki przykuł mój mail, w którym napisałam, że to powieść z nurtu domestic noir, a takich polskich powieści jeszcze wtedy nie było. Właśnie wielki sukces odniosła „Dziewczyny z pociągu” Pauli Hawkins. „Idealna” szybko wskoczyła na topki bestsellerów, spodobała się i krytykom, i czytelnikom. Dla mnie to był zawrót głowy.
Od tamtego dnia minęły cztery lata, wydaje pani właśnie piątą powieść, wszystkie odniosły sukces. Zmieniło to panią?
Z jednej strony wcale, czuję, że jestem tą samą dziewczyną, z drugiej bardzo. Pierwszą powieść napisałam w czasie urlopu macierzyńskiego i potem już nie wróciłam do pracy. Wcześniej pracowałam na etacie w firmie, starałam się wszystko robić jak najlepiej, ale siedząc na zebraniach myślałam sobie: co ja tu robię? To mnie nie kręci, ja bym chciała pisać. Czytałam kiedyś wywiad z jednym z moich ulubionych pisarzy, Bernardem Minier. Miał 51 lat, był celnikiem w Paryżu, myślał, że nic go już w życiu nie zaskoczy, dzieci odchowane, emerytura coraz bliżej. Kiedyś jednak zachęcony przez kolegę wysłał swój tekst na konkurs literacki, wygrał i tak się zaczęło. Teraz – jak mówi – codziennie rano po przebudzeniu szczypie się w rękę, bo nie może uwierzyć w to szczęście, że zaraz usiądzie przy biurku i dzień upłynie mu na pisaniu książki. Ze mną też tak jest. Nie przestaję się z tego cieszyć.
Niesamowite jest to, że pani – w przeciwieństwie na przykład do autorów kryminałów – nie pisze według planu, tylko pozwala się prowadzić swojej wyobraźni, nie wiedząc dokąd.
Może to źle zabrzmi w kontekście tworzenia thrillerów, ale ja każdego dnia dobrze się przy tym bawię, bo nie wiem, co się wydarzy w historii, którą opowiadam. W tego typu literaturze wydaje mi się to jednak ważne. Wychodzę z założenia, że jeśli ja nie wiem, co się stanie, czytelnik tym bardziej tego nie przewidzi.
Wiesław Myśliwski mawia, że gdyby wiedział, jak się skończy jego powieść, to po co miałby ją pisać? Przecież ta książka już jest. W jego głowie.
Nie wiedziałam, że pan Wiesław Myśliwski też ma takie podejście, bardzo się z tego cieszę, bo to wielki autorytet. Oczywiście czasem mam obawy: a jeśli ta historia nie zechce pójść dalej? Napiszę trzysta stron, utknę w jakimś punkcie i co wtedy? Z czymś takim borykał się Stephen King przy „Bastionie”, po kilkuset stronach nie potrafił go domknąć, w końcu się udało. Do mnie jak dotąd zakończenie zawsze przychodzi. Taki mam styl, dopóki się sprawdza, trzymam się go.
Pomysłów pani nie zabraknie?
O to się nie martwię. Na przykład prasa regionalna jest niezawodnym źródłem. Dziś rano przeczytałam w „Kurierze Lubelskim” o kobiecie, która obudziła się w nocy, żeby zamknąć okno, i nagle usłyszała straszny huk. Okazało się, że strzelano do niej z wiatrówki, w szybie utkwił pocisk. Nie wiadomo, czy ktoś sobie urządzał polowanie i namierzał kogokolwiek, kto po prostu pojawi się w oknie, czy może ktoś czyha na tę kobietę. To jest początek thrillera, świetny! Z kolei w tamtym roku w końcu sezonu wyłowiono z Jeziora Białego niekompletne zwłoki kobiety, od pasa w dół. Nie wiadomo, co się stało z resztą ciała. Straszna historie! Życie jest bardziej przerażające niż to, co czytamy w thrillerach.
Potworności mi pani opowiada. Wróćmy lepiej do fikcji. Jest taka książka, która panią osobiście bardzo wystraszyła?
„Misery” Stephena Kinga o psychofance pisarza. Ta powieść wywarła na mnie duże wrażenie. Bo my piszemy historię, wysyłamy ją w świat, a nie wiemy, kto ją przeczyta. Może ktoś w niej dostrzeże siebie i zechce nas z tego rozliczyć? Albo poczuje, że tylko my doskonale go rozumiemy i moglibyśmy zostać jego najlepszym przyjacielem? Dwa lata temu miałam taką sytuację, że podczas live'u z czytelnikami ktoś mnie zapytał, czy nie boję się psychofanów. Zażartowałam, że nie, nie jestem gwiazdą rocka ani znaną aktorką, pisarze nie są rozpoznawalni. A następnego dnia wychodzę rano z bloku, pani sprzątająca czyści szybę. Zagadnęła do mnie: widzi pani, co mi tu nabrudzili, teraz muszę szorować. Pytam: a co się stało? I okazało się, że sprejem, takim psychodelicznym charakterem pisma, ktoś namalował słowo „psychofan”. Dreszcz mnie przeszedł. Czy to przypadek, czy… Nigdy nie można być do końca pewnym. To się nie powtórzyło, nikt mnie nie nachodził, ale…
Na okładce pani najnowszej powieści „Strach, który powraca” rekomendację napisał Wojciech Chmielarz. Miło!
Tak! Znamy się z Wojtkiem, czytał „Idealną” i „W pułapce”, spodobały mu się, a o tej książce też powiedział, że jest bardzo dobra i chętnie da polecenie. Ucieszyłam się, ja także cenię sobie twórczość Wojtka i chętnie dzielę się tym w moich social mediach.
To niesamowite, jesteście przecież konkurencją. I to na trudnym rynku, bo z czytelnictwem w Polsce jest bardzo słabo.
W środowisku pisarzy nigdy nie poczułam żadnej rywalizacji, niechęci, przeciwnie, szczerą sympatię, pomoc. Utrzymuję kontakt z wieloma autorkami i autorami, doradzamy sobie w różnych kwestiach, spotykamy się na festiwalach, na targach książki. Zdarza się, że daję rekomendację książkom debiutantów. Ci, którzy czytają książki z tego gatunku, przeczytają i moją książkę, i Wojtka, i debiutanta. Jeśli książki są wartościowe i mi się podobają, dlaczego miałabym ich nie polecać? Większy problem to jak dotrzeć do 90 procent społeczeństwa, które nie czyta. Świetnie działają takie festiwale jak w np. Szczebrzeszynie, bo tam przychodzą ludzie, którzy spędzają w okolicy wakacje. I nagle na spotkaniu autorskim na łonie natury zjawia się 200 osób! To jest fantastyczne.
Podobno pani pierwszym czytelnikiem i recenzentem jest mąż. Surowym?
Oj, bardzo. Gdy pokazałam mu „Idealną”, przeczytał, powiedział: podoba mi się, jest super, ale… I tu nastąpiły uwagi. Dotyczyły głównie zachowań Adama, głównego męskiego bohatera. Przy „Oszukanej” z kolei mąż mówił: słuchaj, musisz zmienić ten dialog, ci faceci by tak nie rozmawiali, daj tam mocniejsze słowa. Albo: facet by się tak nie miotał, on by poszedł na piwo. To są świetne spostrzeżenia, bo ja nie do końca potrafię wejść w głowę mężczyzny. A recenzent powinien być jak najbardziej surowy. Nie można się obrażać.
Wojciech Chmielarz powiedział niedawno w wywiadzie, że powieści kryminalne dają ludziom nadzieję, bo zawsze w finale przywracają naruszoną harmonię świata. Z jakim uczuciem pozostawia nas thriller?
W thrillerach chodzi głównie o złożoność ludzkiej psychiki. Ludzie odnajdują w nich swoje najgorsze lęki, największe obawy, i obserwują, jak sobie radzi bohater. Gdy przychodzi rozwiązanie, doświadczają swego rodzaju katharsis. Ja czytelników straszę, ale ludzie lubią się bać, czuć dreszczyk emocji, niepewności, gdy nie dotyczy ich osobiście. Siedzą w pokoju pod kocem, piją herbatę, czują się bezpiecznie i obserwują jak radzi sobie z problemami bohater thrillera. Zarazem jednak może taka historia kogoś czegoś nauczy? Będzie ostrzeżeniem?
Pamiętam, że gdy byłam nastolatką i późno wracałam do domu, mama kazała mi oglądać „997”, bo uważała, że nie zdaję sobie sprawy, jakie niebezpieczeństwa grożą młodej kobiecie.
Gdy wydałam „Oszukaną”, dostałam wiele wiadomości od czytelniczek, które pisały, że kupiły książkę dla córki czy wnuczki, ku przestrodze. Tam jest motyw handlu ludźmi, a takie rzeczy się dzieją, kobiety codziennie giną bez śladu. Nie piszę z myślą, że będę moralizować, kogoś przestrzegać, ale pokazuję, że nawet gdy żyjemy w bezpiecznym świecie, gdzieś obok nas jest zło. Jeśli sąsiadka przez dwa tygodnie nie wychodzi z domu, może warto się zastanowić, czy w jej małżeństwie wszystko w porządku? Może zapytajmy, może poobserwujmy? Thriller nie tylko straszy. Również uwrażliwia.