
Katarzyna Kolenda–Zaleska podsumowuje 2020 r.: najlepszy serial, film, spektakl, wydarzenie
Rok 2020 spędziłam w nieustającej tęsknocie za teatrami. Od dzieciństwa kocham teatr. Na „Dziadach” w reżyserii Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze, z Jerzym Trelą w roli Gustawa/Konrada byłam chyba z dziesięć razy. Później po skończeniu polonistyki na UJ poszłam na drugi fakultet do PWST w Warszawie na wydział wiedzy o teatrze. Po roku historia przyspieszyła i polityka wciągnęła mnie na dobre. Teraz żałuję, że zrezygnowałam, ale miłość przetrwała. Chodzę do teatru kilka razy w miesiącu, jeżdżę po Polsce po to, żeby oglądać spektakle w innych miastach, a wszystkie bilety kolekcjonuję i wklejam do kalendarza. Skąd ta miłość? Teatr przenosi mnie w kompletnie inny świat. Na co dzień nie potrafię oderwać się od polityki, a w teatrze wszystko inne znika. W tym roku właśnie tego brakowało mi najbardziej.
Najważniejszy spektakl: „Letnicy” w Teatrze Narodowym
Jak tylko teatry otworzyły się na kilka tygodni jesienią, to natychmiast poleciałam na „Letników” Gorkiego w reżyserii Macieja Prusa do Teatru Narodowego. I to dla mnie najważniejszy spektakl tego roku. Nie chodzi nawet o wartość artystyczną, po prostu zaspokoił na chwilę moją tęsknotę. Mam jeszcze zabunkrowane bilety na „Boską komedię” do Teatru Powszechnego, do którego nie zdążyłam już pójść przed zamknięciem teatrów, ale nie zamierzam ich zwracać, bo trzeba w tych trudnych czasach wspierać sceny. Zresztą, nie rozumiem decyzji o zamknięciu teatrów w pandemii. Z wszelkimi restrykcjami, nowymi zasadami dotyczącymi liczby miejsc na widowni, teatr jest naprawdę bezpieczną przestrzenią.
Najważniejsze filmy: „Siódemka z Chicago” i „Mroczne wody”
Oba zapadły mi tak mocno w pamięć, że nie potrafię między nimi wybierać. „Proces Siódemki z Chicago” na Netfliksie w reżyserii Aarona Sorkina (w rolach głównych m.in. Sacha Baron Cohen i Eddie Redmayne) o słynnym procesie organizatorów protestu podczas Krajowej Konwencji Demokratycznej w 1968 roku to genialny dramat sądowy, które opowiada o fundamentalnej wartości, jaką jest sprawiedliwość, o tym, co się dzieje, kiedy jest łamana i jak zwycięża.
Z kolei na HBO można obejrzeć „Mroczne wody” w reżyserii Todda Haynesa z Markiem Ruffalo i Anne Hathaway. To także dramat sądowy o poszukiwaniu sprawiedliwości, tyle że dziejący się współcześnie: adwokat pracujący dla dużych korporacji wytacza proces koncernowi chemicznemu, który latami niszczył środowisko naturalne w jego rodzinnych stronach. Stawia na szali swoją karierę, rodzinę, a nawet życie.
Najważniejszy serial: „Król”
Po obejrzeniu pierwszego odcinka „Króla” na podstawie powieści Szczepana Twardocha w Canal Plus byłam raczej sceptyczna. Odpuściłam sobie kolejne trzy, miałam dużo pracy i mało zapału do oglądania dalej. Ale w końcu je obejrzałam za jednym zamachem i wciągnęłam się na maksa. Pietyzm, z jakim odtworzona została Warszawa, aktualność problemów politycznych, aktorzy – wszystko to sprawia, że czekam przebierając nogami na kolejne odcinki. Oglądam „Króla” jako przypowieść o współczesnej Polsce, tyle że w historycznych dekoracjach.
Najważniejsze wydarzenie roku: wybory w USA
Stany Zjednoczone to moja wielka miłość. W trakcie wyborów przez tydzień byłam przyklejona do telewizora. Zwycięstwo Joe Bidena i Kamali Haris świętowałam hucznie. Tym bardziej, że od początku w niego wierzyłam i założyłam się w redakcji o wino, że wygra. To jest dowód, że demokracja trzyma się dobrze. Choć – i tu przechodzę do literatury – Anne Applebuam pisze o zmierzchu demokracji. Jej nowa książka, pod takim właśnie tytułem, to pełna pasji i osobistych doświadczeń analityczna opowieść o współczesnym świecie. Konieczna, żeby zrozumieć, co nam się ostatnio wydarzyło. A na koniec jeszcze „Moja znikająca połowa” Britt Benett. Opowieść o podzielonej Ameryce, o wolności wyboru, także własnej tożsamości. Obie książki gwarantują zarwaną noc.
Najważniejszy artysta: bezimienni artyści ze Strajku Kobiet
Nie wskażę żadnego muzyka, bo słucham prawie wyłącznie starych ramot (z szacunkiem dla Franka Sinatry i Deana Martina), ale jeśli chodzi o tę kategorię, to od razu pomyślałam o bezimiennych artystach, którzy tworzyli hasła na transparenty Strajku Kobiet. Kompletnie rozwaliła mnie ich inwencja, pomysłowość, poczucie humoru. To jest sztuka, nie waham się tego powiedzieć, która odnosi się do naszej rzeczywistości, do emocji społecznych, a jednocześnie pokazuje niezwykłą wrażliwość i świadomość polityczną i kulturową młodych ludzi. Moje ulubione hasła? „Annuszka wylała olej” i „Wychowali nas na romantyzowaniu powstań, a potem się dziwią, że protestujemy”.