
Wojciech Młynarski i Adrianna Godlewska – kiedy się poznali, nie mogli już o sobie zapomnieć
Byli razem blisko 30 lat. Wojciech Młynarski i aktorka Adrianna Godlewska poznali się w kawiarni Nowy Świat w Warszawie, była tam mała scenka, gdzie odbywały się występy. Młynarski był co prawda z narzeczoną, ale zwrócił uwagę na Adriannę i poprosił swoją siostrę – Basię, by ich sobie przedstawiła. To był 1960 rok, Wojciech Młynarski studiował jeszcze wtedy polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Miał nawet propozycje, by zostać na uczelni i zająć się pracę naukową (i to od samego Stefana Żółkiewskiego, guru historii literatury), ale wiedział, że chce pisać piosenki. O tym, że był zdolny, było wiadomo od dawna. Nawet polonistka, wypisując mu ocenę na maturze, powiedziała: „Leć, mój orle!”
Wojciech Młynarski i dziewczyna w kitkach
Adriana Godlewska była od niego o trzy lata starsza, studiowała w Szkole Teatralnej w Warszawie. Spodobał jej się ten chudzielec ostrzyżony na jeża. „Pomyślałam: to będzie mój mąż” – wspominała pierwsze spotkanie. Sama była bardzo efektowna, zgrabna. Na zdjęciach z młodości widać ją w długich włosach zawiązanych w tzw.kitki. Oboje nie potrafili już o sobie zapomnieć. Wiedzieli, że będą razem.
Ślub pary odbył się w roku 1964, w Komorowie, gdzie mieszkali Młynarscy. Adrianna była tak wzruszona ceremonią, że prawie przez cały czas płakała. Po uroczystości podszedł do niej wujek świeżo poślubionego męża i powiedział: „Dziecko nie płacz. Jeszcze będziesz miała w życiu gorsze chwile”. Co brzmiało jak żart, a okazało się prorocze. Ale o tym za chwilę.
„Kiedy się w sobie zakochaliśmy i pobraliśmy, byliśmy przeszczęśliwi. To była cudowna przygoda życia. Byliśmy młodymi ludźmi, którzy czerpali, w miarę możliwości, z tego, co się działo” – wspomina Adrianna Godlewska.
Adrianna Godlewska: mąż był jej oczkiem w głowie
W 1965 roku przyszła na świat ich pierwsza córka Agata, w 1970 Paulina. Państwo Młynarscy mieszkali na warszawskim osiedlu Za Żelazną Bramą, które na przełomie lat 60. i 70. uchodziło za szczyt nowoczesności. Mieli NRD-owskiego Wartburga, na wakacje jeździli do Jastarni albo do Zakopanego w Kościelisku zbudowali dom, by tam częściej bywać i poprawić zdrowie dzieci. Dziewczynkami zajmowała się na co dzień, gosposia Hela, która stała się częścią rodziny. Wojciech Młynarski lubił mieć ustalony rytm dnia: pracował zawsze rano koło piątej, budził córki do szkoły, puszczając jedną ze swoich piosenek, np. „Moje serce to jest muzyk”. Był - jak może każdy wielki artysta - skoncentrowany na sobie, domagający się stale uwagi, zazdrosny o uczucia. A zarazem czarujący i charyzmatyczny.
Adrianna Godlewska przyznaje, że to mąż był jej „oczkiem w głowie”, choć jak dodaje dzieci i tak kochała wręcz patologicznie. Wojciech Młynarski zaś mówił w rozmowie z córką Agatą dla „Vivy", że nie poświęcał córkom tak dużo czasu, jakby chciał. Ale kiedy były małe, zarabiał na rodzinę i tak naprawdę ciągle był w pracy.
W duecie z mężem jako panna Dziunia
Szybko zrobił niesamowitą karierę. Jego pierwszy przebój „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną” wylansowała Kalina Jędrusik. A piosenkę „Polska miłość” wyśpiewała Hanna Skarżanka. Ale Młynarski już w połowie lat 60. zaczął mieć swoje autorskie recitale, a wspaniałe piosenki z tamtych lat do dzisiaj są przebojami: „Jesteśmy na wczasach” (skąd pochodzi „Pucio, pucio: dla sympatycznej panny Krysi od sympatycznego, niewątpliwie Pana Mietka, pucio, pucio" ). A także: „Dziewczyny bądźcie dla nas dobre na wiosnę”, „Och ty w życiu”, „Niedziela na Głównym”. Gdyby pisać szczegółowo o całym dorobku Młynarskiego, nie starczyłoby miejsca na wyliczenie piosenek, tłumaczeń, spektakli, oper i musicali, które stworzył. Dość powiedzieć, że Jeremi Przybora uznał Młynarskiego, Osiecką i Koftę za wielką trójcę wieszczów polskiej piosenki.
Adrianna Godlewska, mimo talentu, nie zrobiła wielkiej kariery. Zagrała m.in. w „Kłopotliwym gościu” (komedii z Bogusławem Kobielą), wylansowała piosenkę „Uczcie się dziewczęta chodzić ładnie” – w klipie pokazywała zgrabne długie nogi. Występowała w kabarecie „Dudek”. W duecie z Wojciechem Młynarskim śpiewała w popularnym „Podwieczorku przy mikrofonie” m.in. zabawną piosenkę „Na rybkę” – ona była panną Dziunią, on wyznawał jej miłość, ona ratowała go z opresji. Recitale dawała jeszcze w ubiegłym roku już jako 80-latka.
„Kochałam mojego męża, mój dom, moje dzieci, a poza tym uważałam, że skoro moim mężem jest genialny poeta, artysta, trzeba mu oszczędzić wszystkich codziennych kłopotów. Uważałam, że każdy może wyrzucać śmieci, ale nie każdy napisze piękny wiersz” – mówiła w rozmowie z „Viva!”.
Obrazek nie zawsze sielski
Na tym sielskim obrazku zaczęły się jednak pęknięcia. Choroba Wojciecha Młynarskiego po raz pierwszy mocno dała o sobie znać w 1973 roku, na wakacjach w Kościelisku. Cierpiał na chorobę dwubiegunową, która objawiała się wahaniami nastroju, agresją, bezsennością. Młynarski dzwonił nieraz do siostry, do Szwajcarii zrozpaczony, opowiadał o lękach i wizjach, jakie miał. I o dojmującym braku snu.
Adrianna wspomina, że poświęciła się choremu mężowi, stawiając się może bardziej w roli opiekunki jego niż dzieci. Córki miały później pretensje, że mama nie chroniła ich przed atakami nieprzewidywalnego w reakcjach ojca. Raz był dobrym tatusiem, kiedy indziej wydawał się wrogim, obcym człowiekiem, co musiało być dla dzieci wielką traumą. Młynarscy przez jakiś czas ukrywali chorobę, nawet przed rodziną, długo też nie można było znaleźć lekarza, który by trafił z terapią. Choć w końcu się udało.
Kiedy w 1979 roku przyszedł na świat syn, Jan po rodzinnej sielance nie był już jednak śladu. Najmłodszy z trójki Młynarskich nawet nie pamięta za bardzo ojca z dzieciństwa.
„Nie dzwoń, nie szukaj mnie”
W 1987 roku małżeństwo Młynarskich właściwie się rozpadło. Wojciech powiedział żonie, w dniu jej urodzin, przy gościach, że odchodzi. I dodał: „Proszę do mnie nie dzwonić, i mnie nie szukać”. Później okazało się, że zamieszkał z młodszą partnerką.
„Przeżyłam boleśnie nasze rozstanie, nikogo potem nie wpuściłam już do mojego domu” – mówiła Adrianna Godlewska.
Ze stresu straciła głos. Musiała sama wspomóc się terapią. „Kiedy w 1964 roku braliśmy ślub w kościele w Komorowie, wypowiedziałam słowa przysięgi, której nigdy nie złamałam. Ja Wojtka nie opuściłam, nawet jeżeli on opuścił mnie” – pisała we wspomnieniowej książce „Jestem. Po prostu jestem”. Podkreślała, jak bardzo byli zżyci i dodawała: „Nie jest powiedziane, że trzeba mieszkać w jednym mieszkaniu”.
Próby powrotu do siebie okazały się jednak nieudane. Wojciech Młynarski ożenił się i rozwiódł po raz drugi z kobietą, której nie akceptowała jego rodzina. Potem był w jeszcze innym związku. Sam mówił, że jest trudny, że niełatwo z nim wytrzymać. Kiedy umierał w marcu 2017 roku, Adrianna pojechała do niego, wzięła go za rękę, chciała mu powiedzieć, że nie nosi żalu w sercu. Czy tak zrobiła? To już tajemnica.
Na pewno mogła mieć żal, bo miała poczucie, że poświęciła mu życie, a on ją zostawił. Ale kilka lat temu mówiła wywiadzie do „Gali”: „Cieszę się, że żyję. Po prostu. Dużo rzeczy zdarzyło się w moim życiu, uważam, fantastycznych. Cały czas myślę o różnych sytuacjach i myślę o nich jak najlepiej, bo dzisiaj z perspektywy czasu wszystko mi się wydaje po coś i wszystko mi się wydaje dobre”.