
Ludzie i wilki: o naszym stosunku do dzikich zwierząt mówi Lars Berge, autor książki „Dobry wilk”
Ogrody zoologiczne coraz częściej nie są już parkami rozrywki, ale ostoją dla dzikich zwierząt, które z różnych powodów nie poradziłyby sobie na wolności. Jednak to wciąż nie jest reguła. Tymczasem traktowanie zwierząt jako źródła rozrywki może skończyć się i dla nas, i dla nich tragicznie, czego przykładem jest historia, jaka zdarzyła się w szwedzkim Kolmården, największym zoo w Skandynawii, w którym nie dość, że próbowano dzikość oswajać, to jeszcze na niej dobrze zarobić. Turyści mogli wchodzić do wilczej zagrody i „bawić się” z drapieżnikami. Tak było do momentu, kiedy w 2012 roku jedna z pracownic zoo, 30-letnia Karolina, została zagryziona przez wilki, które wykarmiła od szczeniaka.
Szwedzki dziennikarz Lars Berge postanowił sprawdzić, jak w czasach, kiedy dysponujemy dużą wiedzą o zachowaniach zwierząt i niemal nieograniczonymi możliwościami technologicznymi, doszło do takiej tragedii. Polska premiera książki napisanej po jego dziennikarskim śledztwie niemalże zbiegła się w czasie z akcją ratowania tygrysów w poznańskim zoo i dyskusją o roli tego typu instytucji w Polsce.
Anna Maziuk: Dlaczego zająłeś się sprawą ataku wilków z ogrodu zoologicznego na opiekunkę?
Lars Berge: W dniu wypadku mówili o tym we wszystkich szwedzkich wiadomościach. Słuchałem radia i usłyszałem, jak dyrektor działu handlowego zoo wyraził smutek i szok w związku z tragedią, ale niemal natychmiast dodał zdanie o konsekwencjach tego zdarzenia dla „marki” wilka, tak jakbyśmy mieli do czynienia z produktem. Uderzyło mnie to. Produktem może być napój gazowany czy płatki śniadaniowe – ale nie zwierzę. Pomyślałem też, że skoro wilk ma swoją markę, to ma też historię założycielską, która uzasadnia jego istnienie, tłumaczy, dlaczego uczyni nasze życie lepszym. Zacząłem zgłębiać historię wilków w Szwecji.
Czego się dowiedziałeś?
Że w społecznościach wiejskich i rolniczych wilk był zawsze dużym problemem. I to jest zrozumiałe: jeśli twoje przetrwanie zależy od tego, czy twoja krowa albo owca są bezpieczne, to jest oczywiste, że drapieżnik będzie twoim wrogiem. Poza tym przez wieki do podtrzymywania negatywnego wizerunku wilka swoje trzy grosze dorzucał też Kościół. Przedstawiał go jako pomocnika diabła, jego przedstawiciela na ziemi.
W XX wieku dawne postrzeganie wilków zmieniło się o 180 stopni. Demonizowane, znienawidzone i tępione drapieżniki nagle zmieniły się w przyjazne zwierzęta. Najpierw w 1966 roku zmieniono prawo – wilki zostały objęte ochroną. W tamtym momencie mieliśmy już tylko jednego wilka żyjącego na wolności! Rozpoczęto prowilczą kampanię.
Poskutkowała?
Po I wojnie światowej, w okresie tak zwanego szwedzkiego państwa dobrobytu, Szwedzi chcieli być nowocześni i postępowi. Chodziło o odcięcie się od czasów, kiedy Szwecja była jednym z najbiedniejszych krajów Europy i kiedy nienawidziliśmy wilków. Opowiedzenie o nich innej historii było więc częścią nowej historii całej Szwecji. Stwierdzenie, że zależy ci na ochronie wilków, było równoznaczne z tym, że masz nowoczesne, proekologiczne poglądy. Kampania odniosła sukces.
Jaki związek z kampanią miało zoo w Kolmården?
Na początku lat 80. personel zoo wykarmił pierwsze wilcze szczenięta z butelki. Zaczęło się od tego, że 18-letnia uczennica Annika zakradła się z koleżanką do zagrody i nakarmiła dorosłego wilka pasztetem – zwierzak zlizał go z jej ręki. Niedługo później telewizja wyemitowała program pokazujący, że młoda dziewczyna może przewodzić stadu wilków. Potem, pod koniec lat 90., zoo zostało sprzedane prywatnym inwestorom szukającym nowego produktu, na którym mogliby zarobić. Tak się złożyło, że w tym samym czasie jakiś wilk zaczął się pojawiać blisko domostw. Ludzie się go bali. Nowi menedżerowie Kolmården Wildlife Park zaproponowali, że przeprowadzą własną kampanię na rzecz wilków, która miała polegać na zapraszaniu odwiedzających do wilczych zagród. Twierdzili, że ich wilki są zsocjalizowane i przyzwyczajone do człowieka. Przez kolejne lata ta atrakcja, znana jako „Bliski kontakt z wilkiem”, była dostępna dla zwiedzających.
Aż do tragicznego wypadku sprzed ośmiu lat, w którym 30-letnia opiekunka zwierząt, Karolina, straciła życie. Co zawiodło?
Według założeń właścicieli zoo Karolina miała być kimś w rodzaju wilczej mamy, ale też przywódczyni watahy. Wykarmiła szczeniaki z butelki. Menedżerowie mieli dziwny pomysł, aby pracownicy Kolmården nauczyli się wilczego języka. Karolina słyszała od przełożonych, że powinna zawsze patrzeć wilkowi w oczy, żeby go zdominować, a jeśli to konieczne, ma przycisnąć go do ziemi, żeby pokazać, kto tu rządzi. Po wypadku, w którym zginęła, nikt w Szwecji w ogóle o tych praktykach nie wspominał. Wszyscy powtarzali tylko, że doszło do strasznej tragedii, porównywali ją do niespodziewanego uderzenia pioruna. Mówili, że nikt przecież nie mógł tego przewidzieć. Czekałem, aż jakiś ekspert od przyrody napisze książkę albo chociaż przeprowadzi dziennikarskie śledztwo, które pokaże, jak doszło do śmierci Karoliny. Ale czas płynął i nikt tego nie robił.
To cię przekonało, żeby zrobić to samemu?
Zadecydowała o tym moja rozmowa z ekspertem prowadzącym wilczy rezerwat Lobo Park w Andaluzji. Pokazałem mu zdjęcia celebrytów fotografujących się z drapieżnikami. Nie mógł uwierzyć, że wpuszczano turystów do trzyletnich, czyli dorosłych wilków. Skomentował to mniej więcej tak: „To jedna z bardziej absurdalnych rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałem”. Wytłumaczył mi, że rzeczywiście do drugiego roku życia wilki trochę przypominają psy, ale po tym czasie albo szukają swojego miejsca w watasze, albo próbują się oddzielać, żeby znaleźć własne terytorium. To bardzo burzliwy czas w wilczym życiu, ekspert porównał go do okresu dojrzewania u ludzi. „Kolejność dziobania” w grupie zmienia się niemal codziennie, trudno powiedzieć, który wilk przewodzi, bo ten nisko postawiony w hierarchii stale próbuje zawalczyć o lepszą pozycję.
Poza tym w dziczy nigdy nie spotkalibyśmy wilczej rodziny składającej się z ośmiu samców – a tak było w Kolmården. Pamiętajmy też, że poziom agresji zwierząt żyjących w niewoli, na małych przestrzeniach, jest o wiele wyższy niż u tych żyjących dziko. W przyrodzie, jeśli robi się niebezpiecznie, wilki mogą po prostu odejść.
Dowiedziałem się również, że Karolina w dniu swojej śmierci nie czuła się najlepiej. To znaczy, że wilki miały szansę zająć jej miejsce w hierarchii – więc zrobiły to, co robią z innymi wilkami: zaatakowały. I to jest przecież oczywiste, że samotna kobieta nie była w stanie się obronić przed ośmioma dorosłymi wilkami. Wcześniej czy później to musiało się stać. Nie była to jakaś wilcza konspiracja.
Władze parku chyba przedstawiały to inaczej?
Do postawienia zarzutów menedżerom Kolmården doszło dopiero cztery lata po wypadku. Kiedy zyskałem dostęp do wszystkich materiałów policji – a było tego ponad dwa tysiące stron – byłem w szoku, jak wiele sygnałów ostrzegawczych zignorowano. W ciągu roku przed śmiercią Karoliny doszło do około 20 ataków wilków na odwiedzających, niektórzy mieli tylko drobne zadrapania na rękach, inni poważne pogryzienia.
Pracownicy Kolmården próbowali naśladować przyrodę, tyle że robili to dość nieudolnie. Stosowali przestarzałe metody oparte na dominacji i karach.
To, co się tam działo, opierało się na pseudonauce. Opiekunowie próbowali być jak wilki, postępowali tak, a nie inaczej, bo ktoś im powiedział, żeby tak robić, ale nikt tego nie sprawdził, nie ocenił. Jeśli trafiasz do nowego miejsca pracy, w dodatku przy wilkach – co jest postrzegane jako absolutnie cool, bardziej nawet niż opieka nad delfinami – i jeśli ktoś, kto jest dla ciebie autorytetem, każe ci stosować jakieś metody, to nie kwestionujesz tego.
Twoją książkę można odebrać jako krytykę ogrodów zoologicznych. Wytykasz im arogancję i to, że kosztem zwierząt robią potężny biznes.
Program „Bliski kontakt z wilkiem” był znaczącym źródłem dochodów zoo. To były łatwe pieniądze, wystarczyło mieć wilki i wpuszczać do nich ludzi. W roku, w którym zginęła Karolina, Kolmården odwiedziło osiem tysięcy osób. Mieli tam wtedy dwie wilcze zagrody, co znaczy, że 15-, 20-osobowe grupy odwiedzały wilki dwa albo trzy razy w ciągu dnia! Uczciwie byłoby, gdyby nazwali to cyrkiem albo parkiem rozrywki, ale oni lansowali to jako kampanię informacyjną na temat wilków, przedstawiali jako działanie związane z nauką. Podczas gdy to, co tam robili, nie miało z nią nic wspólnego, bo nie jesteś w stanie prowadzić żadnych wiarygodnych badań nad zwierzętami, które codziennie odwiedza kilkadziesiąt osób.
Czyli nie miało to nic wspólnego z poprawą wizerunku wilków?
Dla zarządzających to był po prostu biznes. Ale osoby pracujące z wilkami na pewno nie były cyniczne. Ci ludzie czuli, że to, co robią, jest ważne, że ich praca wpływa pozytywnie na postrzeganie wilków. Ponieważ przyświecał im wyższy cel, ignorowali niebezpieczeństwa. Mieli naprawdę osobisty stosunek do wilków. Mówili o nich jak o swoich przyjaciołach. Jeśli któryś z nich był smutny albo miał zły dzień, szedł do wilków, a one zlizywały mu łzy z twarzy. Wyobrażam sobie, że to było niezwykłe, silne doświadczenie.
Dlaczego nadal chcemy oglądać zwierzęta w zoo?
Kolmården jest takim szwedzkim Disneylandem. Większość Szwedów odwiedziła go chociaż raz w życiu.
To coś, co robisz z całą rodziną. Zatrzymujesz się w jednym z tamtejszych hoteli, bierzesz udział we wszystkich rozrywkach: jeździsz rollercoasterami, oglądasz musicale z udziałem delfinów i przy okazji oglądasz inne dzikie zwierzęta. To takie wakacje od codziennego życia. Miejsce, do którego możesz uciec i chociaż przez chwilę udawać, że jesteś w innym świecie. Podobnie czujemy się m.in. w centrach handlowych – a współczesne ogrody zoologiczne przypominają centra handlowe o wiele bardziej niż cokolwiek związanego z ochroną przyrody. W Kolmården zacierała się granica między naturą a cywilizacją, przecież ludzie tam „potrafili mówić językiem wilków”. Do tego dochodzi aspekt życia eko. Myślimy, że jak kupimy drogi bilet do zoo, pomożemy wszystkim tym zagrożonym zwierzętom.
Czy ten wypadek znowu pogorszył opinię Szwedów na temat wilków?
Myślę, że tak, szczególnie, że Kolmården pozbyło się swojej atrakcji, jaką było doświadczanie bliskiego kontaktu z wilkami. A po kilku latach wydali oświadczenie, że nie będą już mieli wilków. I wszystkie uśpili. Wilcza zagroda mogłaby przypominać ludziom o tym, co tam zaszło, a to nie przyniosłoby parkowi popularności.
Debata na temat wilków jest zdominowana przez dwa środowiska, które nie są w stanie się porozumieć. Z jednej strony mamy mieszkających w miastach wegan, którzy blokują polowania, z drugiej – myśliwych z terenów wiejskich, raczej konserwatywnych. Co pewien czas któraś stacja telewizyjna zaprasza eko-
aktywistę i myśliwego, którzy ze sobą walczą. I mamy kolejne show, z którego nic nie wynika. Jestem za tym, żebyśmy dyskusję o wilkach, dzikiej naturze zostawili naukowcom i nie wyobrażali sobie, że wilki są naszymi kumplami. Wilk to wilk. Nie jest ani dobry, ani zły.
Książka „Dobry wilk” Larsa Berga rozpoczęła dyskusję na temat naszego stosunku do dzikich zwierząt i przyszłości ogrodów zoologicznych.