
Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński o nowej książce, permanentnej okupacji Polski i rocznicy ślubu
Minęło dokładnie 120 lat od najsłynniejszego mezaliansu minionego stulecia – ślubu krakowskiego poety Lucjana Rydla z chłopką Jadwigą Mikołajczykówną. Wbrew przewidywaniom opinii publicznej i rodziny pana młodego, małżeństwo Rydlów było bardzo udane. Świadkiem na ich ślubie był Stanisław Wyspiański, a wesele przyjaciół opisał później w słynnym dramacie. Teraz Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński wprosili na ślub i wesele do Rydlów swoją profesorową Szczupaczyńską, główną bohaterkę serii kryminalnej, którą piszą wspólnie pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa. Właśnie ukazał się trzeci tom cyklu, „Złoty róg” (Wydawnictwo Znak Literanova), w którym Zofia Szczupaczyńska tropi sensacje na weselu w Bronowicach, a przy okazji wpada na trop mordercy.
Magda Żakowska: W poprzednich tomach pokazaliście Kraków, jako miasto zafascynowane rytuałem pogrzebu, teraz ślubem. Ale czy ślub Lucjana Rydla naprawdę budził aż takie zainteresowanie, jak w waszej książce?
Piotr Tarczyński: O tak, ówczesny Kraków ekscytował się absolutnie wszystkim – niewiele się w mieście działo, więc każda znaczniejsza uroczystość, czy to pogrzeb kogoś znanego, czy to ślub, urastało do rangi prawdziwego wydarzenia. A Lucjan Rydel, syn rektora uniwersytetu i młody poeta, po pierwsze był w Krakowie dość rozpoznawalną postacią, a po drugie sam umiejętnie podsycał zainteresowanie, utrzymując datę uroczystości do końca w tajemnicy. No i nie zapominajmy o wymiarze klasowym. Ślub inteligentna z chłopką budził zrozumiałe – choć często niezdrowe – zaciekawienie…
Jacek Dehnel: …które potem zresztą przeniosło się na zainteresowanie dramatem Wyspiańskiego. Część publiczności nie szła wcale na sztukę wybitnego pisarza, tylko chciała przynajmniej tak uczestniczyć w towarzyskim wydarzeniu – i skandalu – do którego nie miała dostępu.
Profesorowa Szczupaczyńska zaliczyła i jedno i drugie. A co powiedziałaby o Strajku Kobiet? Coraz wyraźniej widać, że nie zawsze myśli po konserwatywnej linii, której jest wierny jej mąż.
Piotr Tarczyński: Przypuszczam, że zachowałaby się tak samo, jak zawsze: publicznie głosiłaby poglądy konserwatywne, kręciłaby głową na „nieprzystojne zachowanie pań”, ale w głębi duszy – nie takiej znowu głębokiej głębi, dodajmy – wiedziałaby, że mają rację.
Szczupaczyńska w piekle kobiet
Jej światopogląd nie będzie ewoluował? Jeśli dożyje momentu, w którym jej przyjaciel Tadeusz Boy-Żeleński wyda „Piekło kobiet”, to chyba będzie musiała się z tym tematem odważniej zmierzyć?
Jacek Dehnel: Ależ Szczupaczyńska żyje w piekle kobiet, to jest kobieta w świecie mężczyzn. Jej niewątpliwe zalety – inteligencja, zdolność dedukcji – przekraczają umiejętności otaczających ją śledczych, a przecież nie ma szans na pracę detektywki. Przypadek sprawił, że nie ma tak najgorzej: urodziła się w klasie średniej, więc odebrała wykształcenie powyżej przeciętnej dla osób jej płci, ma męża-safandułę, a nie despotę, więc to ona rządzi w domu. Ale równie dobrze mogła być dziewczyną ze sztetlu sprzedaną do burdelu. Albo umrzeć przy spędzaniu płodu.
Piotr Tarczyński: Konserwatyzm ostatniej dekady wieku XIX, to jednak nie konserwatyzm międzywojnia. Szczupaczyńska z pewnością będzie się oburzać na pierwsze samochody, ale nie sądzę, żeby jej przeszkadzały do końca życia. Natomiast nie należy spodziewać się, że przestanie być konserwatywną krakowską mieszczką. Na tym polega też jej atrakcyjność jako bohaterki literackiej.
Kim byłaby w naszym dzisiejszym świecie?
Jacek Dehnel: Można gdybać – jej odpowiednikiem byłaby obecna krakowska konserwa, więc jakieś takie środowisko gowinowskie, klasa średnia, sieroty po POPiSie, podpisywanie oburzonych listów przeciwko „szkalowaniu papieża”. Ale jesteśmy dziećmi naszych czasów: dziś kobieta o umysłowości Zofii po pierwsze skończyłaby studia i pracowała w wybranym zawodzie, po drugie pewnie nie poślubiłaby Ignacego, a jeśli tak – to może miałaby dzieci. Stykałaby się z innymi problemami, innymi postawami i byłaby zapewne kimś zupełnie innym.
Boy już sto lat temu walczył o prawa kobiet, także o równy dostęp do legalnej aborcji. Nie uwierzyłby pewnie, że ten temat wróci w XXI wieku.
Jacek Dehnel: Myślę, że wręcz przeciwnie – on zdawał sobie sprawę z tego, że „nasi okupanci” siedzą tu na stałe.
Wyspiański bardzo w naszych czasach powraca, jak myślicie, dlaczego?
Piotr Tarczyński: Nie powiedziałbym, że „powraca”, bo nigdzie nie zniknął – Wyspiański to jeden z tych twórców, o których się zawsze mówi „jego twórczość jest teraz szczególnie aktualna”. Mówiło się tak 120 lat temu i mówić się tak będzie jeszcze długo. A dlaczego? Bo jest wybitnym twórcą, który mówił o rzeczach, które nie tracą na aktualności – o konfliktach klasowych, o tym, jak Polacy wyobrażają sobie samych siebie, o tym, jak nam wychodzi myślenie w kategoriach wspólnoty.
Ślub Rydla z chłopką był w czasach Wyspiańskiego mezaliansem. Wtedy nie dało się ukryć pochodzenia, dziś już tak.
Piotr Tarczyński: Ja sam mam wśród przodków zarówno chłopów spod Krakowa, jak i zwykłe krakowskie mieszczaństwo. I nie jest to nic dziwnego, znaczna większość Polaków ma w mniejszym lub większym stopniu pochodzenie chłopskie – inna rzecz na ile chcą się do tego przyznawać, bo mam wrażenie, że wszyscy widzą się jako potomkowie szlachty, a w skrajnych i kuriozalnych przypadkach jako dziedzice husarii, rycerstwa itd. Na pewno byłoby zdrowiej, gdyby Polacy potrafili spojrzeć na siebie uczciwiej, zrozumieć kim byli i kim są. Od pewnego czasu przybywa jednak książek, które przyjmują inną optykę – od „Guguł” Wioletty Grzegorzewskiej, po „Ludową historię Polski” Adama Leszczyńskiego, której jeszcze nie czytałem, ale zamierzam.
Serial? Nie, dziękujemy!
Komu dzisiaj pojawiałyby się duchy?
Piotr Tarczyński: Obawiam się, że tak naprawdę powinny pojawić się tym samym, co wtedy: dziennikarzowi, inteligentowi, politykowi. Za to chyba już się zdążył objawić Wernyhora, zagrzewający do walki z opresyjną władzą.
Podobno w jednym z kolejnych tomów Szczupaczyńska wyjedzie do Zakopanego?
Jacek Dehnel: Jednym z wzorców, do których nawiązuje nasz cykl, jest „Z biegiem lat, z biegiem dni” Wajdy i Kłosińskiego – tam bohaterka również wyjeżdża do Zakopanego, a rzecz jest adaptacją „Sezonowej miłości” Zapolskiej. Kto zna, ten wie, w czym rzecz i może się spodziewać rozwijania pewnego wątku obecnego w tym i poprzednich tomach.
A ile tomów planują panowie napisać? Jak długą półkę powinniśmy szykować?
Jacek Dehnel: Tego nie wiadomo, ale kiedyś policzyliśmy, że skoro ostatni potencjalny tom serii ma się toczyć tuż po wojnie ze stareńką Zofią dogorywającą w Domu Helclów, utrzymamy częstotliwość czterech części na dekadę życia Szczupaczyńskiej oraz tempo wydawania powieści raz na półtora roku, to czekają nas jakieś 22-23 tomy, a ostatni wyjdzie, kiedy będziemy mieli po sześćdziesiąt parę lat.
Jak pracują panowie nad wspólnymi powieściami?
Jacek Dehnel: Odpowiadaliśmy na to przy okazji każdego kolejnego tomu i nic się nie zmieniło: najpierw Piotr wybiera moment historyczny i robi kwerendę, potem wspólnie wymyślamy w szczegółach fabułę, wreszcie, rozdział po rozdziale, dzielimy się scenami, piszemy je, redagujemy sobie nawzajem, łączymy i przechodzimy do kolejnego rozdziału.
A zdarza wam się kłócić o postaci, fabułę?
Jacek Dehnel: Mamy oczywiście różne gusta literackie, ale potrafimy zachwycać się tymi samymi książkami – tu jednak i fabuła, i postać wychodzą ze wspólnej zabawy estetyką epoki, stylizowaniem tekstu czy samą formą kryminału. Nasza współpraca nad serią praktycznie od początku, kiedy wymyśliliśmy modus operandi, układa się zaskakująco płynnie. Czasem mamy różne wizje danej postaci czy zdarzenia, ale częściej ustępujemy przed realiami historycznymi czy wymogami logiki wydarzeń, niż przed sobą nawzajem.
Seria o Szczupaczyńskiej ukazała się już w Stanach i Wielkiej Brytanii. Jak nic skończy się na serialu kryminalnym. Kto powinien grać główną bohaterkę?
Jacek Dehnel: Podobny w zamyśle serial, „Belle Epoque”, kryminał retro toczący się w analogicznych czasach w Krakowie, był tak straszny scenograficznie, nieudolny scenariuszowo i niezgodny z realiami epoki, że odstraszył nas na dobre. Myślę, że problemem nie jest to, kto zagra Zofię, Franciszkę czy Ignacego, ale raczej, czy znajdzie się ekipa gotowa do rzetelnej pracy, rozumiejąca tamte czasy.
Piotr Tarczyński: A w tej kwestii jestem pesymistą – uważam, że „Belle Epoque” skutecznie wybiło z głowy komukolwiek pomysł kręcenia serialu retro dziejącego się w Krakowie. Na długie lata. Choć oczywiście winny nie był Kraków czy epoka, tylko bezmyślność twórców tamtego potworka.
8 listopada minęła druga rocznica waszego ślubu. Obchodzicie, panowie, tego typu rocznice?
Piotr Tarczyński: Celowo wzięliśmy ślub w rocznicę związku, żeby mieć jedną datę, nie dwie, bo wtedy trzeba by się na którąś zdecydować. Tymczasem druga rocznica naszego ślubu to siedemnasta rocznica związku, więc oczywiście o niej pamiętamy, ale w tym roku – z wiadomych przyczyn – trudno było świętować choćby i wyjściem na kolację, a co dopiero w jakiś inny sposób.
Jak żyje się w Berlinie w czasie pandemii?
Jacek Dehnel: Na razie żyjemy w trybie szczególnym: po pierwsze stypendialnym, więc bardzo wygodnie, bo mamy od fundacji ładne mieszkanie i comiesięczne diety, a tak zwyczajne życie niestety nie wygląda. Po drugie: właśnie covidowym. Nie podróżujemy, siedzimy na miejscu, mało wychodzimy z domu, nawet atrakcji berlińskich zwiedziliśmy znacznie mniej, niż podczas poprzednich pobytów, bo wiele miejsc jest po prostu zamkniętych lub działają na pół gwizdka. Cieszą nas zatem takie rzeczy, jak duży balkon, piękne szpalery lip za oknem, wycieczki rowerowe, ale to życie stłumione, jak w bezpiecznym kokonie. Prawdziwe dopiero się zacznie po zakończeniu stypendium, kiedy sami wynajmiemy jakieś mieszkanie, a pandemia, mam nadzieję, minie.